Za jakie grzechy spotkała nas taka kara? Dlaczego Damian odszedł z tego świata wtedy, gdy dopiero zaczynało się jego życie? Do końca swoich dni tego nie zrozumiem.
Damianek był prawdziwym aniołkiem
Nasze dziecko było dla mnie całym światem, tak jak dla każdej kochającej matki. Nasz wymarzony synek pojawił się na świecie po wielu latach prób i starań. W momencie, gdy straciliśmy już nadzieję na to, że kiedykolwiek będziemy mieli własną pociechę. Zawiedliśmy się na medycynie, znachorach, a wtedy z pomocą przyszła Matka Boska Częstochowska. Razem z mężem klęczeliśmy przed jej obrazem i ze łzami w oczach prosiliśmy o wsparcie. Po upływie miesiąca okazało się, że wydarzył się prawdziwy cud i w końcu zostaliśmy mamą i tatą.
Smacznie spał, chętnie jadł i błyskawicznie nauczył się mówić i chodzić. Był uroczym, wesołym i mądrym chłopcem. Damianek pięknie się rozwijał, angażował w przeróżne zajęcia dodatkowe, działał w samorządzie, przynosił ze szkoły świadectwa z paskiem. Marzył o tym, żeby po maturze pójść na prawo i pomagać biednym ludziom. Miał dobre serce i mnóstwo kumpli. Patrząc, jak dorasta, rozpierała nas duma, że wychowaliśmy go na takiego porządnego chłopaka. Aż tu nagle pewnego dnia Damian nieźle nas zadziwił.
Podczas pewnej rozmowy, na krótko przed egzaminem dojrzałości, powiedział, że jego pragnieniem byłoby, żebyśmy po jego odejściu z tego świata oddali jego organy osobom, które ich potrzebują.
– Dziecko drogie, co ty wygadujesz. Skąd ci się biorą takie pomysły w głowie – zareagowałam z irytacją.
– Mamo, spokojnie – Damian delikatnie dotknął mojej ręki. – Nic mi się nie stanie, po prostu ostatnio dyskutowaliśmy o tym na zajęciach. Zdaję sobie sprawę, że mam dla kogo i po co być na tym świecie – ucałował mnie w policzek.
Prawdę mówiąc, ciągle miał pełne ręce roboty, wiecznie gdzieś pędził, otoczony ludźmi. Raz przeżywał górskie eskapady z kumplami, innym razem uczestniczył w harcerskich spotkaniach. Głowa aż mu pękała od rozmaitych koncepcji. Gdy pytałam o sympatie, chichrał się, że jakoś nie znajduje na nie wolnej chwili. Skończył 19 lat i cały świat zdawał się być dla niego na wyciągnięcie ręki.
Nie zapomnę tego dnia nigdy
Matura poszła mu jak z płatka, a potem bez kłopotów dostał się na upragnione studia prawnicze. Jako podziękowanie za lata, które mu poświęciliśmy, zabrał nas w wakacje w nasze ukochane tatrzańskie szczyty. Wprost promieniał radością, że za pieniądze, które wcześniej zgromadził, mógł nam zafundować taką przyjemność. Nawet nie zrzędziłam już na wysokie ceny i to, że lepiej by zrobił, gdyby te środki przeznaczył na własne potrzeby.
Razem zwiedzaliśmy ciekawe miejsca, chodziliśmy po górach, poznawaliśmy miasta i gadaliśmy do rana przy rozgrzewających trunkach. Niestety, czas szybko leci, kiedy człowiek dobrze się bawi i nadszedł moment powrotu do domu. Tego dnia lało jak z cebra. Jechaliśmy autem, ale ja szybko odpłynęłam na tylnej kanapie. W sumie nie musiałam się martwić, bo miałam dwóch rewelacyjnych szoferów – mojego męża i Damiana.
Wyrwał mnie ze snu ogłuszający hałas i wrzask małżonka. Chwilę później poczułam przenikliwy ból, zemdlałam, na moment się ocknęłam, dostrzegłam błysk świateł karetki i ponownie odpłynęłam w mrok. Uniosłam powieki, nawet mruganie wywoływało cierpienie, ale i tak obrzuciłam wzrokiem pomieszczenie.
– Pani stan jest poważny – wstrząśnienie mózgu, ręka i żebro będą wymagać czasu, by się zrosły. Ale proszę się nie martwić, z tego wszystkiego uda się pani wyjść – oznajmił spokojnie doktor, który czuwał przy moim posłaniu.
– Proszę mi powiedzieć, co z moimi bliskimi? Mężem i synem? Gdzie oni są? – to pytanie nie dawało mi spokoju, wypowiedziałam je niemal natychmiast.
Doktor zareagował grymasem na twarzy, usiłował mi wytłumaczyć, że w mojej sytuacji nie powinnam się forsować, jednak nie byłam w stanie dłużej znieść tej niepewności. Mój krzyk niósł się echem po korytarzu, bo chciałam zobaczyć bliskich jak najszybciej.
– Pani małżonek jest pod opieką lekarzy na oddziale chirurgicznym. Doznał urazu w okolicy miednicy i pęknięcia czaszki, ale dzielnie walczy. Z każdą godziną jego stan się poprawia – powiedział uspokajająco.
– A co z Damianem? Moim syneczkiem, jak on się czuje? – ponownie podniosłam głos. Doktor wymknął się z pomieszczenia, a przywołana pielęgniarka zaaplikowała mi lek na uspokojenie. Odpłynęłam w sen.
– Wszystko się ułoży, ale teraz powinna pani odpocząć – rzekła wychodząc.
– Jak on się ma? Co z nim?
– Odwiedzisz go następnego dnia, na razie się prześpij...
To nie może być prawda
Pewien niepokój sprawił, że otworzyłam oczy. Trudno mi było nazwać to przeczuciem, ale ewidentnie martwiłam się o bliską osobę. Dopiero gdy w pełni doszłam do siebie, w głowie pojawiły się strzępki rozmowy z lekarzem i pielęgniarką...
– Damian – powiedziałam cicho pod nosem i podniosłam się z łóżka.
Kolana mi dygotały, wenflon krępował ruchy, ale parłam w stronę wyjścia.
– Czemu pani wstała z łóżka? Natychmiast proszę się położyć! – wykrzyknęły pielęgniarki, kiedy tylko mnie zobaczyły.
– Jestem matką Damiana z wypadku. Muszę go zobaczyć. Przeczuwam, że coś złego się z nim dzieje. Gdzie on jest? – personel wymienił spojrzenia, po czym bez zbędnych słów chwycił za szlafrok i umieścił mnie na wózku.
Zawiozły mnie prosto na OIOM. Spoglądałam na mojego ukochanego, najdroższego syna... Cały był opuchnięty, posiniaczony, owinięty opatrunkami. Z jego drobnego ciała wystawały dziesiątki rurek, a obok pikały i migotały rozmaitymi barwami ekrany urządzeń.
– Syneczku... – rozpacz ścisnęła mi gardło i nie mogłam wydusić słowa.
– Zapadł w śpiączkę – oznajmił lekarz. – Jest pani jego mamą, tak? W takim razie musimy o czymś porozmawiać... Wie pani, mózg pani dziecka nie funkcjonuje. Chłopak doznał tak wielu obrażeń, że jego organizm działa tylko dzięki tym aparaturze – gestem wskazał na sprzęty w sali. – Chcę przez to powiedzieć, że praktycznie rzecz biorąc, pani syn nie żyje.
– Co pan mówi? Przecież oddycha? Leży tutaj...
– To respirator pompuje mu tlen. Powinna się pani przygotować na najgorszy scenariusz i pożegnać z synem.
– Pożegnać? Damianek umrze?
– Tak, to stan wegetatywny... Może wspominał o czymś, co teraz mogłaby pani dla niego zrobić?
Spełniliśmy jego wolę
Gdy oprzytomniałam, pielęgniarka zaprowadziła mnie do pokoju, w którym leżał mój mąż. Popatrzył mi w oczy i od razu zrozumiał, co pragnę mu przekazać. Zalał się łzami. Zdruzgotana cierpieniem powróciłam do mojego dziecka. Ale tym razem cud się nie wydarzył.
Gdy spoglądałam na mojego synka, który już się nie obudzi, w myślach przesuwały mi się obrazy naszego wspólnego życia. Poród, ceremonia chrztu, pierwsze sukcesy w szkole, jego plany na przyszłość. Nagle olśniło mnie, co powiedział krótko przed egzaminem dojrzałości. To było jego niecodzienne marzenie. Poprosiłam pielęgniarkę o wezwanie lekarza.
– Doktorze – zaczerpnęłam powietrza. –Mój syn wspomniał o tym, że chciałby oddać swoje sprawne narządy osobom, które ich potrzebują.
Doktor spojrzał na mnie poważnie, bez zadawania żadnych pytań. Zwróciłam się z prośbą o możliwość spędzenia paru godzin z moim dzieckiem. Ponownie udałam się do małżonka i poinformowałam go o stanie zdrowia naszego synka Damianka, że nie ma już dla niego nadziei. Przystał na to, abyśmy spełnili jego ostatnie życzenie...
Bożena, 57 lat
Czytaj także:
„Mam serdecznie dość męża, który nadskakuje mi na każdym kroku. Brakuje, żeby zaczął przeżuwać za mnie jedzenie”
„Mąż uważał, że on zarabia prawdziwą kasę, a ja tylko na waciki. Zdziwił się, gdy zobaczył stan konta”
„W spadku po rodzicach dostałam pieniądze, mieszkanie i siostrę. Myślałam, że mnie oskubie, a ona mi pomogła”