Ktoś zapukał. Poszedłem do przedpokoju, i przykładając oko do judasza, zapytałem, kto tam. Za drzwiami stała ruda jak wiewiórka młoda kobieta, na oko koło czterdziestki. W skrzyżowanych na piersiach dłoniach trzymała jakiś skoroszyt albo książkę, przez rybie oko wizjera ciężko było poznać, co to.
– Halo, może pan otworzyć? Chciałabym chwilkę porozmawiać – na dźwięk mojego głosu ruda wyprostowała się jak na apelu.
Uchyliłem lekko drzwi.
– A o czym?
Z trudem ukrywałem irytację
Nie lubię niezapowiedzianych gości, natrętów od ulotek i kominiarzy z kalendarzami. Zazwyczaj po prostu udaję, że mnie nie ma… Na dodatek była niedziela. Dziewczyna od pierwszej sekundy badawczo mnie obserwowała, miałem wrażenie, że chce przewiercić moją głowę wzrokiem.
– O życiu – powiedziała po chwili.
Jeszcze mi tego brakowało!
– Nie jestem zainteresowany, do widzenia – rzuciłem, nie kryjąc się już ze zniecierpliwieniem, i chciałem zamknąć drzwi. – Ja już mam swój kościół, do którego chodzę. I nie zamierzam nic zmieniać!
Dziewczyna na chwilę oniemiała, ale szybko odzyskała rezon.
– Jeśli ma pan na imię Bolesław, spore znamię w kształcie klepsydry pod lewą pachą i służył pan w jednostce w Grudziądzu, to zapewniam, że będzie pan zainteresowany.
Większość słów dobiegła do mnie już zza zamkniętych drzwi, ale zrozumiałem je doskonale. Poczułem niepokój, lecz w połączeniu z zaciekawieniem, uczucie było raczej przyjemne. Po raz kolejny nacisnąłem klamkę.
– Czy my się znamy? Kim pani jest? – zapytałem.
– Na pewno nie jestem świadkiem Jehowy. Przecież oni zawsze chodzą parami, prawda? – uśmiechnęła się przyjaźnie. – Mogę?
Staliśmy tak chwilę, patrząc na siebie.
„Na wnuczka”? „Na policjanta”?
A może wymyślili coś nowego, o czym nie słyszałem? Nie wiedziałem, czy właśnie nie wpuszczam do domu świetnie przygotowanej oszustki, jednak ciekawość zwyciężyła i zaprosiłem nieznajomą do środka.
Rzadko ktoś mnie, rencistę, odwiedzał, a odkąd moja Zosia odpoczywała już na cmentarzu komunalnym, pędziłem nieomal starokawalerskie życie, ze wszystkimi jego przywarami. I tak też wyglądało moje mieszkanie, każda rzecz znajdowała się nie tam, gdzie było jej miejsce, ale tam, gdzie ostatnio ją położyłem.
– Proszę, niech pani usiądzie… – to mówiąc, przerzuciłem z fotela na łóżko stertę czekających na prasowanie koszul. – Napije się pani czegoś?
– O tak, wody poproszę. Chłodnej, jeśli można – odpowiedziała. – Niech pan sobie też naleje.
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Siedziała na brzegu fotela, ukradkiem rozglądając się po pokoju, który zupełnie na to nie zasługiwał. Meblościanka, niemodne od dawna regały, na starym tapczanie wyblakła od prania, ciężka narzuta, nad tapczanem duże lustro w drewnianej ramie, dzięki któremu pokój wydawał się nieco większy. Poza tym rozgardiasz, którym, jak sobie obiecywałem każdego dnia, miałem zająć się nazajutrz.
– Proszę – podałem jej szklankę, a sam usiadłem bokiem przy stole.
Dzielił nas nie więcej jak metr. W jej twarzy było coś znajomego, jakbym już gdzieś ją kiedyś widział. Dziwne uczucie, takie męczące, które męczy i ćmi, póki człowiek nie wygrzebie z zakamarków pamięci tej konkretnej, właściwej osoby.
– Więc o co chodzi? Czemu zawdzięczam tę wizytę? – zapytałem.
Jedną ręką kurczowo trzymała ten swój tekturowy skoroszyt na gumkę. Odstawiła spokojnie szklankę, odchrząknęła w piąstkę. Kilkadziesiąt słów, kilkanaście zdań, które wymieniliśmy w ciągu następnych pięciu minut, wywróciło moje życie do góry nogami.
Cały czas świdrowała mnie wzrokiem
– Mam na imię Beata. Moje nazwisko jest nieistotne, teraz niczego ono panu nie powie. Mam 40 lat, cudowną córkę i męża, mieszkamy w Warszawie, mąż tam ma dobrą, świetnie płatną pracę, dzięki czemu ja mogę poświęcić się wychowaniu naszego dziecka. A w urzędzie pracuję na pół etatu, by nie stracić kontaktu z ludźmi – uśmiechnęła się. – Jestem szczęśliwa, choć obiecałam też sobie, że jak mała pójdzie już do szkoły, to dokończę studia, został mi rok…
– Rozumiem – powiedziałem.
Choć na razie nie rozumiałem nic, poza tym, że jakaś młoda, atrakcyjna kobieta, w upalny dzień zamiast leżeć gdzieś i się opalać, kisi się w dusznej kawalerce i streszcza swój życiorys zdziwaczałemu dziadkowi. Powoli zaczynałem się niecierpliwić.
– Moja mama po śmierci ojca dwa lata temu sprowadziła się do Warszawy i mieszka w małej kawalerce na Ochocie – kontynuowała. – Z jej zdrowiem też nie jest najlepiej, więc dobrze, żebyśmy trzymali się blisko. Wcześniej mieszkaliśmy…
– Bardzo panią przepraszam, ale czy pani coś sprzedaje? Co to za sztuczki? I w ogóle co pani ma w tej teczce? – przerwałem jej w końcu.
– …w Grudziądzu. – dokończyła, ściszając głos. – Ja przepraszam bardzo, ale wydawało mi się, że jeśli zrobię jakiś delikatny wstęp, to może pójdzie jakoś łatwiej. Ale chyba jak zawsze przekombinowałam…
– Ja za niecałe pół godziny mam spotkanie w kółku szachowym, którego nie opuściłem od dwóch lat – powiedziałem stanowczo. – I nie chciałbym popsuć tej statystyki.
– Rozumiem – odrzekła. – W takim razie przejdę od razu do sedna.
Nie mogłem złapać oddechu…
Wstała i zrobiła krok w moją stronę. Potem powolnym ruchem odwinęła gumkę ze skoroszytu i położyła go przede mną na stole.
– Niech pan otworzy – szepnęła.
Założyłem okulary, które leżały na stole, i zrobiłem, jak powiedziała. Otworzyłem skoroszyt, spojrzałem i poczułem, jak dreszcz przeleciał mi po plecach, mimo że w mieszkaniu panował nieznośny upał.
Chwyciłem za szklankę z wodą, którą mi jako gospodarzowi zaproponował mój gość, i zrobiłem dwa duże hausty. Ale że co? Nie, to chyba niemożliwe W środku teczki było jedno czarno-białe zdjęcie, a właściwie jego kopia, wydrukowana w powiększeniu na papierze biurowym.
Nic niezwykłego, słoneczny dzień, para zakochanych, którzy trzymają się za ręce na tle muru z cegieł. On ma na sobie mundur, ona na głowie jego furażerkę. Patrzą sobie w oczy i śmieją się radośnie.
– Poznaje pan?
Zerknąłem w górę, w lustro zawieszone nisko nad tapczanem. Postarzałem się, ale któż nie? Choć to zdjęcie widziałem po raz pierwszy w życiu, i minęło prawie 40 lat, to tak, poznałem. Ten młokos, któremu pod murami jednostki piękna dziewczyna zerwała z głowy furażerkę, i śmiejąc się, wcisnęła na swoją, to ja. A ta dziewczyna to Lilla. Przez dwa „l”, jak zawsze mnie poprawiała, przez tych kilka naszych spotkań darowanych nam przez los.
Czekała, aż sam sobie wszystko poukładam
– Tak, oczywiście – ledwo wydobyłem z siebie głos. – Zdjęcie zrobiła Marlena, jej koleżanka. Tyle lat…
– Marzena, ale tak, zgadza się – odpowiedziała Beata.
Spojrzałem na nią. Stała pochylona nad stołem i uśmiechała się, patrząc to na zdjęcie, to na mnie. Czekała. Czekała, aż sam sobie wszystko poukładam, ale daremne to było oczekiwanie. Mimo że w głowie myśli spiętrzały się bezustannie, aby po sekundzie zawalić się jak wieża z zapałek, to tylko jeden fakt był dla mnie na razie jasny… Sięgnąłem po szklankę, ale była pusta.
– Jest pani córką Lilli, tak? – zapytałem suchym od emocji głosem.
– Ruda jak mama, prawda? No, nie wyprę się, choćby nie wiem co – powiedziała wesołym tonem. – W ogóle jesteśmy bardzo podobne, nie tylko włosy, większość rzeczy mam po mamie. Tylko oczy po ojcu.
Uczucie ulgi, które towarzyszy człowiekowi, gdy w końcu przypomni sobie, skąd zna taką czy inną twarz, trochę mnie rozluźniło. Faktycznie, prawie jak dwie krople wody.
Lilla… Kiedy to było?
– Oczy faktycznie inne, choć równie ładne. Przykro mi z powodu pani taty, wspomniała pani, że zmarł niedawno. Chorował czy nagle? – zagaiłem uprzejmie, choć tak naprawdę chciałem wypytać, co u mojej starej znajomej, która kiedyś, krótko, była moją wielką, młodzieńczą miłością.
– Mój tata żyje – powiedziała, nie odrywając wzroku od zdjęcia.
– Ale przecież…
Przysunęła sobie drugie krzesło i usiadła naprzeciwko mnie. Objęła moje dłonie swoimi i spojrzała na mnie z bliska. Dopiero teraz zobaczyłem, że jej oczy nie są szare ani niebieskie, tylko zielone. Zaczęła mówić:
– Mama wyszła za mojego ojca, gdy ja miałam już prawie dwa lata, ale ja o tym fakcie długo nie miałam pojęcia. Dla siebie byli udanym, szczęśliwym małżeństwem, a dla mnie wspaniałymi rodzicami. Podarowali mi rok po ślubie malutkiego, wrzeszczącego braciszka… Wiem, brzmi to wszystko jak z reklamy, ale naprawdę nie mam powodu, żeby narzekać. Byłam… jestem członkiem wspaniałej rodziny. Parę miesięcy po pogrzebie taty mama wzięła mnie na długi spacer i wtedy wszystkiego się dowiedziałam. „Muszę ci powiedzieć, kochanie, wiem, że być może mnie znienawidzisz, że powinnam to zrobić lata temu, ale widocznie nie potrafiłam… ”– tak ze łzami w oczach wtedy zaczęła.
Gdy skończyła, wiedziałam już, że Grzegorz to nie był mój biologiczny ojciec, a mama zaszła w ciążę z żołnierzem, który stacjonował w pobliskiej jednostce, i który wyjechał bez pożegnania… Zamarłem. Poczułem, jak krew z głowy poddała się grawitacji i odpłynęła gdzieś w inne rejony ciała, a ja zaraz osunę się z krzesła.
– Wszystko w porządku? – zapytała zatroskanym głosem Beata. – Wiedziałam, że to będzie szok, sama przez taki przeszłam. Spokojnie, wszystko jest w porządku, spokojnie.
Moje włosy są bardziej siwe niż rano
W jednej chwili bezdzietny wdowiec zostaje ojcem, dziadkiem i przyszywanym teściem jednocześnie, i to ma być w porządku? Gdy po kilku głębszych wdechach moje zmysły wreszcie wróciły na miejsce, spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Miałem wrażenie, że moje włosy są bardziej siwe niż rano, cera zupełnie już blada, a zielone oczy przygasły całkowicie.
– To niemożliwe… – wydusiłem.
– Możliwe – Beata pogłaskała mnie po dłoni. – Możliwe, tato...
Gdy już zupełnie doszedłem do siebie, zaprotestowałem, bo wcale nie wyjechałem bez pożegnania, nie uciekłem z premedytacją. Przeniesiono mnie po prostu z dnia na dzień na drugi koniec Polski, nie miałem nic do gadania.
Po dwóch latach służby wróciłem do siebie do miasta i poznałem moją Zosię. Na dodatek Lilla nie przyszła dwa razy w nasze umówione miejsce, choć długo czekałem, więc przez całe lata myślałem, że po prostu jej się znudziłem.
– Mama zwichnęła wtedy nogę, uziemiona była przez gips na jakiś czas – wyjaśniła mi Beata. – A jak doszła do siebie, to w jednostce nikt jej nie chciał nic powiedzieć.
Wciąż nie mogłem uwierzyć w to wszystko, chociaż słyszałem nieraz o takich przypadkach. Rozmawiałem z obcą mi kobietą, która trzymała mnie za ręce i próbowałem poczuć, że to moja córka. Pewnie sporo czasu minie, zanim tak się stanie…
Życie nie przestaje zaskakiwać
– Jak ty to zrobiłaś? Jak mnie znalazłaś? – zapytałem.
Uśmiechnęła się pod nosem.
– Pracuję w urzędzie miasta, w dziale ludności. Mam dostęp do ogólnopolskich baz danych. Poza tym teraz jest internet, cała masa ludzi, którzy zawodowo zajmują się takimi „zaginionymi duszyczkami”. Trochę mi to zajęło, ale widać opłaciło się.
– Powiedz mi, czy jest możliwość… – przerwałem, bo zbierało mi się na płacz. – Czy jest szansa, że poznam swoją wnuczkę, że porozmawiam z mężem mojej córki i…
– …i spotkasz się z moją mamą? Z Lillą? – dokończyła za mnie.
Kiwnąłem nieśmiało głową.
– A jak myślisz, po co tu przyjechałam? – zapytała przekornie.
To dziwne popołudnie dłuższy czas jawiło mi się jako sen, z którego nie mogę się wybudzić. Wciąż czasem tak myślę, że to wszystko mi się śniło. Ale teraz siedzę w pociągu, jestem w połowie drogi do Warszawy.
Jadę poznać moją rodzinę, o której przez wiele lat nie miałem zielonego pojęcia. No cóż, nie będę oryginalny, jeśli powiem, że życie nie przestaje zaskakiwać – to stary, ale jakże prawdziwy slogan. Bywa tak, a ja jestem tego przykładem, że może odmienić się, gdy ktoś zapuka do naszych drzwi. Wystarczy je otworzyć.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”