Byłam w różnych związkach. Kończyły się lepiej albo gorzej. Z niektórymi byłymi nie chcę mieć nic wspólnego, z innymi się przyjaźnię. Szczęścia do miłości nigdy jednak nie miałam. Aż poznałam kogoś, o kim chciałam powiedzieć, że to nareszcie ten…
Zaczęło się od fatalnego wyjazdu
Boże święty, jak ja tego nienawidzę... Tak właśnie myślałam, jadąc w zimny lutowy piątek wieczorem na jakieś – za przeproszeniem – zadupie, po to tylko, żeby spędzić radosne jakże bardzo dni ze swoimi kolegami i koleżankami z pracy. Bo pech chciał, że szef postanowił nas zintegrować, zmotywować, zaprzyjaźnić. Żeby pracowało nam się milej, weselej, radośniej i przede wszystkim wydajniej. Ekstra po prostu.
Byłam w tym dziale od niedawna, zresztą jak inni, więc nie mogłam powiedzieć, co o tym myślę. Mus, to mus. Ze sztucznym uśmiechem zameldowałam się, przebrałam, przybrałam jak najlepszą z moich min i zeszłam do sali bankietowej, gdzie właśnie podawano kolację. Dobra, jakoś dam radę, przeżyję...
No i dobra, nawet było okej. Jedzenie w porządku, wino lało się strumieniami, niezobowiązujące gadki nawet chwilami śmieszyły. Po 2 godzinach miałam jednak dość, wyszłam na taras, żeby odetchnąć świeżym powietrzem.
– Przeziębisz się, dziewczyno – usłyszałam nagle głos.
Na tarasie stał bowiem mężczyzna. Kojarzyłam go z biura, pracował chyba piętro wyżej.
– Marta, prawda? – zapytał.
– Marta, owszem. A ty to…
– Andrzej. Dział sprzedaży – uśmiechnął się. – Ale błagam, włóż coś na siebie, bo inaczej zapalenie płuc masz jak w banku.
Spojrzałam na swoją sukienkę. Fakt, głupio zrobiłam, wychodząc bez kurki, ale ta była w szatni czy w pokoju, nie wiem.
– Weź, proszę – zdjął swój płaszcz i okrył mi nim ramiona. – Masz dość? – uśmiechnął się.
– Nie lubię takich imprez – przyznałam. – Ja też, ale jak mus to mus. Jeszcze tylko jedna noc i wracamy do rzeczywistości. A teraz wracamy do środka i napijemy się czegoś na rozgrzewkę, chcesz?
Chciałam, bo faktycznie zmarzłam
Poszliśmy do baru. Andrzej zamówił jakieś kolorowe drinki i przy nich przegadaliśmy jeszcze chyba ze dwie godziny. Potem odprowadził mnie do pokoju, ucałował w dłoń i życzył dobrej nocy. Kolejny dzień minął nam na jakichś szkoleniach z motywacji czy czego. Pojęcia nie mam. Kac dawał się we znaki, a ja miałam gdzieś to korpogadanie. Wieczorem, kiedy już było po kolacji, Andrzej znów do mnie podszedł.
– Spacerek? – zaproponował.
– Oj tak, głowa mi od tego pęka – zgodziłam się.
– Tylko tym razem porządnie się ubierz.
Chodziliśmy po parku nie wiem ile czasu. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym, ale skłamałabym, mówiąc, że nie podobało mi się jego towarzystwo. Czułam się rozluźniona, spokojna. Było miło. Potem znów odprowadził mnie do pokoju. Tym razem jednak, zamiast całować moją dłoń, objął mnie i przytulił do siebie.
– Mogę wejść? – szepnął.
Co ja sobie wtedy myślałam? Nie wiem. Wiem tyle, że powiedziałam „tak”. No i jak można się domyślać, wylądowaliśmy w łóżku. Dawno z nikim nie byłam, a on był czuły, namiętny.
Oj, co tu dużo mówić, to było coś cudownego
Tyle że nadszedł dzień. Trzeba było się zbierać, wymeldować i tak dalej. Przez 2 kolejne dni się nie widzieliśmy, jako że szefostwo w łaskawości swojej dało nam wolne. Spotkaliśmy się w środę, w windzie.
– Myślałem o tobie – powiedział, kiedy do niej wsiedliśmy.
– Ja też – szepnęłam.
Tylko że właśnie w tej chwili na kolejnym piętrze wsiadł jakiś facet i tyle było z rozmowy. Zapisałam mu tylko na karteczce numer telefonu, rozstaliśmy się jakże profesjonalnie i do widzenia. Zadzwonił wieczorem następnego dnia.
– Chcę cię wyciągnąć do włoskiej knajpki. Lubisz takie jedzenie? – zapytał.
– Lubię. Ale na pewno masz czas? Żadnych obowiązków? – spytałam.
– Nie mam. To co, jesteśmy umówieni?
Byliśmy w tej knajpce. Jedliśmy pyszności, piliśmy wino i na deser wylądowaliśmy w moim mieszkaniu. Co mogę więcej powiedzieć? Zaczęliśmy się spotykać regularnie, po pracy albo w weekend. Zwykle u mnie, ale z początku mi to nie przeszkadzało.
Nie myślałam o tym, dlaczego nie zaprasza mnie do siebie
Kochaliśmy się, oglądaliśmy głupie filmy, spędzaliśmy razem tyle czasu, ile się dało. Fakt, on zawsze wracał na noc do domu, tłumacząc się tym, że ma psa, którego musi wyprowadzić na spacer, ale uznałam, że to normalne, naturalne, nic specjalnego. Po prostu popłynęłam, rozpuściłam się jak masło, chciałam go, zakochałam się. Pisaliśmy do siebie, rozmawialiśmy przez telefon tak często, jak tylko się dało. Snuliśmy nawet jakieś plany wspólnego wyjazdu, może na Mazury, które uwielbialiśmy.
Wtedy nadszedł ten dzień. Piękna ciepła sobota. Zaczynała się wiosna, ja poszłam akurat do sklepu. Po drodze przysiadłam na ławce w parku. Gapiłam się bezmyślnie w przestrzeń i wtedy to zobaczyłam. Andrzej i jakaś kobieta. Gadali ze sobą wesoło, on ją obejmował, a ja siedziałam jak sparaliżowana. Nie zauważył mnie na szczęście, a ja do końca dnia nie mogłam pozbyć się z głowy tego widoku. Czyli co? Kogoś ma? Nie jestem jedyna? A przecież mówił, że się zakochał, obiecywał Bóg wie co.
Wieczorem zadzwonił.
– Jak ci minął dzień, kochanie? Wszystko dobrze? – usłyszałam.
– Świetnie – wycedziłam. – A tobie jak się udał ten służbowy wyjazd, o którym mówiłeś? Też w porządku?
– A, w porządku. Wiesz, jak to jest. Gadki o wszystkim i o niczym, jakieś przymiarki do kontaktów, takie bzdury. Najważniejsze, że stęskniłem się za tobą.
– Tak, serio? – zaczęłam się wściekać. – Bardzo się stęskniłeś? Bo tak się akurat składa, że widziałam cię w parku, więc nie opowiadaj mi głupot.
Cisza w słuchawce aż dzwoniła.
– A, widzisz… – powiedział wreszcie. – Bo to jest tak, że… Nie wiem, jak ci to powiedzieć…
– Śmiało i szczerze. Żona? Narzeczona? Gadałeś mi bzdury, że gdzieś wyjeżdżasz, a tak naprawdę byłeś na miejscu?
– Żona… Kurczę, żona – szepnął. – Tylko to nie jest tak, jak się wydaje…
– Wydaje się, że jest między wami cudownie. Widziałam, jak się śmialiście, przytulaliście. W takim razie kim ja niby jestem dla ciebie w tym wszystkim? Przygodą? Bo się znudziłeś tym, co masz w domu? Szukasz wrażeń? – teraz już byłam naprawdę wściekła.
– Nie wiem, przysięgam, że nie wiem. Zakochałem się w tobie, ale nie umiem tak od razu odejść. Zostawić tego całego życia, które miałem do tej pory… Moja żona jest wspaniała.
– Jasne! Dlatego ją zdradzasz? – prychnęłam. – Najlepiej dwie pieczenie na jednym ogniu, ale tak się nie da. Zdecyduj się, ja tą inną być nie chcę.
Rozłączyłam się i rozpłakałam
Cholera jasna! Pokochałam tego faceta i jak ta durna dałam się wrobić w jakiś chory układ! Gdzie ja miałam rozum? Dlaczego nie dostrzegłam, że czasem, gdy byliśmy razem, sprawdza telefon i do kogoś pisze? Myślałam, że kolega, że ktoś. Ale najwyraźniej to po prostu była żona, której też ściemniał, że jest na szkoleniu, w pracy czy Bóg wie gdzie.
Na następne 2 tygodnie wzięłam zwolnienie lekarskie – nie byłam w stanie przebywać w tym samym miejscu pracy co on, widywać go i udawać, że nic się nie stało. To oczywiście nie znaczy, że nie myślałam. Tak, wspominałam nasze chwile, myślałam o tym, co planowaliśmy, czułam jego usta na moich. No ale nie. Zawzięłam się. Wóz albo przewóz, jak mówiła moja babcia. W końcu zadzwonił.
– No i? – zapytałam bez wstępów. – Co z tym? Z nami, z nią? Może dla ciebie to jest wygodny układ. Masz ciepły dom, do którego wracasz i kochankę, z którą możesz się pobawić na boku.
– Nie mów tak, nie jesteś kochanką…
– A kim, do diabła? Mówisz, że mnie kochasz, że chcesz ze mną być, ale wciąż wracasz do niej, a ja jestem inną kobietą, która tylko czeka, aż pan będzie miał czas.
– Marta, ja… Jestem z tobą taki szczęśliwy, ale z nią też wiele mnie łączy... Potrzebuję was obydwu... Nie jestem na to gotowy…
– Tak? To ja też nie jestem gotowa, żeby bawić się w te klocki. W takim razie koniec, finito. Pokochałam cię i dobrze o tym wiesz, ale nie pogodzę się z czymś takim. Nie widzę się w takiej roli. Jeśli ty nie umiesz podjąć decyzji, to ja to zrobię. Rozłączyłam się.
Trzęsły mi się ręce, a łzy leciały ciurkiem
Zadzwoniłam do przyjaciółki. Przyjechała po godzinie, wypiłyśmy wino. Położyła mnie spać. Długo mi zajęło, żeby się z tego otrząsnąć, żeby przestać myśleć, wspominać, tęsknić. Ale wiedziałam, że nie jestem w stanie błagać o miłość, czułość i oddanie. Już i tak czułam się jak idiotka. Do dziś pamiętam i mam go gdzieś w sercu, tyle że głęboko, tam, gdzie przechowuje się uczucia, które muszą wygasnąć.
Z firmy się zwolniłam. Nie było opcji, żebym oglądała go codziennie i nie wspominała tego, co między nami zaszło. Mam teraz nową pracę i jedno jedyne postanowienie. Na razie żadnych mężczyzn, za dużo mnie to kosztowało. Na taki układ już się nie zgodzę, to pewne. Za dużo emocji i za dużo wyrzeczeń. A jeśli już ktoś się pojawi, to upewnię się, że już nigdy nie będę tą trzecią, na zawołanie, na pstryknięcie palcami…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”