Byłem jak zając pochwycony w światła reflektorów. biegłem przed siebie, byle dalej, nie patrząc ani wstecz, ani na boki. Świat oglądany z perspektywy wąskiego szpitalnego łóżka nie wygląda zbyt przyjaźnie. Zwłaszcza gdy leży się bez sił, bo każdy oddech boli, a do żył w obu rękach ma się popodłączane jakieś kroplówki.
Jest wtedy mnóstwo czasu na myślenie i dogłębną analizę całego życia, każdego wyboru… Ja wybrałem karierę w biznesie. Pracy poświęcałem całe dnie, a nierzadko i noce, pozwalając sobie jedynie na krótki odpoczynek. Nie założyłem rodziny, wciąż mieszkam z mamą. Biznes był najważniejszy.
Pod koniec zimy, siedząc nad dokumentami, kiepsko się poczułem. Dostałem dreszczy, rozbolały mnie mięśnie, zacząłem kaszleć. Nazajutrz było jeszcze gorzej. Mama orzekła, że to grypa,
i kazała mi położyć się do łóżka. Byłem zły, bo przecież nie miałem czasu na głupie chorowanie.
– Jeszcze nabawisz się jakichś powikłań! Grypa to nie żarty! – mama załamywała ręce.
Zbyłem ją śmiechem:
– Mamo! Daj spokój! Jestem dorosłym, silnym facetem! Mam się bać głupiej grypy?! Zresztą kto, jeśli nie ja, dopilnuje firmy? Jeszcze mi jakiś kontrakt przejdzie koło nosa… Mowy nie ma!
Nakupiłem w aptece rozmaitych specyfików i zacząłem się leczyć na własną rękę. Wprawdzie po tabletkach i syropach, które łykałem, szumiało mi w głowie i czułem się nieco otumaniony, ale rekiny biznesu tak łatwo się nie poddają.
Przed oczami zrobiło mi się ciemno...
Biznes jest dla twardzieli, nie dla mięczaków. Po tygodniu triumfowałem. Grypa minęła i wyszło na to, że to ja miałem rację, nie mama. Po chorobie zostało jedynie niewielkie osłabienie – szybko się męczyłem, kiepsko sypiałem w nocy. Pojawiło się też kołatanie serca i dziwny ból w okolicy mostka, lecz zrzuciłem to na karb stresu.
Właśnie wtedy, wiosną, moja firma realizowała przedsięwzięcie, które miało mi przynieść kolosalne zyski. Znów zaopatrzyłem się w rozmaite preparaty, tym razem uspokajające. Nie pomogły.
„Weź się w garść, chłopie!” – mówiłem sobie, kiedy moje serce biło nierówno, a oddech stawał się krótki i przyspieszony.
Któregoś dnia, gdy zażyczyłem sobie kawy do gabinetu, moja sekretarka powiedziała:
– Kawy? Jest pan pewien, prezesie? To już szósta dzisiaj…
– Wylicza mi pani moją własną kawę? – ofuknąłem ją.
– Nie, nie – spłoszyła się. – Po prostu wydaje mi się, że źle pan prezes wygląda, tak blado…
– Nic mi nie jest! – burknąłem.
Po krótkiej chwili sekretarka stawiała przede mną parujący napój. Nie wróciła już do tematu. Nadszedł jednak dzień, w którym nie byłem w stanie dłużej „brać się w garść”. Rozmawiałem z szefem działu sprzedaży, kiedy moje serce przeszył silny ból. Poczułem, że lecę w ciemność…
Tamten chłopak nie doczekał operacji…
Ocknąłem się w szpitalu. Przy łóżku siedziała zapłakana mama. Mam tylko ją, ojciec nie żyje.
– Krzysiu! Syneczku! Tak się o ciebie bałam! – ciepła dłoń matki dotknęła mojej twarzy.
– Co się stało? Jak się tutaj znalazłem? – wychrypiałem z trudem przez zaschnięte gardło.
– Straciłeś w pracy przytomność i przywieźli cię na kardiologię. – wyjaśniła mama.
– Na kardiologię? Miałem zawał?
– Nie! Na szczęście nie zawał, tylko coś innego. Pan doktor ci to dokładnie wytłumaczy. Zaraz go poproszę.
Podała mi wodę i wyszła, by po chwili wrócić w towarzystwie lekarza. Ten spojrzał na mnie surowo.
– Miał pan wiele szczęścia, że skończyło się zapaleniem mięśnia sercowego – oświadczył. – To da się wyleczyć. Ale zbagatelizowana grypa może doprowadzić do nieodwracalnego uszkodzenia serca! Bywa, że kończy się śmiercią!
Leżąc w szpitalu bite dwa tygodnie, miałem czas przemyśleć to, co się stało. Mogłem umrzeć! Naprawdę miałem więcej szczęścia niż rozumu, jak mawia moja mama. O wiele więcej niż ten dwudziestoparolatek, którego przywieźli niedługo po mnie. On także zgrywał macho i próbował przechodzić grypę. Wirusy uszkodziły mu mięsień sercowy tak bardzo, że życie może mu uratować tylko przeszczep. Niestety, nie dożył do operacji…
Ja żyję! I na pewno wyciągnę wnioski z tego, co mi się przydarzyło. Teraz już będę dbał o zdrowie bardziej niż o firmę. Wiem też, że trzeba widzieć ludzi wokół siebie. Zrozumiałem to, patrząc na moją znękaną, wylęknioną mamę, czuwającą przy moim łóżku.
Muszę żyć dla niej, aby jej zapewnić spokojną i szczęśliwą starość. I dla siebie, bo czuję, że nadszedł czas na miłość.
Czytaj także:
„Mój syn ma fiu-bździu w głowie. Dziś chce kasy na wykup mieszkania dla swojej dziewczyny, jutro poprosi o coś innego”
„Moja zmarła babcia wróciła z zaświatów, żeby się ze mną pożegnać. Powiedziała, że nikt mi nie uwierzy, że ją widziałam”
„Były mąż mnie zdradził, ale nie wiedziałam z kim. Po latach odkryłam, że to najlepsza przyjaciółka wbiła mi nóż w plecy”