Moje pierwsze spotkanie z Marcinem przypominało bardziej scenę z filmu romantycznego niż prawdziwe życie. Spędzałam właśnie wakacje nad jeziorem ze znajomymi, gdy moim oczom ukazał się nieziemsko przystojny wysoki brunet.
– Cześć! Jestem Jagoda, a ty? – zagaiłam śmiało, chociaż w moim wnętrzu wszystko buzowało z ekscytacji.
– Marcin – uśmiechnął się do mnie.
Chyba zakochałam się w nim już w tamtym momencie. To była po prostu miłość od pierwszego wejrzenia, a ja stałam się żywym dowodem na to, że coś takiego istnieje i naprawdę się ludziom zdarza. Do końca wyjazdu nie odstępowałam Marcina na krok.
– Daj mu oddychać – śmiały się koleżanki, ale ja wiedziałam, że nie mogę pozwolić, żeby miłość mojego życia wyślizgnęła mi się z rąk.
Na szczęście pozwalał się adorować i sprawiał wrażenie, jakby spędzał ze mną czas z chęcią. Oczywiście pod koniec wakacji wymieniliśmy się numerami i zaczęliśmy utrzymywać kontakt także w mieście.
Nie wiem, kto kogo zaprosił na pierwszą prawdziwą randkę. A może to wyszło jakoś samo przez się? W każdym razie pamiętam, że jeszcze nigdy się tak nie denerwowałam. Wakacyjny wyjazd rządził się swoimi prawami, byłam bez makijażu, chodziłam ciągle w stroju kąpielowym i bluzie. W mieście jednak wszyscy mają obowiązek być już w swoim najlepszym możliwym wydaniu. Stroiłam się więc godzinami, żeby tylko zrobić na Marcinie wrażenie. Chyba zadziałało, bo tamtą randkę zakończyliśmy dopiero następnego dnia, jedząc śniadanie w moim łóżku.
– Kocham cię. Nigdy nie czułam do mężczyzny czegoś takiego – wyznałam mu po kilku tygodniach.
Wtedy jeszcze nie odpowiedział mi tym samym, ale nie miałam mu tego za złe. Przecież miłość nadchodzi sama, nie można jej poganiać. Co z tego, że moja przyszła już pierwszego dnia naszej znajomości?
Faktycznie, w końcu się doczekałam, bo po jakichś dwóch czy trzech miesiącach Marcin odwzajemnił moje wyznanie. Od tamtego momentu bardziej unosiłam się nad ziemią, niż chodziłam. Czułam się, jakbym była na wiecznym haju: kochałam nawet poniedziałkowe poranki, chodziłam po mieście z przyklejonym uśmiechem na twarzy i praktycznie przestały istnieć rzeczy, które mogłyby mi zepsuć humor.
Nasza relacja trwała
Może gdybym była mniej zakochana, dostrzegłabym, że Marcin w tym związku daje z siebie dużo mniej niż ja: rzadziej dzwoni, rzadziej przyjeżdża do mnie niż ja do niego, rzadziej wykonuje czułe gesty. Wtedy jednak zupełnie nie zwracałam na to uwagi, patrzyłam na wszystko przez różowe okulary miłości.
Właściwie nie wiem, dlaczego brnął w to w zaparte, skoro ewidentnie nie podzielał moich uczuć – a na pewno nie w takim stopniu, jakbym o tym marzyła. Byłam jednak kompletnie ślepa i głucha na wszelkie czerwone flagi: po prostu chciałam z nim być i tyle.
To ja zaproponowałam małżeństwo. Marcin właściwie zgodził się ze mną ożenić, zamiast samemu zapytać, czy zechciałabym uczynić mu ten zaszczyt i zostać jego żoną. Pierścionek dostałam dopiero miesiąc później.
– Jagoda, jesteś pewna, że tak to powinno wyglądać? – niepokoiła się przyjaciółka, która miała być moją świadkową.
– Ania, on jest miłością mojego życia, ja to po prostu wiem, ja to czuję. Niczego nigdy nie byłam tak bardzo pewna, jak tego – odparłam spokojnie.
– No dobrze... Skoro tak uważasz, to cieszę się twoim szczęściem – odpowiedziała uprzejmie, ale w jej oczach dalej widziałam cień wątpliwości.
Czy miała rację? Pewnie tak, ale ja przecież zupełnie nie zwracałam na to uwagi. Pobraliśmy się, a potem przeprowadziliśmy do mojego mieszkania po dziadkach. Jak wiele kobiet, zwłaszcza tych beznadziejnie zakochanych, wierzyłam, że ślub będzie w naszym związku jakąś magiczną granicą, jak w bajce. Naszym „i żyli długo i szczęśliwie”.
Naprawdę miałam nadzieję, że ten piękny dzień uświadomi Marcinowi, jak wielkie ma szczęście i jak bardzo mnie kocha. Cóż, to na pewno wyda się naiwne, ale wtedy naprawdę myślałam, że takie wnioski mogą przyjść dopiero po ślubie – a nie że powinny już przed...
Stał się jeszcze bardziej zdystansowany
Niestety, stało się odwrotnie. Marcin, jakby zdawszy sobie sprawę z tego, że połączyliśmy się ze sobą do końca życia, zaczął się ode mnie odsuwać. Gdy pewnego dnia odkryłam, że rozmawia z innymi kobietami w aplikacjach społecznościowych, nie wpadłam w panikę.
Myślicie, że zaczęłam szlochać, pakować walizki i robić mu awantury? A skąd. Podeszłam do tego na zimno, matematycznie. Zaczęłam sprawdzać mu telefon i przeglądać wiadomości. Nawet nie chronił ich żadnym hasłem... Czy tak bardzo miał w nosie, że się wszystkiego dowiem? A może myślał, że jestem w niego tak zapatrzona, że nigdy nie przyjdzie mi do głowy go sprawdzać?
Niezależnie od tego, szybko odkryłam, że tak naprawdę mam tylko jedną poważną rywalkę. Tak, serce mi pękało, gdy czytałam, jakimi czułościami obdarza tę zupełnie obcą kobietę. Mówił jej to wszystko, co ja marzyłam od niego usłyszeć. Wyznawał jej rzeczy, które ja sama musiałam z niego wyszarpywać wręcz siłą. Bolało mnie to.
Ale nie, nie postanowiłam, że odejdę – choć pewnie każda inna szanująca się kobieta by tak zrobiła. Obmyślałam plan, stale monitorując wiadomości, które Marcin wymieniał z tą kobietą. Wpadłam w panikę dopiero gdy powiedział jej, że planuje mnie zostawić. Przyznałam się, że odkryłam tę wiadomość. A on? Był ewidentnie zaskoczony.
– Jagoda, przepraszam, ale ja... Nie jestem szczęśliwy w tym związku. Jesteś cudowną kobietą, nie mogę oczekiwać od ciebie niczego więcej. Ja po prostu chyba nie do końca to czuję. Nie jesteśmy dla siebie stworzeni – tłumaczył mi delikatnie.
Nie dopuszczałam tego do świadomości.
– Marcin, błagam cię. Popracujmy nad tym, spróbujmy to naprawić. Przecież jesteśmy małżeństwem, przysięgaliśmy sobie! – prosiłam ze łzami w oczach. – Dajmy sobie chociaż trochę czasu...
Ciężko westchnął i objął mnie ramieniem. Wiedziałam, że nie zatrzymam go na długo. Ewidentnie był już pewny swojej decyzji. Musiałam więc działać szybko. I wiedziałam, że nie ma tu miejsca na skrupuły, jeśli chcę utrzymać, chociaż kawałeczek mojej dawnej bajki.
Poczucie obowiązku? Trudno, lepsze to niż nic
Wpadłam na naprawdę szatański plan. Pewnie wielu z was popuka się w głowę, gdy tylko przeczyta, co zrobiłam, aby zatrzymać męża przy sobie. Wymyśliłam sobie chorobę. Tak, mówię zupełnie serio. Skontaktowałam się ze znajomym lekarzem, który pomógł mi przygotować podrobioną dokumentację medyczną. Oczywiście zapłaciłam mu za milczenie i... domową wizytę, na której miał potwierdzić moją rzekomo potworną diagnozę.
– Jagoda, nie wiem, dlaczego to robisz, ale nie będę w to wnikał – skomentował tylko kurtuazyjnie.
Pozostało mi już tylko odegrać teatralną scenę przed mężem, gdy pewnego dnia wchodziłam do domu z ową dokumentacją medyczną w dłoniach.
– Co się stało? – przestraszył się Marcin.
Opowiedziałam mu przez łzy całą przygotowaną wcześniej historyjkę. O tym, że może mi zostać niewiele lat życia, o tym, że lekarz kazał mi się cieszyć tym, co mi zostało, o tym, że wkrótce mogę potrzebować pomocy nawet w podstawowych czynnościach... Mąż słuchał z wyraźnym przejęciem. A dwa tygodnie później odkryłam, że zakończył znajomość z kobietą, do której wcześniej wypisywał każdego dnia. Osiągnęłam swój cel, mój plan powiódł się w stu procentach.
Tak, nie mogę ciągnąć tego kłamstwa w nieskończoność, dobrze o tym wiem. Mam też świadomość, że być może Marcin zostawił tę dziewczynę tylko dlatego, że odezwały się w nim wyrzuty sumienia. Możliwe również, że gdyby nie moja zmyślona choroba, już dawno by mnie zostawił, bo tak naprawdę wcale nie chce ze mną być i trwa w tym związku z poczucia obowiązku. Ja to wszystko naprawdę wiem.
Może myślicie, że nie mam żadnej godności, skoro nie przeszkadza mi, że mój własny mąż jest ze mną z litości i zatrzymałam go podstępem. Może i macie rację. Ale dla mnie to naprawdę nie ma znaczenia. Najważniejsze, że jest. Bo wiem, że to wszystko, co czuję teraz nie jest nawet w połowie tak złe jak to, co czułabym, gdybym musiała żyć dalej bez niego.
Czytaj także:
„Syn wywiózł mnie do lasu, żebym pogodziła się z synową. Najbardziej wkurza mnie w niej, że jest taka podobna do mnie”
„Dostałem spadek, który miał przysporzyć mi sporo problemów. Nie dałem się wpuścić w maliny”
„Mąż pracował za granicą. Kiedy wrócił do domu, nie poznałam go. To nie jest ten sam mężczyzna, którego poślubiłam”