„Mąż z dnia na dzień wyrzucił mnie z domu z dziećmi. Nie przejmował się, że mieszkamy w ruderze do gruntownego remontu”

Mąż wyrzucił mnie z domu z dziećmi fot. Adobe Stock, Marco
„Chciałam dać moim córkom bezpieczny, przytulny dom w tej niewesołej sytuacji. Chciałam, by miały swój pokój, do którego będą mogły zaprosić koleżanki, gdzie spokojnie zasną wieczorem i gdzie będą mogły odrabiać lekcje. Byłam wściekła na siebie i byłego męża, że nasze dzieci muszą ponosić konsekwencje złych wyborów swoich rodziców”.
/ 13.09.2022 14:30
Mąż wyrzucił mnie z domu z dziećmi fot. Adobe Stock, Marco

Rozglądałam się po naszym nowym domu, zastanawiając się, czy mogę zacząć płakać już teraz, czy lepiej poczekać, aż dzieci pójdą spać. Ta nora nijak się miała do dużego, trzypokojowego mieszkania w starym budownictwie, z którego wyrzucił nas mój były mąż. Dokładniej wyrzucił mnie, ale skoro ja dostałam opiekę, to pozbył się całej naszej trójki.

Należało do niego, odziedziczył je po dziadkach

Nikogo nie obchodziło, że od dziesięciu lat dbałam o nie, remontowałam, upiększałam, dopieszczałam. Teraz wylądowałyśmy w ciasnym, dwuizbowym, śmierdzącym lokum, gdzie ze ścian odłaziła farba, a klepki w podłodze ruszały się przy każdym kroku. Ale tylko na taką nędzę było mnie stać, poza tym dziewczyny miały blisko do szkoły.

– No nic, rozpakujemy się jutro, bo jest już późno, a potem pomyślimy, co można by zrobić, żeby było ładniej. Na pewno pomalujemy ściany, położymy dywany, zobaczycie, będzie pięknie – pocieszałam bardziej siebie niż córki, bo one były zbyt zmęczone.

Kiedy poszły spać, obeszłam swoje nowe włości i spisałam, co absolutnie trzeba tu zrobić. Malowanie w pierwszej kolejności. Dostałam zgodę od właścicielki, która nic tu nie robiła; stąd też niższa cena wynajmu. Nie przerażało mnie to, potrafiłam machać wałkiem z farbą, nawet to lubiłam. W weekend, kiedy dziewczyny pojechały do ojca, wybrałam się do sklepu budowlanego, by kupić, co trzeba, żeby zmienić norę w przytulne mieszkanko. Zaczęłam od salonu i jednocześnie mojej sypialni. Tu powinno być najmniej roboty – pomaluję ściany na ten pyszny turkusowy kolor, zawieszę nowe zasłony i rozwinę dywan. Odsunęłam meble, umyłam ściany i zaczęłam po nich jeździć wałkiem namoczonym w gruncie. A ściany… zostawały na mokrym wałku. Stara farba odchodziła płatami, aż do betonu. Poszłam do pokoju córek – podobna sytuacja. Nogi się pode mną ugięły i usiadłam na podłodze. Czyli weekend na odświeżenie nie wystarczy. Czeka mnie regularny remont, z kładzeniem gładzi, szlifowaniem… Taki, którego nie planowałam.

Remont, na który nie było mnie stać

Zadzwoniłam do właścicielki z informacją, że ściany zaczęły odpadać i że może podzieliłybyśmy się kosztami remontu. Usłyszałam, że póki się tam nie wprowadziłam, nic ze ścian nie odpadało, a za naprawy w takich okolicznościach odpowiada lokator. Absurd, ale znowu mało się nie popłakałam. Chciałam dać moim córkom bezpieczny, przytulny dom w tej niewesołej sytuacji. Chciałam, by miały swój pokój, do którego będą mogły zaprosić koleżanki, gdzie spokojnie zasną wieczorem i gdzie będą mogły odrabiać lekcje. Byłam wściekła na siebie i byłego męża, że nasze dzieci muszą ponosić konsekwencje złych wyborów swoich rodziców.

Przeklinałem pod nosem, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłam. Za progiem stała kobieta z ciastem i uśmiechała się promiennie.

– Dzień dobry, jestem pani sąsiadką. Przepraszam, że przeszkadzam – dodała, dostrzegłszy mój strój roboczy i wałek w dłoni. – Chciałam się przywitać i poczęstować panią ciastem. Tak na dobry początek mieszkania tutaj…

Na dobry początek? Nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Przed obcą osobą. Przy otwartych na korytarz drzwiach. Cudownie! Ta miła kobieta już wie, że trafiła się jej wariatka za sąsiadkę.

– Jezus Maria, przepraszam, nie chciałam! – zawołała.

Przejęta? Przestraszona? Trudno stwierdzić

Pomachałam ręką, dając znać, że to nie jej wina, ale nie mogłam się uspokoić.

– Hm, to może… – zerknęła w głąb mojego mieszkania, rejestrując zsunięte i przykryte folią meble. – Idziemy do mnie, tam zjemy ciasto, zrobię kawę… Albo nie, zaparzę melisę. No, rusz się, dziewczyno.

Jakoś nie przyszło mi do głowy protestować. Odłożyłam wałek i zamknęłam drzwi.

– Na klucz nie trzeba. Tu nikt nie kradnie. No, idziemy – złapała mnie za rękę i zaciągnęła do swojego mieszkania, po drugiej stronie korytarza. – Tak w ogóle jestem Daria. Mój mąż to Darek. Darek i Daria. Głupio, co? No, ale tak wyszło. Mąż woła na mnie Złotko – zaśmiała się. – A ty?

– Łucja.

– Ależ piękne imię! Dalej, wchodź, siadaj, ja nastawię wodę. Kawa czy melisa?

– Kawa – chlipnęłam. – Przepraszam… za tę… histeryczną reakcję… jestem ostatnio nieco… rozregulowana.

– Zdarza się. Widziałam, jak się przeprowadzasz, i ucieszyłam się, że wreszcie ktoś w moim wieku. Większość mieszkańców to już emeryci. Tylko na ostatnim piętrze wynajmują mieszkanie studenci, ale to jeszcze dzieciaki. Mieszkasz sama z córkami? My dopiero się staramy o dzidziusia.

Gadała jak nakręcona, wnikając pytaniami w moją prywatność i bez żenady dzieląc się swoją, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Była taka radosna, promienna, szczera. Jak złoto. Złota Daria. Złotko. Logiczne. Otarłam łzy, wzięłam oddech i…

Tak, jestem po rozwodzie. Właśnie próbowałam ogarnąć trochę to muzeum peerelu, kiedy ściany zaczęły mi lecieć na głowę. Szlag mnie trafia, że kilka lat urządzałam sobie i dzieciom dom, życie, a teraz stać mnie tylko na taką norę.

– Rany, trzeba było mówić, że chodzi o remont! Darek zajmuje się tym zawodowo. Serio, remonty robi. Ma własną firmę i pięciu pracowników. Jak wróci, to obejrzy twoje mieszkanie i na pewno coś pomoże – Daria postawiła przede mną kubek z kawą. – Nie bardzo mam teraz…

O kasę się nie martw – w lot zrozumiała. – Sąsiadom się pomaga, nie?

Spędziłyśmy razem dwie godziny, bez przymusu, bez spoglądania na zegarek. Nie sądziłam, że można się z kimś zaprzyjaźnić od pierwszego wejrzenia. A tu proszę. Po powrocie do domu dalej walczyłam ze ścianami, zdzierając kolejne płaty farby szpachelką. Po południu wpadła Daria, tym razem z mężem. Darek obejrzał pomieszczenia i i orzekł, że bezwzględnie trzeba położyć gładzie na ściany, bo inaczej nic z tego malowania nie wyjdzie. Jak dam mu klucze, to on oddeleguje swoich ludzi, nad którymi będzie mieć oko Daria, i zrobią nam tu ludzkie warunki.

– Mam akurat lukę, w sam raz na mały, sąsiedzki remoncik.

– Ale… ale…

Odrobisz przy dziecku, jak już się go dorobimy – Darek był równie bezpośredni i lotny jak jego żona. – Tylko musisz na ten tydzień wyjechać. Inaczej będzie się to ciągnąć i ciągnąć, a tyle czasu nie mogę ci dać, bo mam już terminy pozamawiane gdzie indziej.

– Chyba mogę pojechać z dziećmi do mamy…

– No to jedź! – zdecydowała Daria.

I tak zrobiłam

Zaufałam zupełnie obcym ludziom, oddając im klucze do mieszkania, w którym znajdował się cały mój majątek. Ale co miałam do stracenia, skoro teoretycznie najbliższy mi człowiek wyrzucił mnie z domu? Bo się zakochał i potrzebował miejsca… Nie jestem mściwa, ale niech mu ta miłość bokiem wyjdzie! Zostawiłam Darkowi pieniądze na farby i inne materiały budowlane, prosząc, by dzwonił, jeśli tylko będzie potrzebował więcej. Tyle, ile dam radę, to sfinansuję od razu.

Tydzień spędzony u mamy nad morzem minął szybko i przyjemnie. Dziewczynki wcale nie chciały wracać do domu, w którym śmierdzi stęchlizną i farby odpadają ze ścian. A ja? Ja byłam zwyczajnie ciekawa. Gorzej przecież nie będzie, prawda? Zaraz po powrocie zapukałyśmy do drzwi miłych sąsiadów. Daria najpierw nas wyściskała, a potem nakarmiła pomidorową i babeczkami czekoladowymi na deser. Stwierdziła, że po podróży przyda nam się coś na wzmocnienie. A może chodziło o nabranie sił przed oglądaniem efektu poremontowego…?

– Dobra, jestem gotowa. Chodźmy!

Kiedy weszłam, nie poznałam własnego mieszkania. Efekt dostrzegłam już w przedpokoju, który był w pięknym, gołębim odcieniu. U dziewczyn dominowała lawenda. Darek zrobił też lamperię z tapety w biało-fioletową kratkę, która dodawała „komnacie” moich księżniczek lekkości. No i salon… Byłam nieco przerażona głębokim granatem, który widziałam z przedpokoju – gdzie pyszny turkus – ale kiedy weszłam do środka, zdjął mnie zachwyt. Autentycznie. Ciemny kolor ścian elegancko kontrastował z jasnymi meblami i podkreślał kolor drewna. To były moje meble i poduszki, mój dywan i moje ramki na zdjęcia, ale w tym otoczeniu wyglądały niesamowicie, jakby zyskały nowe życie. A w kuchni… Świeża mięta na ścianach czyniła z komunistycznego wcześniej wnętrza modną, współczesną świątynię dobrego smaku. Daria powiedziała, że kremowy kolor mebli to jej dzieło, bo przemalowała stare, ciemne fronty, by je odnowić i „odciążyć”.

No i znowu się publicznie poryczałam. Tym razem ze szczęścia.

– Jak ja się wam odwdzięczę?

– Masz szansę… – Daria uśmiechnęła się tajemniczo.

Spojrzałam na nią, a ona położyła dłoń na brzuchu.

– Gratuluję! Czyli szybciej, niż sądziłam, będę mogła odrobić mój dług przy waszym dziecku. Cieszę się!

Mieszkamy tam już trzy lata

Dziewczyny tak jak ja pokochały nasz nowy dom. Piękny jak z obrazka. Co rusz coś dokupujemy, wymieniamy, robimy same, aby żyło nam się w nim dobrze i przyjemnie. Daria wpada niemal codziennie z Antosiem, którego moje córki traktują jak młodszego brata. Sąsiedzi stali się naszą rodziną.

Gdy zawiodłam się na najbliższym człowieku, w najtrudniejszym momencie mojego życia obcy ludzie wyciągnęli do mnie rękę. Ofiarowali nam swoje umiejętności, czas, optymizm, ozłocili świat, gdy stał się ponury i nieprzyjazny.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA