„Latami czekałam na oświadczyny. Kto powiedział, że się doczekam? Wzięłam sprawy w swoje ręce, nie zawsze muszę go słuchać”

kobieta czekała na oświadczyny fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Wtedy nie wytrzymałam. Wykrzyczałam mu, że od lat czekam, aż zaczniemy rozmawiać o małżeństwie i dzieciach, i to nie moja wina, że dotąd nie mamy przynajmniej jednego potomka. Że jest zazdrosny o czas, jaki spędzam z siostrą, ale sam nie chce, żebyśmy stali się rodziną”.
/ 20.05.2023 18:30
kobieta czekała na oświadczyny fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Marta urodziła się siedem lat przede mną, ale przez całe życie miałam wrażenie, że jest starsza przynajmniej o dwadzieścia. To dlatego, że ja miałam prawo być dzieckiem, mogłam bać się potworów pod łóżkiem, nie lubić przedszkola i wagarować w podstawówce. Marta natomiast musiała dorosnąć w chwili, kiedy nasz tata umarł, a mama wycofała się z normalnego życia. To właśnie moja siostra dbała wtedy o dom i o mnie, woziła kota do weterynarza i podjęła decyzję, kiedy trzeba było go uśpić. Ja mogłam ryczeć wtedy jak głupia po ukochanym zwierzątku, ona musiała załatwić eutanazję u weterynarza, a potem wrócić i mnie pocieszać. Miała wtedy tylko czternaście lat.

– A wasza mama, co? – zapytał mnie kiedyś mój chłopak. – Przecież mimo wszystko was wychowywała. Nie przesadzasz trochę, że wszystko było na głowie Marty?

– Nie przesadzam! – żachnęłam się. – Mama sama była jak dziecko. Nie pracowała, żyliśmy z renty po tacie i wpłat od dziadków. Nie pamiętam jej innej, niż snującej się po domu w znoszonym szlafroku.

Tak było aż do jej śmierci. To Marta była moją matką. Zawdzięczam jej to, że miałam w miarę normalne dzieciństwo, zawsze czyste ubrania i ciepły obiad na stole. Bardzo chciałam, żeby Mariusz zrozumiał, ile znaczy dla mnie siostra. Ale on i tak uważał, że jestem do niej zbyt mocno przywiązana.

Wypominał mi, że jeżdżę do Marty, kiedy jest chora, chociaż przecież mieliśmy iść do kina. Robił miny, kiedy długo rozmawiałam z nią przez telefon, zamiast… nie wiem, podać mu kolację czy po prostu być do jego dyspozycji. I chociaż nigdy nie okazał mojej siostrze niechęci, wiedziałam, że ona świetnie ją wyczuwa.

– Nie musi mnie lubić – powiedziała mi kiedyś. – Najważniejsze, że jest dobry dla ciebie. Fajnie, że masz kogoś, kto o ciebie dba.

Długo nie mogła sobie nikogo znaleźć

Uśmiechnęłam się słabo, ale tym razem nie zapewniłam jej gorąco, że ona na pewno też znajdzie kogoś takiego. Zbyt wiele razy próbowałam w ten sposób poprawić jej nastrój, ale ona tego nie lubiła.

Tak naprawdę nie wiedziałam, dlaczego nadal nikogo nie miała. Była wspaniałą kobietą: mądrą, ciepłą, troskliwą. Zachodziłam w głowę, dlaczego żaden facet jeszcze nie błagał, by została jego żoną.

I oczywiście było to moim gorącym życzeniem, takim, które wypowiadałam w myślach, kiedy widywałam spadającą gwiazdę. Bo prawda była taka, że ja już znalazłam swoje szczęście i bardzo chciałam, żeby osoba, którą kochałam najbardziej na świecie, też zaznała miłości.

Któregoś dnia magia spadających gwiazd chyba w końcu zadziałała, bo Marta powiedziała, że leci na weekend do Paryża. Na pytanie, z kim, wymówiła imię: „Paweł”, a w jej oczach pojawił się błysk, którego chyba nigdy wcześniej u niej nie widziałam.

– Co to za Paweł? – chciałam wiedzieć więcej. – Opowiadaj!

Dowiedziałam się więc, że znajomy Marty to informatyk z jej firmy. Zaniosła do niego wiecznie zawieszającego się laptopa, a wróciła z zaproszeniem na festiwal filmów francuskich. Okazało się, że Paweł, zupełnie jak moja siostra, uwielbia wszystko co francuskie, od bagietek i croissantów, przez historię wojen napoleońskich, po komedie z Louisem de Funèsem. Nadawali na tych samych falach i jeszcze przed Paryżem w zasadzie zdecydowali, że ich znajomość to „coś poważnego”.

– No, wreszcie będzie mieć swoje życie – skomentował to Mariusz i zrobiło mi się dziwnie nieprzyjemnie.

Chyba to zauważył, bo natychmiast dodał łagodniejszym tonem:

– Może się umówimy we czwórkę? Chyba fajnie będzie poznać nowego członka rodziny, co?

Zabawne, że mówił o rodzinie w kontekście Marty i Pawła. Bo ja od dłuższego czasu czekałam, aż mi się oświadczy i naprawdę będziemy rodziną, ale Mariusz udawał, że nie rozumie aluzji. Nie naciskałam, żeby go nie spłoszyć, chociaż marzyłam o ślubie i dzieciach przed trzydziestką.

– No to mamy jeszcze dobre cztery lata wolności – roześmiał się kiedyś Mariusz, kiedy o tym wspomniałam.

Zrobiło mi się trochę przykro, ale zaraz mnie przytulił i znowu było cudownie. Kiedy spędzaliśmy czas tylko we dwoje, czułam, że warto poczekać na oświadczyny. Był mężczyzną, z którym chciałam spędzić życie. Naprawdę nie przyjęłabym innego, choćby mi się oświadczył z największym brylantem na świecie.

Spotkanie we czwórkę okazało się całkiem przyjemne. Od razu polubiłam Pawła, chociaż, prawdę mówiąc, przy moim Mariuszu wydawał się nieco wycofany i cichy. Cieszyłam się jednak, że Marta przy nim rozkwitła.

Chociaż nie był tak zabawny i błyskotliwy jak Mariusz, potrafił sprawić, że moja siostra się śmiała. To było piękne, bo od zawsze pamiętałam ją jako poważną, skupioną, rozwiązującą w myślach jakiś kolejny rodzinny problem. Przy swoim facecie wydawała się zrelaksowana, by nie powiedzieć: beztroska. Byłam więc wdzięczna temu mężczyźnie, że tak na nią działał. Marta jak nikt inny na świecie zasługiwała na kogoś, kto zdejmie z jej barków tysiące trosk i pozwoli jej na śmiech i swobodę.

Pół roku później Paweł się jej oświadczył i zaczęłyśmy ekscytujące przygotowania do ślubu. Marta była bardzo szczęśliwa, chociaż coś ewidentnie ją gryzło.

– Nie mogę się doprosić, żeby Paweł poszedł do lekarza – wyznała, kiedy ją o to zapytałam. – Od kiedy się znamy, ma bóle brzucha, czasem aż do pleców, o tutaj – dotknęła swojego kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. – Ciągle jest jakiś taki osłabiony, głowa go boli. Poszedł raz i lekarz stwierdził, że ma nadciśnienie, ale moim zdaniem to może być coś więcej… No, ale wiesz, jacy są faceci. Czekają, aż samo przejdzie. Pocieszyłam ją, że to pewnie nic poważnego i zajęłyśmy się wybieraniem z katalogu sukni ślubnej.

W tamtym czasie spędzałam z siostrą i przyszłym szwagrem sporo czasu. Mariusz ponownie zaczął mi robić wymówki. Jego zdaniem byłam za bardzo zaangażowana w sprawy Marty i cierpiał na tym nasz związek.

A już zupełnego szału dostał, kiedy któregoś razu Marta zadzwoniła do mnie z Gdańska, gdzie była w delegacji i poprosiła o przysługę.

– Słuchaj, Paweł ma jeden z tych swoich ataków bólowych – mówiła szybko, wyraźnie zdenerwowana. – Kazałam mu wziąć taksówkę i jechać do szpitala na ostry dyżur, ale boi się czekania kilka godzin na izbie przyjęć. Jest szansa, żebyś załatwiła, żeby go przyjęli od razu?

Zapytała o to dlatego, że byłam położną. Pracowałam na porodówce, ale miałam kilka znajomych na izbie przyjęć. Obiecałam, że sprawdzę, kto dzisiaj ma dyżur. Miałam szczęście, bo trafiłam na koleżankę ze szkoły pielęgniarskiej, której nieraz pomagałam w nauce.

Obiecała, że jeśli tylko Paweł przyjedzie w ciągu pół godziny, załatwię mu usg i wizytę u lekarza, który kończył dyżur, ale zgodził się zostać po swoich godzinach pracy. Nie wnikałam, dlaczego lekarz był skłonny wyświadczyć jej taką przysługę, po prostu wskoczyłam w buty, złapałam kurtkę i zawołałam do Mariusza, że jadę zawieźć Pawła do szpitala.

Wiedziałam, że był niezadowolony, ale nie miałam czasu na takie dylematy. Lekarz mógł poczekać góra kwadrans, czas był na wagę złota!

Nie było dobrze

Kiedy przyjechałam, Paweł był blady, spocony, nie mógł się wyprostować z powodu bólu brzucha. Pomogłam mu zejść po schodach i wsadziłam go do samochodu. Przez całą drogę uspokajałam go, że wszystko będzie dobrze.

Niestety, nie było… Po gruntownym badaniu, pobraniu próbek moczu i usg, u Pawła została postawiona diagnoza: wielotorbielowatość nerek. Marta była tym tak zdenerwowana, że musiałam sto razy powtarzać jej, że to nie to samo co nowotwór, i że narzeczony na razie nie jest umierający.

Tym razem nie mogłam jednak powiedzieć siostrze, że „wszystko będzie dobrze”. Znałam przecież tryb postępowania. Najpierw mówi się pacjentowi, że musi prowadzić zdrowy tryb życia, spożywać jak najmniejsze ilości białka i tłuszczów, kontrolować ciśnienie. Potem proponuje mu się dializy, a kiedy i to przestaje pomagać, wpisuje się go na listę biorców organów.

– To niemożliwe, niemożliwe… To się nie dzieje naprawdę… – powtarzała w kółko moja siostra, kiedy spotkałyśmy się, żeby omawiać usadzenie gości przy weselnym stole. – Nigdy nie byłam zakochana, nigdy nikt tak mnie nie kochał… I mam to stracić?!

Tak, ja też czułam, że to okropnie niesprawiedliwe. Trudno mi było myśleć o tym, że Pawłowi zostało niewiele względnie normalnego życia. Leczenie skutecznie dezorganizuje życie chorym i ich rodzinom. Każdy dzień i cała rzeczywistość rodzinna podporządkowana jest zabiegom…

Paweł miał szczęście, bo jego nerki zdołały wypełniać swoje zadania do dnia ślubu. Mogłam więc podziwiać moją siostrę w bieli, szczęśliwą i zakochaną. Z zaproszonych gości tylko kilka osób wiedziało, że pan młody jest ciężko chory. Wszyscy więc składali młodej parze entuzjastyczne życzenia „stu lat razem”. Stałam tuż za Martą, odbierając bukiety i za każdym razem, kiedy padały słowa o wielu latach wspólnej przyszłości, miałam ochotę się rozpłakać. Marta w końcu też nie wytrzymała, ale wszyscy myśleli, że płacze ze szczęścia.

– Gdybym mogła oddać rok mojego życia za każdy rok życia Pawła, zrobiłabym to – powiedziała niedługo później. – Oddałabym mu część swojego życia, ale nie dlatego, że taka ze mnie kochająca żona. Po prostu nie wiem, po co miałabym żyć dłużej niż on…

– Nie mów tak – zabroniłam jej.

– Na tę chorobę wprawdzie nie ma leku, ale można z nią żyć przez długie lata.

– Nie mam zgodności tkankowej! – przerwała mi gwałtownie, a ja zdziwiłam się, że już poddali się badaniom. – Nie mogę oddać mu nerki! Jego brat ma cukrzycę, więc też nie może, rodzice są za starzy… Musimy czekać na martwego dawcę, a wiesz, jakie są szanse, że dostanie nerkę? Chorych są w Polsce tysiące, dawców – o wiele za mało.

– Przebadam się, może ja będę mieć zgodność – obiecałam pod wpływem impulsu, a siostra spojrzała na mnie załzawionymi oczami z mieszaniną nadziei i niedowierzania.

Nie powiedziałam tego tylko po to, żeby uspokoić siostrę. Naprawdę się przebadałam. Niedługo później trzymałam w ręce wyniki badań. Mogłam być dawcą. To było niewiarygodne!

Nie uwierzył mi też mój chłopak. Dla niego to, że w ogóle myślałam o oddaniu narządu szwagrowi było nie do ogarnięcia umysłem.

– Nie przesadzasz? – skrzywił się. – To w końcu obcy człowiek, a ty chcesz zajść w ciążę, mieć dzieci… Dasz sobie wyciąć nerkę dla męża siostry?! A jak się rozwiodą? Ona zostanie z połową majątku, a ty bez jednej nerki!

Nie mogłam kontynuować tej rozmowy. Mariusz mnie zdenerwował. Po części dlatego, że nie rozumiał, ile znaczy dla mnie szczęście Marty, ale też dlatego, że mógł mieć rację. Jego argumenty nie były zupełnie bezzasadne. Paweł naprawdę był dla mnie obcym człowiekiem, nie musiał też być z Martą do końca życia. Oddanie mu nerki byłoby pięknym gestem, ale nie mogłam ignorować rozsądnych argumentów „przeciw”.

W końcu podjęłam decyzję. Zrobię to!

Niestety, stan Pawła się pogarszał. Musiał zrezygnować z pracy na etat, brał tylko zlecenia. Starał się pracować podczas zabiegu i w domu, nocami. Robił wszystko, żeby życie jego i Marty biegło w miarę normalnie. I chyba tak było, bo któregoś dnia siostra przyjechała do mnie pierwszy raz od tygodni rozpromieniona.

– Jestem w ciąży! Będę mamą! – tańczyła po mojej kuchni, a ja cieszyłam się razem z nią.

Tego dnia wyjątkowo nie rozmawiałyśmy o chorobie jej męża. Był tylko temat dziecka. Moja siostra wyglądała jak każda inna kobieta, która zaszła w upragnioną ciążę: była nieziemsko szczęśliwa. Wiedziałam jednak, że wszyscy będziemy musieli niedługo zmierzyć się z chmurą, która wisiała nad naszą rodziną. Mąż Marty zmagał się z poważną chorobą. Nie było szans, by bez przeszczepu dożył dziesiątych urodzin dziecka…

Powiedziałam Mariuszowi, że podjęłam decyzję: oddam nerkę, ale już nie obcemu człowiekowi, tylko ojcu mojego siostrzeńca lub siostrzenicy.

– Myślałem, że my też planujemy dzieci. – Nie poddawał się z odradzaniem mi tego kroku. – Jak chcesz donosić ciążę z jedną nerką?

To prawda, marzyłam, że też będę mamą. I wierzyłam, że moja decyzja niczego w tej sprawie nie zmieni.

– Teoretycznie nie będzie przeciwwskazań, by zaszła pani potem w ciążę – poinformował mnie lekarz. – Mam pacjentkę z jedną nerką, która urodziła troje zdrowych dzieci. Oczywiście, będzie się pani musiała pilnować z dietą, regularnie robić badania, ale poza tym może pani prowadzić zupełnie normalne życie, nawet biegać w maratonach.

Kiedy wyszłam z gabinetu po tej rozmowie, skierowałam się prosto do stacji dializ, gdzie – jak wiedziałam – był akurat mój szwagier.

– Chcę to zrobić – powiedziałam, siadając obok niego na białym taborecie. – Myślę, że nie mamy na co czekać. Im szybciej, tym lepiej.

Ukrył twarz w dłoniach, żebym nie widziała jego łez, ale przecież widziałam, że się rozpłakał. Płakałam razem z nim. Trochę z radości, że mogę pomóc jemu i Marcie, a trochę z nerwów i strachu przed tym, co mnie czeka.

Z medycznego punktu widzenia, im krócej pacjent oczekujący na przeszczep jest dializowany, tym dłużej żyje z nową nerką.

– Jak to: teraz?! – Mariusz wyglądał na spanikowanego, kiedy mu powiedziałam, że operacja odbędzie się w ciągu miesiąca. – Myślałem, że to kwestia kilku lat! Że najpierw się pobierzemy, zdążysz zajść w ciążę i urodzić dziecko!

Wykrzyczałam, co mi leżało na sercu

Wtedy nie wytrzymałam. Wykrzyczałam mu, że od lat czekam, aż zaczniemy rozmawiać o małżeństwie i dzieciach, i to nie moja wina, że dotąd nie mamy przynajmniej jednego potomka. Że jest zazdrosny o czas, jaki spędzam z siostrą, ale sam nie chce, żebyśmy stali się rodziną.

Byłam zdenerwowana sytuacją Marty i Pawła, przestraszona zbliżającym się zabiegiem i zupełnie straciłam panowanie nad sobą. Kiedy oprzytomniałam, zdałam sobie sprawę, że popełniłam wszystkie błędy wymienione w podręcznikach typu: „Jak nie zrazić faceta do oświadczyn?”.

Oczywiście mój chłopak zrobił minę świadczącą o tym, że ma mnie za nieobliczalną, a potem poszedł na kręgle z kolegami. „Zapewne po to, by wypytać ich, jak najmniej boleśnie zerwać z dziewczyną…” – pomyślałam.

Mariusz jednak wrócił w nocy i położył się koło mnie w łóżku. Nie powiedział nawet słowa, a rano udawaliśmy, że żadna awantura nie miała miejsca.

W końcu nadszedł dzień operacji

Paweł i ja zostaliśmy przygotowani do zabiegu, leżeliśmy razem w sali przedzabiegowej. Na korytarzu czekała Marta, już z zaokrąglonym brzuszkiem, jej teściowie i Mariusz. Tuż przed pójściem do szpitala, moja siostra zdradziła nam płeć dziecka. Oczekiwała dziewczynki. To właśnie o niej myślałam, kiedy anestezjolog kazał mi odliczać od dziesięciu w tył.

Lekarze spisali się fantastycznie, przeszczep się udał! Mariusz mógł wrócić do normalnego życia, ja także czułam się dobrze. Wszyscy byli szczęśliwi i podziwiali moją postawę, co szczerze mówiąc trochę mnie krępowało.

– Nikt nie rozumie, że nie zrobiłam tego dla Pawła – powiedziałam do Mariusza, kiedy już zabrał mnie do domu. – Zrobiłam to dla Marty. Ona poświęciła całe swoje dzieciństwo i młodość, żeby zajmować się mamą i mną. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym patrzeć, jak traci męża i zostaje sama z dzieckiem…

– Rozumiem cię – odpowiedział mi i aż podniosłam wzrok ze zdumienia. – Przepraszam, że tak późno dotarło do mnie, ile znaczy dla ciebie siostra. Kiedy byłaś na stole operacyjnym… – głos mu drgnął. – Przerabiałem w myślach najgorszy scenariusz… Nie mogłem powstrzymać tych myśli. I zrozumiałem wtedy, że to, że cię mam, też zawdzięczam w pewnym sensie Marcie. W ogóle dotarło do mnie wtedy dużo rzeczy…

Oświadczył mi się tydzień później. Tyle ponoć zajęło mu znalezienie idealnego pierścionka. Kiedy więc Marta urodziła Zosię, my byliśmy już na etapie planowania ślubu.

Dzisiaj Zosia ma cztery lata. Doczekała się braciszka, a już niedługo… będzie mieć kuzyna. Tak, jestem w ciąży! I jak na razie wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Mój mąż niesamowicie mnie wspiera, mogę powiedzieć, że niemal nosi mnie na rękach.

Mariusz mówi, że gdybym nie oddała nerki Pawłowi, pewnie długo jeszcze by się nie zorientował, jak bardzo mnie kocha i wciąż zwlekałby z oświadczynami. Śmieję się z Martą, że to dowód na to, iż „w rodzinie nic nie ginie”, jak mawiała nasza babcia. Jeśli obdarujesz bliskich miłością, ona wróci do ciebie. Jeśli czymś się podzielisz, ktoś inny podzieli się z tobą. Po to przecież ma się bliskich.

Czytaj także:
„Kiedy ukochany rzucił mnie dla kochanki, straciłam szacunek do facetów. Tym durniom zależy tylko na jednym”
„To miał być zwykły wyjazd, a omal nie doszło do tragedii. Na szczęście mój kochanek okazał się bohaterem”
„Przyłapałam męża przyjaciółki z kochanką. Błagał, żebym go nie wydała, a ja, jak głupia, uległam”

Redakcja poleca

REKLAMA