Gdyby nie GPS, miałabym poważne kłopoty z trafieniem do domu dziadków, a i tak nie mogłam uwierzyć, że trzeba się tłuc aż taki kawał poniemieckim brukiem za wsią.
Dopiero gdy minęłam jezioro, coś zaczęło mi świtać w pamięci: jakieś letnie kąpiele z wioskowymi dzieciakami, wyprawy na ryby... Przez uchylone okno auta wtargnęła do wnętrza woń wody i tataraku.
W końcu dotarłam do celu podróży
Wyrosły przede mną dwa ceglane domy po przeciwnych stronach drogi.
Ten opuszczony należy do dziadków, a właściwie do mnie, bo dziadek zmarł dawno temu, a babcię zabrał wylew tuż przed świętami. Mama stwierdziła, że nawet końmi jej tu nie zaciągnie; nie po to robiła wszystko, aby się wyrwać, żeby wracać.
– To twój spadek, Marta – stwierdziła. – Możesz tam mieszkać albo sprzedać gospodarstwo, wszystko mi jedno.
Zaparkowałam pod starą, na wpół spróchniałą jabłonią i wysiadłam wprost w krzewiące się bujnie pokrzywy. Obeszłam dom dookoła. Niewiarygodne jak natura poradziła sobie z cywilizacją przez ostatnie trzy lata, odkąd mama zabrała babcię wprost ze szpitala do siebie...
W dawnym warzywniku panoszyła się leszczyna, w ogrodzie kwiatowym tylko gdzieniegdzie, spod podagrycznika, wystawały czerwone nosy piwonii i jaśniutkie rozetki floksów.
– Anna-Maria? – Zza płotu spoglądała na mnie starsza kobieta.
– Nie, Marta, jej córka – wyjaśniłam.
Oparła się o sztachety i przekrzywiła głowę jak sójka.
– No tak, podobieństwo mnie zwiodło, a rozum omamił – skwitowała krótko. – Hanka jestem, z naprzeciwka – wyjaśniła. – Na długo pani?
– Nie wiem jeszcze – wzruszyłam ramionami. – Chciałam się rozejrzeć.
– Znaczy się, Róża umarła?
Kiwnęłam głową, a ona pomruczała coś i wróciła do siebie.
Rozmowni w tych okolicach nie są, ale może i dobrze, w końcu nie na dyskusje tu przyjechałam. Czas się zmierzyć z wyzwaniem, wyjęłam zatem klucz i włożyłam go do zamka. Przekręcił się z nieoczekiwaną łatwością i w moje nozdrza uderzył zapach stęchlizny, podszyty delikatną znajomą wonią... Lawenda?
Na ścianie wisiały zdjęcia. Pamiątki dawnych czasów
Na stole w kuchni stała niedopita szklanka herbaty, na talerzu sechł kawałek ciasta... Mama rzeczywiście nawet tu nie zajrzała, będąc w szpitalu.
Poszłam do sypialni dziadka, panował w niej idealny porządek: zasłane łóżko, na biurku poukładane równo dyplomy i odznaczenia, które kiedyś wisiały w pokoju dziennym. Gdyby nie pajęczyny i warstwa kurzu, byłoby zupełnie jak w muzeum.
Ruszyłam na facjatkę po trzeszczących schodach i przez chwilę znów poczułam się jak dziewczynka wracająca do swego wakacyjnego lokum. Ale wnętrze, które zastałam po otwarciu drzwi, było inne, przypominało raczej panieński pokoik z początku ubiegłego wieku: pojedyncze łóżko z patchworkową narzutą, komoda i małe biurko zasłane papierami.
Na pobielonej wapnem ścianie wisiały fotografie, całe mnóstwo. Zastygłam przed tą ścianą jak przed zaczarowaną bramą do obcego świata.
Prababcia i pradziadek w strojach ślubnych na starym zdjęciu w kolorze sepii. On we fraku, siedzi z cylindrem na kolanach, ona stoi, pewnie trudno byłoby jej spocząć w sukni z tiurniurą, pod którą niewątpliwie nosi gorset... A może chciała wyeksponować śnieżnobiały welon, spowijający ją jak mgła
Tu oni po latach, już z dziećmi przed willą z kolumienkami, tu on sam w mundurze... Potem zdjęcie ze ślubu babci i dziadka, różnica między obojgiem wprost bije po oczach: wyglądają niemal jak ojciec z córką...
A to co? Zdjęłam niewielką fotografię w ramce i podeszłam do okna, ale nadal nie mogłam rozpoznać postaci...
Babcia? Taka roześmiana i szczęśliwa...
Z całą pewnością kilka lat starsza niż na zdjęciu ślubnym, z koroną jasnych włosów, w które wpięty był bukiecik fiołków. Co jednak najbardziej mnie zszokowało, to fakt, że mężczyzna, obok niej nie był z całą pewnością dziadkiem, lecz młodym, szczupłym blondynem. Zaraz, zaraz... Przecież drugi rękaw jego kurtki zwisa pusty!
Jako dziecko podsłuchiwałam, co tylko się dało, nigdy jednak nie obiła mi się o uszy opowieść o jednorękim przyjacielu rodziny! No i nie wyglądał na niewinnego znajomego – najwyraźniej oczu nie mógł od babci oderwać!
Niewiele wiedziałam na temat rodzinnej historii. Dla mamy była dawno zamkniętą księgą, do której nie chciała wracać, z babcią w czasie choroby też mało rozmawiałam; raz, że nieczęsto była w dobrej formie, dwa – bywałam w domu rodzinnym rzadko i na krótko, zajęta jak zwykle pracą i kłopotami z dorastającym synem.
Babcia pochodziła z inteligenckiej rodziny spod Lwowa
Jej ukochany ojciec zginął w czasie kampanii wrześniowej, matka, dowiedziawszy się o tym, targnęła się na życie i chociaż ją odratowano, nigdy już nie była taka jak kiedyś. Rosjanie zajmując miasteczko, urządzili w ich willi siedzibę sztabu i osierocona rodzina z dnia na dzień została bez dachu nad głową, w dodatku zagrożona deportacją na Wschód.
Właśnie w tym momencie, niczym bajkowy rycerz na białym koniu, na kartach nigdy niespisanej historii, pojawia się mój dziadek, Stefan.
Facet może zbyt dojrzały dla naszej Róży, ale wciąż w kwiecie wieku, zainteresowany nią, a przy tym, co doprawdy rzadkie, doskonale radzący sobie w warunkach wojny, która, zamiast wepchnąć go w otchłań jak innych, wyciągnęła z niebytu...
Dziadka bałam się zawsze. Wydawał mi się okrutny. Kiedy spędzałam na Pomorzu wakacje, był już emerytem, ale rzadko go widywałam, bo wciąż gdzieś wyjeżdżał. Dużo polował. Nigdy nie zapomnę, jak kiedyś schowałam się w stodole i kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku, zobaczyłam naprzeciw swojej twarzy szkliste spojrzenie powieszonej u powały sarny.
Zawsze odczuwałam lęk przed wielką posturą dziadka i jego tubalnym głosem, ale od tamtej pory wręcz truchlałam, gdy mnie zagadywał. Może dlatego chłód panujący w tym małżeństwie, który zrujnował dzieciństwo mojej matce, wydawał mi się naturalny?
– Marta! Marta – usłyszałam wołanie z podwórka i dopiero na dole zorientowałam się, że wciąż trzymam tajemnicze zdjęcie w dłoni.
Przed furtką stała kobieta, mniej więcej w moim wieku
– Cześć, nie poznajesz mnie? – zapytała, zabawnie przekrzywiając głowę jak sójka.
Przyjrzałam się jej przez chwilę, to była córka sąsiadki.
– Matka po mnie zadzwoniła – wyjaśniła. – Bawiłyśmy się kiedyś razem, pamiętasz? Jestem Ela. Jak coś ci trzeba, to pomogę, bo wiesz... Mama nie lubi obcych – spłoszyła się.
Pokazała mi, gdzie wkręcić korki, a potem usiadłyśmy razem przy herbacie. Nagle zauważyła zdjęcie.
– O, zrobione przy pomniku poległych! – zawołała.
Później przyniosła mi kolację, pożyczyła dobrej nocy i poszła. Zapomniałam ją zapytać o zajazd we wsi i teraz będę zmuszona spać w tym opuszczonym domiszczu!
Poradzę sobie, skoro babcia przeżyła rosyjską i niemiecką okupację, a potem trudy repatriacji, to muszę mieć jakieś pionierskie geny! Ależ ona była dzielna... I odpowiedzialna: czy ja kiedykolwiek zgodziłabym się wyjść za mąż dla dobra rodziny?
Poświęciła się, a i tak niewiele z tego przyszło, bo choć jej mąż dobrze sobie radził pod okupacją radziecką, to nadeszli Niemcy i odszedł do partyzantki, a ona została sama... W tym okresie straciła brata, który został postrzelony w czasie ulicznej walki.
Jak przetrwała niemieckie panowanie, nigdy się nie mówiło
A po Jałcie okazało się, że miasteczko babci nie leży już w Polsce, lecz w Związku Radzieckim... Dziadek przysłał list, żeby jechała do kraju, prosto na Ziemie Odzyskane, gdzie on teraz wprowadza władzę ludową. Jest dom, jest ziemia, a jak się pospieszy, to jeszcze Niemiaszki będą jej za służbę robić.
To zdanie o niemieckich służących zapamiętałam niemal dosłownie, bo nigdy go nie rozumiałam a dziś, proszę, zestarzałam się wystarczająco, aby pojąć bez tłumaczenia...
Zrobiło się chłodno, więc przyniosłam z samochodu torbę, a potem włożyłam na siebie wszystko, co się nadawało. Nie odważyłam się palić w piecu – nigdy tego nie robiłam. Postanowiłam spać w gabineciku na facjatce, a rano zabrać się za inwentaryzację; w końcu przyjechałam tu w jakimś celu!
Przed snem zauważyłam, że mam nieodebrane połączenie od mamy.
– Myślałam, że coś ci się stało w drodze! – Zaczęła od pretensji. – Nie powinnaś była jechać sama.
– Jestem już duża – przypomniałam jej. – Słuchaj, mamo, czy pamiętasz pomnik poległych w okolicy?
– Pewnie, ciągle tam chodziłyśmy... Nawet się ucieszyłam na wieść, że go zburzyli, bo się martwiłam, że mama wciąż tam wysiaduje. A czemu pytasz?
Powiedziałam o zdjęciu, a ona zamilkła...
Czyżby i w niej otworzyły się jakieś wrota pamięci?
– Wiesz – powiedziała wreszcie.– Już na samym końcu, gdy dotarło do mamy, że nie wróci do siebie, kazała mi przyrzec, że przejrzę jej sukienki i coś sobie znajdę. Myślałam, że bredzi, ale mam prośbę – sprawdź jutro w szafie, Marta, dobrze? Przecież nie zaszkodzi.
Myślałam, że na nowym miejscu będę miała kłopoty z zaśnięciem, ale natychmiast odpłynęłam w niebyt i, prawdę mówiąc, dawno nie spałam tak zdrowo: bez snów, bez bólów w kręgosłupie ani dokuczliwych przebudzeń w środku nocy.
Rano podłączyłam laptop i zaczęłam robić spis rzeczy, które chciałabym zachować. Nie było tego wiele, więc szło mi całkiem sprawnie, dopóki nie wylądowałam znów na facjatce...
Naprawdę, dziwny był ten pokój
Z pewnością stanowił sanktuarium babci, ale jego obraz nijak nie pasował do obrazu staruszki, którą znałam. Usiadłam przy biurku i zapadłam w stupor, gapiąc się na zdjęcia. Jeżeli były na nich osoby, które babcia chciała mieć blisko siebie, gdy została tu całkiem sama, to dlaczego prawie nikogo nie kojarzyłam?
I gdzie się podziały fotografie z okresu małżeństwa? Nie było ani jednej, jakby ta część jej życia była tylko nieważnym epizodem. Ucieszyłam się, że przynajmniej ja i mama jesteśmy na kilku fotkach, no i mój syn!
– Tak, to już coś, Marta – powiedziałam na głos i zajrzałam do szafy, ale oprócz ubrań nic tam nie było.
Przypomniałam sobie jednak prośbę mamy i zaczęłam wyciągać wieszaki i rozkładać je na łóżku. Kiedy zobaczyłam letnią suknię w grochy, identyczną jak na zdjęciu z tajemniczym blondynem, aż zaparło mi dech.
Przez moment poczułam pokusę, aby ją włożyć, ale przypomniałam sobie jak filigranowa była babcia i tylko przytuliłam stary, pachnący lawendą, materiał do twarzy. Wtedy usłyszałam szelest i po chwili moja ręka namacała w kieszonce złożony papier. Czy to mama miała znaleźć?
Nie, liścik skierowany był do mnie... Babcia wiedziała, że żadna siła nie zmusi jej córki do powrotu.
„Kochana Martusiu, pamiętasz swoją wakacyjną skrytkę?”
Nagle mnie olśniło: pod łóżkiem! Odsunęłam je z trudem od ściany i spojrzałam na podłogę, a potem zaczęłam próbować, które deski są obluzowane. Są! W schowku był nieduży drewniany kuferek. Z trudem wyciągnęłam go na powierzchnię, a potem chwilę po prostu patrzyłam na niego... Co tam znajdę? Jaką tajemnicę skrywa?
Otworzyłam w końcu wieko i moim oczom ukazało się zawinięte w kolorową chustkę pudełko. Pod nim leżało kilka zdjęć i list, tym razem zaadresowany do mnie i mamy.
„Kochanieńkie moje. Wyspowiadać się pragnę przed Wami, bo do Boga straciłam ufność. Mężczyzna na fotografiach to Martin, jedyna miłość mojego życia. Poznałam go tutaj, gdy przychodził robić pamiątkowe zdjęcia Niemcom, u których zamieszkaliśmy.
Był kaleką wojennym, dlatego Ruskie go nie zabiły, a ja wierzę, że oszczędziły go dla mnie, żebym miała po co żyć po śmierci mamusi i tych wszystkich stratach. Mąż nic nie wiedział, bo go ciągle nie było, wyjeżdżał, ścigał bandy i zwoził do domu dobro wszelkie a jeszcze mu dawali za to medale.
Nadszedł jednak dzień, gdy Martin, jak wszyscy Niemcy, musiał wyjechać z rodzicami do Reichu. Przyrzekliśmy sobie, że wróci i nawet zostawił mi swój aparat, bo mówił, że tu będzie bezpieczniejszy niż w podróży, gdzie często napadali szabrownicy. Czekałam na niego, a kiedy Ty się urodziłaś, córeczko, Stefan dał mi w prezencie kolczyki, które pamiętałam u matki Martina.
Wierzyłam, że ich tylko okradł z innymi towarzyszami, ale po tylu latach, gdy nie doczekałam nawet listu od Martina, nie wiem, co o tym myśleć. Grzech tak o mężu mówić, ale jeśli kiedyś było w nim coś dobrego, to wojna zniszczyła to do szczętu, wiele wyrządził krzywdy i pozostaje tylko dziękować Bogu, że ludzie nie szukali pomsty na nas. Jeśli istnieje życie pozagrobowe, mam nadzieję, że nie jego tam spotkam. Musi być sprawiedliwość...
Aniu, powinnam Ci była dawno powiedzieć, ale nie umiałam – to nie był Twój ojciec, jesteś córką Martina.
Kocham Was, Róża”
Czułam się, jak uderzona obuchem, a potem wyjęłam komórkę i zadzwoniłam do mamy:
– Mamo, musisz tu przyjechać, koniecznie! I to jak najszybciej!
– Chyba oszalałaś! – parsknęła.
– Masz bezpośredni pociąg do Słupska, stamtąd odbiorę cię autem.
– Sto razy ci mówiłam, że moja noga TAM nie postanie...
– Przestań chować głowę w piasek – przerwałam brutalnie. – Powinnaś była przyjechać tu zamiast mnie. Szanuję cię, ale tak nie wolno.
Rozłączyłam się, a potem rozsupłałam chustę na pudełku
W środku był aparat, doskonale zachowana przedwojenna Leica. Kiedyś musiała być prawdziwym skarbem, kto wie, ile jest warta teraz?
Pomyślałam, że to pewnie jej pożądał dziadek, może dla niej zabił...
Nie, nie dziadek, tylko mąż babci, pomyślałam i po raz pierwszy nie poczułam znajomego skurczu w żołądku na myśl o mojej rodzinie.
Chciałam, żeby mama przyjechała i zobaczyła to wszystko. Należy jej się to po latach spędzonych z tym strasznym człowiekiem – ulga, że nie łączą jej z nim więzy krwi.
Czytaj także:
„Spędziłam 1 szaloną noc z zupełnie obcym facetem. Mąż nie może wiedzieć. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś spotkam kochanka”
„Latami czekałam na oświadczyny. Kto powiedział, że się doczekam? Wzięłam sprawy w swoje ręce, nie zawsze muszę go słuchać”
„Zdębiałam, gdy wyszło, że mąż ma córkę ze starą kochanką. Przyjęłam ją pod swój dach, ale żmii nie chodziło o sentymenty”