W Anglii spędziłam prawie piętnaście lat. Wyjechałam z Polski jako dwudziestolatka z głową w chmurach. Teraz mam dokładnie trzydzieści siedem lat, męża i małą córeczkę. Chciałam wrócić do domu, by tu budować przyszłość, ale teraz wydaje mi się, że popełniłam błąd.
Do Anglii wyjechałam po maturze
Przed laty skończyłam technikum ekonomiczne. Po maturze nie mogłam znaleźć dobrej pracy. Bezrobocie w Polsce było wtedy dużo większe niż teraz. Wszędzie tylko śmieciówki i słynne 5-6 zł za godzinę. Trudno było z dorabiania w knajpie odłożyć na studia, a rodzice mieli jeszcze trójkę młodszych dzieci i nie mogli pomóc.
Koleżanka zaproponowała wyjazd za granicę.
– Mój brat i kuzyn mieszkają już od jakiegoś czasu w Londynie i całkiem dobrze sobie radzą. Tomek zawsze przywozi fajne prezenty, dobrze się ubiera, kupił sobie samochód, ma kasę na wycieczki. Sama wiesz, że tutaj byłoby to niemożliwe – opowiadała Klaudia. – Razem będzie nam raźniej. Dorobisz trochę, wrócisz i pójdziesz na te swoje wymarzone studia – przekonywała, a ja w końcu się zgodziłam.
I tak z walizką wypakowaną ciuchami i moim dyżurnym plecakiem, który niegdyś zabierałam na szkolne wycieczki, wyruszyłam do lepszego świata. Szybko jednak zderzyłam się z rzeczywistością. Tomek pozwolił nam zatrzymać się góra na miesiąc. Mieszkanie wynajmował nie tylko ze swoim kuzynem, ale i kilkoma innymi współlokatorami. Było naprawdę ciasno i same wiedziałyśmy, że nie możemy długo siedzieć chłopakom na głowie, bo szybko na tych kilku metrach kwadratowych zwyczajnie się pozabijamy.
Na początku nie mogłam znaleźć pracy na stałe. Trochę pracowałam w hurtowni z mrożonkami, pakowałam cukierki, stałam na taśmie zakładu produkującego kosmetyki. Było naprawdę ciężko. Wynajem skromnego pokoiku na spółkę z Justyną pochłaniał ogromną część moich zarobków. W pracy nie miałam pełnego etatu, wciąż brakowało mi godzin, a rachunki i jedzenie wcale nie były tanie. Ale zaciskałam zęby i starałam się pracować jeszcze więcej, oszczędzać, szukać nowych możliwości. Doskonale wiedziałam, że do Polski nie mam na razie po co wracać.
To życie z obcymi ludźmi, dzielenie kuchni i łazienki z nowymi współlokatorami naprawdę zaczęło mnie męczyć. Nie miałam jednak innego wyboru. W końcu znalazłam pracę w firmie sprzątającej. Całymi dniami ciężko zasuwałam fizycznie, ale opłaciło się. Szefowa dostrzegła, że jestem pracowita, dokładna i rzetelnie wykonuję swoje obowiązki.
– Dam ci więcej zleceń, widzę, że naprawdę się starasz – powiedziała Malwina, Polka, która już od lat mieszkała w Anglii i udało się jej założyć niewielki biznes polegający na sprzątaniu biur i prywatnych domów.
Pracowałam kilkanaście godzin dziennie
Tak mijały kolejne miesiące. Często wstawałam o czwartej lub piątej rano, żeby dojechać na miejsce pracy. Do domu nie jeden raz wracałam późnym wieczorem. Na zwiedzanie czy rozrywki pozostawało mi niewiele czasu. Zresztą, szkoda mi było wydawać ciężko zarobione pieniądze, bo odkładałam na swój powrót to Polski.
– Ewelina, ty naprawę trochę przesadzasz. Ja rozumiem, że chcesz odłożyć nieco gotówki, ale wykończysz się w takim tempie. Zwyczajnie zmarnujesz też młode lata – mówiła Klaudia, która pracowała o wiele mniej ode mnie.
Po kilku latach poznałam Pawła, który również przyjechał do Anglii z Polski. Początkowo dorabiał z wujkiem na budowie, z czasem znalazł pracę w firmie kurierskiej. To on zaproponował mi, żebym przeniosła się do ich magazynu.
– Wtedy będziemy mogli częściej się spotykać. A i u nas stawki są całkiem dobre. Nie będziesz już musiała szorować tych angielskich kibli i doczyszczać ich wciąż brudnych od deszczu okien – mówił.
Posłuchałam mojego chłopaka i zaczęłam pracę w dużym centrum logistycznym. Zajęcie to wcale nie było lekkie. Ale miałam stałą liczbę godzin, całkiem dobrą stawkę i możliwość dorabiania w weekendy.
Po dwóch latach znajomości zdecydowaliśmy się na ślub. Kameralne przyjęcie urządziliśmy w Polsce. Chcieliśmy poznać swoje rodziny. Oboje planowaliśmy bowiem powrót do kraju. Nigdy nie było mowy, że zostajemy w Anglii na stałe. Jednak wciąż odwlekaliśmy decyzję o powrocie. Baliśmy się, że w Polsce będzie nam trudno znaleźć dobrą pracę. Tak mijał rok za rokiem. To w Anglii urodziłam Madzię, moja córeczka poszła tutaj do przedszkola.
Zdecydowaliśmy o powrocie
Sytuacja w ostatnich latach bardzo się jednak zmieniła. Po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE Polacy zaczęli być niemile widziani. Inflacja tutaj rosła, z utrzymaniem się zaczęły być problemy. Gdy okazało się, że ja mam mieć obcięte godziny w pracy, a Paweł nie dostaje żadnych premii, postanowiliśmy, że wracamy.
– Już wystarczająco tułałam się po świecie – tłumaczyłam Klaudii. – Nie chcę dłużej zwlekać z przeprowadzką. Magda niedługo pójdzie do szkoły i chcę, żeby naukę zaczęła już w polskiej szkole. To w Polsce jest nasz dom. Tutaj nigdy nie czułam się jak u siebie.
– Nie wiem, czy to dobra decyzja – koleżanka podchodziła do sprawy nieco bardziej sceptycznie. – Sądzisz, że w Polsce będzie wam rzeczywiście lepiej? Cały czas słyszę, jak moi rodzice przez telefon narzekają na wciąż rosnący czynsz, rachunki za prąd i gaz, ceny w sklepach.
– Tak, wiem, że w Polsce również jest inflacja. Ale tam mam bliskich: rodziców, rodzeństwo. Nawet dobrze nie poznałam moich siostrzenic i bratanka. Nie chcę tak żyć. Tutaj cały czas wynajmujemy to mieszkanie w domu wspólnie z inną rodziną. Czy to jest normalne? Mamy nieco oszczędności, za które uda nam się kupić własne lokum w naszym rodzinnym miasteczku – przekonywałam nie tylko koleżankę, ale i samą siebie.
Znaleźliśmy niewielki domek w bliskim sąsiedztwie moich rodziców, dokładnie 20 km od ich miasteczka.
– To tylko trzy pokoje, kuchnia i łazienka, ale domek jest w dobrym stanie. Dachu nie trzeba wymieniać, kanalizacja jest podprowadzona, do tego jest duży strych, który w przyszłości można zaadoptować na dodatkowe pokoje – cieszyłam się, opowiadając siostrze naszym odkryciu.
Razem z Pawłem przyjechaliśmy wtedy do rodziców i umówiliśmy się, aby obejrzeć ten dom na sprzedaż. Miejsce wprost nas zachwyciło. To był sam koniec wsi. Tuż za naszymi oknami rozciągał się duży ogród, wprawdzie zaniedbany, ale z ogromnym potencjałem. Za płotem były pola, nieco dalej las.
– Moglibyśmy chodzić tam na spacery z psem. Podawałabym kawę na werandzie, posadziła piękne kwiaty. To będzie nasz raj na ziemi – emocjonowałam się, a Paweł mi przytakiwał, zachwycony tak samo jak ja.
Kupiliśmy przytulny domek niedaleko moich rodziców
Zdecydowaliśmy się podpisać umowę i zacząć budować swoją własną oazę spokoju. Bardzo liczyłam na ciepłe przyjęcie. Przez lata naprawdę tęskniłam za rodziną. A tutaj miałabym zaledwie rzut beretem do rodziców, którzy mieszkali razem z najmłodszą siostrą i jej rodziną. Beata przeniosła się do teściów pod miasteczko.
Skąd w nich taka zawiść?
Chciałam odnowić rodzinne więzi, spotykać się na urodziny, imieniny czy święta. Zapraszać ich z rodzinami do siebie, spędzać czas u rodziców. Niestety nie wzięłam pod uwagę, że moje dobre chęci i nastawienie do innych niekoniecznie wystarczą.
Sprowadziliśmy się na stałe do Polski. Szybko udało się nam ładnie odświeżyć nasz wymarzony domek. Nie będę ukrywać, że oszczędności znacznie nam w tym pomogły. Kupiliśmy nowe meble, zaprojektowaliśmy jasną kuchnię z widokiem na pola i las, urządziłam przytulny pokoik dla mojej córci, w ogrodzie zaaranżowaliśmy razem z mężem niewielki plac zabaw.
Marzyłam o spędzaniu czasu z bliskimi, ale szybko poczułam ich zazdrość.
Już podczas niewielkiej parapetówki, na którą zaprosiłam jedynie rodzinę, zaczęły się pierwsze zgrzyty.
– No tak, jak się przywozi pieniążki z Anglii, to można szaleć z drogimi sprzętami – skomentowała złośliwie Beata, oglądając moją kuchnię, a ja zrobiłam wielkie oczy.
Owszem, pomieszczenie jest całkiem wygodne i dobrze wyposażone, ale to nie żadne luksusy. Nic się nie odezwałam, ale zrobiło mi się naprawdę bardzo przykro. Karolina, która na razie mieszka z mężem i synkiem u naszych rodziców, również wtrąciła swoje trzy grosze. Pretekstem była wizyta na huśtawce i trampolinie w naszym przydomowym ogrodzie.
– My się gnieciemy w bloku, a ona urządza sobie plac zabaw. Ciekawe, ile te zjeżdżalnie w ogóle kosztowały. A Bartkowi na urodziny kupiła torbę słodyczy. Też mi dobra ciotka. Tyle kasy ma, a dziecku daje byle jaki prezent – usłyszałam przypadkiem, że się żali do mamy.
Naprawdę nie spodziewałam się takiego przyjęcia po moich siostrach. Liczyłam na wspólne spędzanie czasu, wzajemne wspieranie się. A widzę jedynie złość i pretensje. Tylko o co? O to, że przez ponad piętnaście lat ciężko pracowałam, czasami po kilkanaście godzin na dobę? Po to tak się męczyłam, żeby teraz móc wygodnie się urządzić.
Do tego one nie rozumieją, że nie możemy szastać pieniędzmi na prawo i lewo. Rzeczywiście, mamy pewne oszczędności. Ale ja jeszcze nie pracuję. Tomkowi udało się zaczepić jako kierowca w pobliskiej firmie. Pensja jest przyzwoita, ale te pieniądze są na utrzymanie całej naszej trójki. A siostry liczą, że będę obsypywać ich dzieci drogimi prezentami zupełnie bez okazji. Naprawdę na to mnie nie stać.
Chciałam, żebyśmy tworzyli zgraną międzypokoleniową rodzinkę, ale widzę, że nie mam na co liczyć. We wsi też o nas zaczynają plotkować, że się sprowadziliśmy zza granicy i zadzieramy nosa. To przecież jest nieprawda. Tylko jak niby mam wszystkim wytłumaczyć, że my chcemy tutaj po prostu spokojnie żyć?
Czytaj także:
„Wolałam facetów z drugiego obiegu, bo nie musiałam ich wychowywać. Moje poprzedniczki nauczyły ich dorosłości”
„Błagałam na kolanach, by mąż nie odchodził do kochanki. Skoro prośby nie pomogły, musiałam zadziałać podstępem”
„Mąż mnie zostawił, bo poleciał na długie nogi. Gdy ta młoda raszpla go pogoniła, na kolanach błagał o przebaczenie”