Na trzeciej randce Monika wyznała, że marzy o trójce dzieci. Trochę mnie zaniepokoiło, że dopiero co zaczęliśmy się spotykać na poważnie, a ona już planowała przyszłość. Zapytałem, ją dlaczego akurat trójka. Odpowiedziała mi rzeczowo:
– Może być nawet czwórka, ale na pewno nie mniej, bo będą się nudzić… I potrzebujemy dużego domu.
Co ja wtedy myślałem?
Podczas tamtej rozmowy byłem w niej zakochany po uszy. Tonąłem w jej pięknych niebieskich oczach, harmonijnej twarzy, delikatnym głosie. Byłem zauroczony jej prostotą i dobrocią. Słysząc słowo „dzieci” przywołałem obraz moich dwóch rozwydrzonych siostrzeńców, których nie darzyłem sympatią, a własny dom wydawał się być tylko marzeniem. Powiedziałem do niej cicho:
– Dobrze, kochanie. Będziemy mieli dzieci i dom, i wszystko, czego pragniesz.
Nie miałem pojęcia, jak spełnić te obietnice, ale byłam pewny, że zrobię wszystko, aby sprawić, że moja ukochana będzie szczęśliwa. Wtedy pracowałem jako nauczyciel, a moja żona zajmowała się nauczaniem w przedszkolu. Postanowiłem rzucić pracę, która wcześniej wydawała mi się wymarzona. Z nauczycielskiej pensji niewiele bym zrobił. Wspólnie z obrotnym kolegą z podstawówki założyliśmy firmę.
Olgierd zajmował się pracą fizyczną, ja zaś dokumentacją i formalnościami. Na początku nasza firma rozwijała się bardzo dobrze. Zarabiałem naprawdę nieźle i w niedługim czasie faktycznie udało nam się zbudować dom.
– A teraz czas na dzieci – stwierdziła moja żona, kiedy tuż przed trzecią rocznicą ślubu zamieszkaliśmy razem w niewykończonym domu na obrzeżach miasta.
Mimo upływu miesięcy, a nawet lat, nic się nie działo. Nie doczekaliśmy się dziecka, którego Monika tak bardzo pragnęła. Właściwie wyczerpaliśmy wszystkie medyczne możliwości.
– Muszę mieć dziecko, bo inaczej oszaleję. Nie możemy dłużej czekać. Może zdecydujemy się na adopcję? – Monika się nie poddawała.
Byłem zazdrosny, że jestem z boku
Spieszyło jej się, bo niedługo obydwoje mieliśmy przekroczyć czterdziestkę. Wtedy trudniej zostać rodziną adopcyjną dla małego dziecka. Poza tym powoli opadalibyśmy z sił jako rodzice. Byłem nieco sceptyczny, ale zgodziłem się.
Zrobiłem to dla niej, dla kobiety, którą kochałem tak samo jak w dniu, gdy obiecałem jej szczęście. Nie mogłem jej zawieść. Krystian miał pięć lat, gdy zamieszkał u nas. Między nim a Moniką od pierwszego spotkania nawiązała się niezwykle silna więź. Nawet opiekunki z domu dziecka, w którym mieszkał od narodzin, twierdziły, że nigdy wcześniej nie widziały tak silnej emocjonalnej reakcji zarówno u dziecka, jak i matki adopcyjnej.
Monika miała całe wakacje, aby nacieszyć się obecnością syna, zanim mały zaczął chodzić do zerówki. Krystian bez przerwy trzymał się blisko niej. Wobec mnie zachowywał się ostrożnie, ja również nie okazywałem mu zbyt wiele emocji. W rzeczywistości nawet nie potrafiłem nazwać tych uczuć.
W istocie bałem się go, nie umiałem być dla niego tatą. Wiedziałem, że jego biologiczna rodzina była w trudnej sytuacji, więc obawiałem się, że będziemy mieli z nim problemy w przyszłości. Chłopiec został oddany przez swoją matkę biologiczną trzeciego dnia po urodzeniu, był jej jedynym dzieckiem.
Kiedy rozpoczęła się szkoła, okazało się, że chłopiec ma trudności z koncentracją. Był nadpobudliwy i szybko tracił zainteresowanie każdą czynnością, która wymagała skupienia. Monika poświęcała mu dużo uwagi, cierpliwie pomagała mu w odrabianiu lekcji, wymyślała zabawy, które pomagały mu w nauce tabliczki mnożenia, zapamiętywaniu nowych słów i konstruowaniu poprawnych zdań.
Dla niego była całym światem, podczas gdy ja, choć widziałem, że moja żona wreszcie jest szczęśliwa, czułem zazdrość, że nie poświęca mi w ogóle czasu. Byłem zazdrosny, że jestem z boku, a oni mają świetne relacje.
„Krystian musi mieć ojca i ty nim jesteś!”
– Może pójdziemy do kina albo do teatru? Nie musisz cały czas zajmować się tylko dzieckiem. Jest już duży, może zostać na parę godzin z twoją mamą – namawiałem Monikę.
Wtedy przytulała się do mnie i szeptała:
– Pamiętasz, jak sam miałeś siedem lat? Czy nie byłeś wtedy ciągle małym chłopcem? – burzyła moje argumenty.
Tuż przed ósmymi urodzinami Krystiana Monika zaczęła się źle czuć. Skarżyła się na osłabienie i inne dolegliwości, jednak odkładała wizytę u lekarza. Sytuacja nabrała dramatycznego tempa dwa miesiące później, gdy podczas prób do szkolnego przedstawienia z okazji Dnia Matki moja żona straciła przytomność.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko: wezwanie pogotowia, szpital, diagnoza, operacja. Niestety, mimo życia Moniki nie udało się uratować. Nowotwór zabrał moją żonę w ciągu zaledwie trzech miesięcy.
Los odebrał mi moje największe dobro, pozbawił sensu życia. Zaraz po jej pogrzebie popadłem w alkoholizm. Upijałem się non stop. Przestałem się nawet myć. Krystian chyba często był głodny. Nie reagowałem na jego obecność, pytania, ani płacz.
Moje serce było lodowate. Przez pewien czas nawet nie posyłałem go do szkoły, ale to zupełnie mi nie przeszkadzało. Ostatecznie moja siostra i matka zaczęły naprzemiennie do mnie wpadać. Wyrzucały mi butelki z alkoholem, więc kupowałem nowe. Nie chodziłem do pracy, mój wspólnik zrezygnował ze współpracy ze mną.
Po roku zaczęło mi brakować pieniędzy.Pewnego dnia drżącymi rękoma wyciągnąłem kilka banknotów z portfela matki. Widziała, co robię. Spokojnie podeszła do mnie, zabierając mi pieniądze i powiedziała stanowczym tonem:
– Starczy! Przestań tonąć w rozpaczy i alkoholu. Masz dziecko. Musisz żyć dla niego. Musisz wychować go, zadbać o jego przyszłość. Przeproś syna i kochaj go. Potrzebuje twojej miłości. Ja jestem jego babcią, sama mogę niebawem umrzeć. Krystian musi mieć ojca i ty nim jesteś!
„On ma tylko ciebie”
Zawsze odczuwałem głęboki szacunek dla matki, dlatego nie zareagowałem na jej słowa. Jednak nie ukrywałem przed sobą, że nie chciałem tego dziecka. W rzeczywistości nigdy nie zaakceptowałem Krystiana jako mojego syna. W rozmowie z moją siostrą, która nieustannie przypominała mi o obowiązkach wobec chłopca, w przypływie szczerości wyznałem jej to szczerze. Była na mnie wściekła.
– Ty egoisto! Przecież on pamięta swoje cierpienie i boi się, że go porzucisz. Widzi, jak bardzo jesteś słaby, a mimo to nazywa cię tatą. Przyjąłeś go pod swój dach, a teraz chcesz się go pozbyć jak starej zabawki. Jeśli to zrobisz, staniesz się niczym… Jurek, on ma tylko ciebie – dodała łagodniej. – Musisz być dla niego ojcem i matką, i z całą pewnością potrafisz. Przecież nie jesteś zwykłym łajdakiem.
Kto wie, co bym zrobił, gdyby niespodziewanie nie pojawiła się pani psycholog. Mój wspólnik ją przywiózł, zależało mu, żebym wrócił do pracy, ale nie wiedział, jak mi pomóc. Pani psycholog przeprowadziła ze mną jedną rozmowę. Właściwie nie poruszyła tematu Krystiana. Pytała o moje dzieciństwo, relacje z matką, ojcem alkoholikiem…
To był taki powrót do przeszłości. Kilka dni później sam wylałem pół butelki alkoholu do zlewu. Potem przyszedł dzień zebrania w szkole. Poszedłem tam po raz pierwszy od śmierci żony. Kiedy jeszcze żyła, często byłem w tej szkole, pomagałem w organizowaniu imprez, zawodów sportowych. Teraz to wszystko było tylko wspomnieniem. Po zebraniu wychowawczyni Krystiana zatrzymała mnie.
Jak to nie zdał?
– Pański syn zaczyna się trochę ogarniać materiał – powiedziała. A to, że nie zdał, w sumie przyniosło mu więcej dobrego…
– Jak to nie zdał? – moje oczy szeroko się otworzyły, a po chwili ogarnął mnie ogromny wstyd.
Tak, Krystian nadal był w czwartej klasie, mimo że miał już dwanaście lat. Nie zauważyłem, jak bardzo mój syn cierpiał od czasu śmierci Moniki. Wtedy uświadomiłem sobie, że muszę coś zrobić. Zdałem sobie sprawę, że ponoszę odpowiedzialność za tego chłopca. Po raz pierwszy zacząłem naprawdę rozumieć, że jestem ojcem Krystiana, nie tylko formalnie, ale także emocjonalnie.
– Przepraszam – wyszeptałem i pożegnałem się z nauczycielką.
Trudno opisać, jak do tego doszło, że stałem się prawdziwym ojcem. Na początku było trudno. Krystian tęsknił za matką, często płakał, próbował się do mnie przytulać, a ja go odrzucałem. Nie lubiłem, kiedy się mnie bał, ale nie wiedziałem, jak się do niego zbliżyć, jak go pokochać lub chociaż polubić.
To przyszło z czasem. Prawdopodobnie wtedy, gdy zacząłem się spotykać z innymi kobietami. Niektóre z nich przyprowadzałem do domu, co niemal zawsze kończyło się kłótnią. Krystian był niezadowolony, krytykował je. Kiedyś powiedział mi:
– Tato, skąd ty wziąłeś tę Iwonkę? Nie widzisz, że ona interesuje się tylko twoim portfelem, a ja jej przeszkadzam?
Miał rację. Zacząłem uważniej go słuchać i zauważyłem, że kocha mnie, ufa mi i dba o mnie. Stopniowo jego miłość nauczyła mnie traktować go jak własnego syna. I pokochałem go.
Jerzy, 47 lat
Czytaj także:
„Mój wymodlony syn nie przeżył wypadku. Mimo rozpaczy i buntu w sercu, spełniłam jego ostatnią wolę”
„Mąż zostawił mnie i córkę dla jakiejś dziuni. Dzięki jego dużym alimentom, przynajmniej nie muszę chodzić do pracy”
„Mąż nagle zostawił mnie z dziećmi, pustym kontem i długami. A w sądzie łajdak wyglądał, jakby spał na kasie”