„Po latach tułaczki z małym dzieckiem, w końcu odnalazłam szczęście. Okazało się, że czekało na mnie od 30 lat”

Kobieta, która poślubiła przyjaciela fot. Adobe Stock, Alexander
„Czasem na patrzę na tę fotografię i zastanawiam się, jak to możliwe, że coś takiego się wydarzyło. Przecież to zupełnie nieprawdopodobne, że znaliśmy się w dzieciństwie i mamy >>ślubne<< zdjęcie, a teraz jesteśmy zakochani i stanowimy prawdziwą rodzinę”.
/ 26.02.2022 07:23
Kobieta, która poślubiła przyjaciela fot. Adobe Stock, Alexander

Kiedy straciłam pracę, mama podsunęła mi pomysł, żebym przejrzała ogłoszenia z całej Polski. W końcu hotele stoją wszędzie. Miała rację, bardzo szybko dostałam odpowiedź, że czeka na mnie posada szefowej ekipy sprzątającej.

Wystarczyło tylko spakować cały dobytek mój i córeczki w kilkanaście pudeł, poprosić wujka o przewiezienie tego całego mienia przesiedleńczego jego furgonetką… I mogłyśmy zaczynać z Kają życie w nowym miejscu.

W pracy układało mi się bardzo dobrze, chociaż byłam tak zajęta, że nawet nie miałam kiedy rozpakować większości pudeł po przeprowadzce. Któregoś razu menedżer wezwał nas na odprawę w środku dnia i powiedział, że mamy awaryjną sytuację.

– Był wybuch gazu na osiedlu na przedmieściach – tu podał nazwę, która niewiele mi mówiła, bo byłam w mieście od niedawna. – Władze miasta zorganizowały noclegi dla ewakuowanych mieszkańców. Do nas mają trafić trzydzieści dwie osoby. To nie będą regularni goście, tylko ludzie, którzy w ciągu kilku minut musieli się spakować i opuścić swoje domy. Są przestraszeni, mogą sobie nie dawać rady z sytuacją, więc bardzo proszę wszystkich o szczególną uprzejmość i cierpliwość. Musimy się nimi zająć jakby byli VIP-ami, bo na pewno gazety będą o nas pisać.

Ewakuowani zaczęli do nas zjeżdżać w ciągu godziny od tej przemowy i z miejsca zrobiło się zamieszanie, w holu rozlegały się krzyki, niecierpliwe pytania i płacz dzieci. Moją uwagę przykuł mężczyzna z dwójką maluchów; starszy chłopiec mógł być w wieku Kai, młodsze dziecko było jeszcze niemowlęciem w nosidełku.

– Dzień dobry. Czy ma pan już przydzielony pokój? – zainteresowałam się uprzejmie.

– Siostra właśnie załatwia – spojrzał w stronę lady recepcyjnej. – Mam nadzieję, że macie jakieś większe studio? Jesteśmy w piątkę, troje dorosłych i dwójka dzieci.

Znałam dziewczynę z recepcji, więc poszłam sprawdzić, co da się zrobić. Kiedy podeszłam do kontuaru, kobieta, która tam stała, właśnie odchodziła.

– Dałam im studio – potwierdziła Kasia.

– Dobrze, że jesteś. Nie wiem, czy tam jest posprzątane. Możesz polecieć i sprawdzić?

Kilka minut później przecierałam właśnie po raz ostatni lustro w łazience, kiedy drzwi się otworzyły i weszła kobieta ze znajomym niemowlęciem w nosidełku, a za nią poznany przed chwilą mężczyzna z sześciolatkiem.

Byli bardzo zdenerwowani, kobieta krzyczała na kogoś przez telefon, dzieci płakały, a mężczyzna zapytał mnie, gdzie tu można coś tanio zjeść. Na moją odpowiedź, że na dole jest restauracja, machnął ręką i zrozumiałam, że nie stać ich na takie luksusy.

Z rozmowy telefonicznej prowadzonej przez kobietę zrozumiałam, że jej mąż już jedzie do hotelu i przelotnie zastanowiłam się, gdzie jest partnerka tego mężczyzny, który w ciągu tych kilku minut mocno mnie zainteresował.

Następnego dnia w hotelu nadal panowała nerwowa atmosfera. Roztrzęsieni ludzie przechadzali się po holu albo nerwowo palili papierosy przed wejściem. Służby wciąż pracowały na miejscu wybuchu, więc nasi goście mieli zostać dłużej. Kiedy spotkałam znajomego gościa z synem, zapytałam, czy znaleźli już miejsce, gdzie mogą niedrogo zjeść.

– Podobno gdzieś niedaleko jest kebab – odpowiedział mi. – Przy okazji, jestem Patryk. Boże, co za sytuacja… Wybuch zniszczył nam ścianę w łazience, wszystko zalane… O, przepraszam, to jest mój syn, Julian. Przywitaj się, Julek.

Niestety, nie zapamiętałam pana młodego…

Zgodnie z zasadami nie powinniśmy prowadzić towarzyskich rozmów z gośćmi, ale sytuacja była z każdej strony wyjątkowa. Chwilowo nie miałam nic nagłego do zrobienia, więc zatrzymałam się i przez dobry kwadrans gawędziłam z Patrykiem i Julkiem.

Szkoda mi było chłopaka, który mimochodem wspomniał, że jego mamusia jest w niebie, do tego coraz mocniej intrygował mnie jego tata. W końcu nabrałam tchu i zaproponowałam:

– Dzisiaj idę z córką na pierogi. Może się przyłączycie? Kaja ma sześć lat. Tyle co Julek.

I tak wieczór spędziliśmy w lokalnej pierogarni. Kaja i Julek szybko się zaprzyjaźnili i koniecznie chcieli się spotkać następnego dnia. Słysząc to, spojrzeliśmy na siebie z Patrykiem nieco skrępowani, ale pomyślałam, że może tak ma po prostu być, i powiedziałam, że możemy się wybrać do parku. Kolejnego dnia w parku jednak się nagle rozpadało i musieliśmy uciekać przed ulewą.

– Tu mieszkamy! – krzyknęłam, kiedy wpadliśmy biegiem na moją ulicę. – Chodźcie do nas, przeczekamy nawałnicę!

W domu dzieciaki owinęły się kocami, a ja zrobiłam wszystkim gorącej czekolady.

– Mamo, gdzie są moje gry? – zapytała nagle Kaja. – Chcemy w coś pograć z Julkiem.

– W pudłach w twoim pokoju – odparłam z westchnieniem. – Jeszcze ich nie rozpakowałyśmy. Wygrzebcie sobie jakąś planszówkę, dobrze?

Dzieci poszły szukać gier, a my zostaliśmy na kanapie. Patryk pochodził z zupełnie innej części Polski niż ja, ale byliśmy w podobnym wieku. Wspomniał o tym, że mama Julka nie żyje od ponad pięciu lat i przeprowadził się w pobliże siostry, by trochę mu pomogła. Ja opowiadałam mu o naszych ciągłych przeprowadzkach i o tym, że chciałabym wreszcie gdzieś się osiedlić.

– Ej… – przerwałam nagle, nasłuchując. – Co tam tak podejrzanie cicho? Chodźmy sprawdzić, co robią dzieci.

Okazało się, że maluchy otworzyły kilka pudeł przeprowadzkowych i wpadły na to z albumami fotograficznymi.

– Mamo, to ty jak byłaś mała! Jesteś Czerwonym Kapturkiem! – córka z fascynacją w oczach oglądała mój album z czasów przedszkola. – O, a tu chyba jesteś nad morzem…Mamo, bawiłaś się w ślub?

Podeszłam bliżej i uśmiechnęłam się na widok starej fotografii z kolonii. Faktycznie, byłam ubrana w białą sukienkę i miałam welon z firanki z okazji ślubów kolonijnych. Nie pamiętałam ani „pana młodego”, ani samej ceremonii, ale miałam sentyment do tego zdjęcia.

– Tato! – wykrzyknął nagle Julek. – Ty masz takie samo zdjęcie! Tato, czy to ty?

Parsknęłam śmiechem, że to niemożliwe i że przecież na większości kolonii organizuje się takie „śluby”, ale Patryk przyjrzał się uważnie fotografii i…

– Rany, to naprawdę ja! Mam to samo zdjęcie! Widocznie kadra rozdawała je rodzicom po turnusie. Zaraz… to my?

Przez chwilę jeszcze nie mogliśmy uwierzyć w taki zbieg okoliczności, ale kiedy Patryk wymienił nazwę miejscowości i opisał ośrodek oraz panią, którą przezywaliśmy „Buką”, dotarło do mnie, że faktycznie – to my staliśmy na kolonijnym ślubnym kobiercu jakieś dwadzieścia lat temu.

Dzieciaki uważały, że to super, a my… 

Wróciliśmy do dużego pokoju i zapadła cisza, chociaż wcześniej ciągle rozmawialiśmy.

– Niezły przypadek, co? – w końcu przerwałam to niezręczne milczenie. – Wzięliśmy ślub!

– Tak. Dałem ci nawet obrączkę z kawałka sprężyny – uśmiechnął się. – Wiesz co? Skoro już jesteśmy małżeństwem, to może byśmy… no, nie wiem… umówili się na randkę? Taką prawdziwą, bez dzieci?

Czy właśnie w ten sposób działa przeznaczenie? Zgodziłam się natychmiast. Dzisiaj staniemy na prawdziwym ślubnym kobiercu. Nasze dzieciaki są uszczęśliwione, że będą rodzeństwem, a nawet „bliźniakami”. Od września oboje chodzą do tej samej klasy, do szkoły blisko domu Patryka, gdzie się wprowadziłyśmy. Chociaż teraz to już też mój dom, kupiłam trochę ozdób, wybrałam nowe meble do sypialni…

A zdjęcie z kolonijnego ślubu doczekało się swojego miejsca na regale. Czasem na nie patrzę i zastanawiam się, jak to możliwe, że coś takiego się wydarzyło. Przecież to zupełnie nieprawdopodobne, że znaliśmy się w dzieciństwie i mamy „ślubne” zdjęcie, a teraz jesteśmy zakochani i stanowimy prawdziwą rodzinę.

Czytaj także:
„Mój syn to naiwniak. Płaci za swoją byłą i skacze wokół niej jak piesek. Cwaniara owinęła go sobie wokół palca”
„Odrzuciła go, a on zabił z miłości do niej. Poznałam tragiczną historię, która na zawsze odmieniła moje życie”
„Mam tylko mamę, bo poświęciłem życie dla kariery. Musiałem otrzeć się o śmierć, żeby przejrzeć na oczy, że pragnę rodziny”

Redakcja poleca

REKLAMA