„Po latach małżeństwa staliśmy się swoimi wrogami. Każdy dzień kręcił się wokół docinek i kłótni”

Po latach małżeństwa staliśmy się swoimi wrogami fot. Adobe Stock, auremar
„– Znowu cały dzień oglądasz te głupoty? – A ty znowu siedzisz w krzyżówkach! – Krzyżówki tak nie ogłupiają! – odgryzałem się. – A telewizja i te seriale piorą mózg! – Lepiej byś wyprał swoje ciuchy! – padała odpowiedź i wściekałem się jeszcze bardziej, bo przecież nie o tym miała być rozmowa”.
/ 29.07.2022 11:15
Po latach małżeństwa staliśmy się swoimi wrogami fot. Adobe Stock, auremar

Żona nie słyszy, więc mogę się do czegoś przyznać. Bywały dni, kiedy zastanawiałem się, czyby nie złożyć pozwu rozwodowego. Marzyłem o spokojnej emeryturze, a miałem wieczne kłótnie.

Edzia znowu miała zły dzień

A właściwie to chyba zły tydzień. Na wszystko narzekała, a najbardziej oczywiście na mnie. Po raz kolejny rozpętała awanturę o to, że wyrzucam „dobre” produkty z lodówki.

– Były przeterminowane, kobieto! – próbowałem jej tłumaczyć po raz setny. – Jogurt o tydzień, szynka zaczynała śmierdzieć, a ogórek z jednej strony już gnił!

– To można było odkroić połowę i zjeść drugą! A jogurt daje się zjeść nawet po terminie, jak się posłodzi! – aż poczerwieniała ze złości. – Masz za dużo pieniędzy? Przelewa nam się? Jesteśmy może bogaczami?

– Nie, ale to nie znaczy, że mamy jeść zepsute żarcie!

To był konflikt nie do rozwiązania. Edyta zawsze kupowała wszystkiego za dużo, potem jedzenie się psuło, a kiedy usiłowałem się go pozbywać, wybuchały awantury, że je marnuję. Ja marnowałem? A kto bez sensu kupował za dużo produktów, tylko dlatego, że trafiły się na jakiejś groszowej promocji? Jak nie kłóciliśmy się o zawartość lodówki, to o poranne wstawanie. Edzia zawsze wstawała wcześnie, ja lubiłem pospać godzinkę dłużej. Co z tego, skoro, żeby tego dokonać, musiałbym chyba wynieść się do garażu albo udusić swoją żonę?

– Tyle razy cię prosiłem… – wołałem sennie z sypialni, kiedy parzyła sobie kawę w klekoczącym ekspresie o szóstej piętnaście rano. – Nie możesz sobie zrobić rozpuszczalnej? Strasznie hałasujesz.

– To kup nowy ekspres! Ja rozpuszczalnej piła nie będę! – odgryzała się.

– Jak mam kupić nowy ekspres, skoro tyle wydajesz na zakupach, z których potem większość i tak się wyrzuca?! – wołałem wściekły, i koło się zamykało.

Jasne, nie mogła synkowi odmówić!

Najdziwniejsze było to, że kiedy oboje pracowaliśmy, a w domu mieszkały z nami dzieci, byliśmy całkiem zgodną parą. Każde z nas było świetnie zorganizowane, więc bez przypominania wiedziało, kiedy trzeba odebrać Adasia ze szkoły, a Ewelinę z basenu, co jest do ugotowania na obiad i że rano trzeba wyjąć mięso z zamrażarki. Wszyscy wstawaliśmy o tej samej porze, a jedzenie nigdy się nie marnowało, bo w końcu w domu była nas czwórka. Wszystko się zaczęło psuć, dopiero kiedy dzieci się wyprowadziły, my przeszliśmy na emeryturę i zaczęliśmy całe dnie spędzać razem. Dopiero wtedy zaczęliśmy dostrzegać swoje irytujące nawyki, które podczas ostatnich lat niknęły w natłoku obowiązków i codziennym biegu.

– Znowu cały dzień oglądasz te głupoty? – irytowałem się, widząc jak Edyta wpatruje się w jakąś blondwłosą sędzię na ekranie albo kolejnego Fernando, który zdradził Marisol z jej siostrą Carmen.

– A ty znowu siedzisz w krzyżówkach! – słyszałem w odpowiedzi i ze złości ściskałem ołówek w palcach.

Krzyżówki tak nie ogłupiają! – odgryzałem się. – A telewizja i te seriale piorą mózg!

– Lepiej byś wyprał swoje ciuchy! – padała odpowiedź i wściekałem się jeszcze bardziej, bo przecież nie o tym miała być rozmowa. – Ciągle muszę wszystko za ciebie robić, a tobie przeszkadza, jak sobie chwilę przysiądę i pooglądam… Ty wszystko zwalasz na mnie!

Czasami wpadały dzieci i wtedy zawieraliśmy rozejm

Nie chcieliśmy, żeby syn i córka widzieli, że coraz bardziej działamy sobie na nerwy. Marzyliśmy o wnukach, a jak dotąd, żadne z naszych dzieci nie wspominało o ślubie. Staraliśmy się więc nie obrzydzać im instytucji małżeństwa i przy nich udawaliśmy wzorową parę. Któregoś dnia wpadł Adam ze swoją dziewczyną. Oraz z psem.

– Mamo, tato, musicie nam pomóc – oznajmił, wpuszczając do domu rozbrykanego, półrocznego psiaka, który wyglądał jak krzyżówka sarenki z nietoperzem. – Właściciel naszego mieszkania dowiedział się, że mamy Frigo i kazał nam albo się go pozbyć, albo natychmiast wyprowadzić. No a my mamy opłacony czynsz jeszcze na dwa miesiące…

No tak, cały Adaś! Edzia tak go rozpuściła, że chłopak przez całe życie robił, co chciał, bo to i tak my sprzątaliśmy zawsze po nim cały bałagan. O tym psie to od początku mówiliśmy mu, żeby go nie brał, ale ta jego Karolina się uparła, no i adoptowali Frigo. Przez kilka tygodni jakimś cudem udawało im się ukrywać czworonoga przed właścicielem wynajmowanego mieszkania, ale, jak widać, sprawa w końcu się wydała, a syn przyjechał z kłopotem prosto do nas.

Ty się zgodziłaś, to ty z nim idź

„Kłopot” był cały czarny, sięgał mniej więcej do połowy łydki, miał ogromne, stojące uszy i chude, długie łapki. Wszystko go ciekawiło, co chwila brał coś do pyska i skakał na każdego, domagając się pieszczot. Jednym słowem: był kompletnie nieułożonym kundlem, który mógł sprawiać wyłącznie kłopoty.

– No dobrze, to zostawcie go u nas – zgodziła się od razu Edzia i przysięgam, że miałem ochotę ją udusić. – Jak znajdziecie nowe mieszkanie, to go zabierzecie, dobrze?

– Ale to najwcześniej za dwa miesiące… – odezwała się Karolina.

Załamałem ręce. Ale i tak Frigo został u nas. Oczywiście zaraz po wyjściu dzieci, naskoczyłem na Edzię, że się tak pochopnie zgodziła na wzięcie tego pół-nietoperza, pół-jelonka do domu.

– Przecież to masa obowiązków, a pies jest kompletnie niewychowany, będzie niszczył, brudził i może nawet gryzł! – denerwowałem się.

– A co niby miałam zrobić? – broniła się Edzia. – Ty to zawsze uciekasz od problemów! – zarzuciła mi.

– Ja uciekam?! – oburzyłem się.

No i proszę, pies był u nas ledwie kilka minut, a już stał się tematem nowej awantury.

„Czyli wyszło na moje” – pomyślałem z satysfakcją, odpędzając Frigo od stołu, na który usiłował się wspiąć przednimi łapami i zwędzić mi kanapkę z talerza.

Wieczorem Edzia jak zwykle zasiadła na kanapie i włączyła telewizor. Długo jednak nie pooglądała, bo Frigo zaczął koło niej skakać, a potem piszczeć pod drzwiami.

– Chyba chce iść na spacer – zaryzykowałem teorię. – Ty się na niego zgodziłaś, to ty z nim idź.

Żona łypnęła na mnie złym okiem, ale potulnie ubrała się i wyszła z kundlem. Wróciła po półgodzinie. W świetnym nastroju.

– Ależ mi dobrze zrobił ten spacer, mówię ci! – sapnęła, ściągając buty. – Rano też z nim idę.

I faktycznie, ledwie się obudziła, pies wyciągnął ją na dobrą godzinę. Dzięki temu mogłem pospać dłużej, bo piekielna maszyna tym razem kawy nie musiała zaparzać.

Psiaka oczywiście trzeba było także karmić, no więc wziąłem ten obowiązek na siebie, żeby mi nikt nie mówił, że uciekam od problemów i nic w domu nie robię. Już pierwszego dnia wpadłem na to, żeby dodać psu do karmy resztkę kiełbasy. Nie była zepsuta, ale najświeższa też nie. Gdyby Frigo nie pożarł jej ze smakiem, na pewno bym ją wyrzucił. Ten sam los spotkał kotlety mielone z niedzieli, których jakoś do wtorku nie przejedliśmy, bo Edzia, jak zwykle, nasmażyła ich za dużo. Okazało się, że jeśli pies pobiega sobie godzinkę dziennie, to potem jest grzeczny i posłuszny.

Edzia nawet nauczyła go kilku prostych komend i nie mogłem się nie uśmiechać, kiedy Frigo z komicznym wyrazem pyska podawał jej łapę. Te długie spacery stały się ich codziennością i któregoś razu zapytałem, czy ja też mogę iść.

– Pewnie, że możesz – uznała żona. – Tylko żadnego narzekania po drodze! Bo ty zawsze…

Tym razem zignorowałem jej zarzuty

Nie chciałem się kłócić przed wyjściem z domu. Na spacerze Frigo maszerował przed nami z czerwoną piłką w pysku, a ja od czasu do czasu mu ją zabierałem i rzucałem gdzieś daleko. Pies poszczekiwał radośnie i pędził szukać piłeczki w trawie. Edzia go wołała, a Frigo przybiegał do nas w podskokach, wyraźnie oczekując pochwał za piękne aportowanie. Patrzyliśmy na siebie ponad jego grzbietem i śmialiśmy się z tego jego szczenięcego entuzjazmu.

Po spacerze wróciliśmy zmęczeni, ale oboje naprawdę zadowoleni. Zdałem sobie sprawę, że przez tę godzinę ani razu się nie posprzeczaliśmy. Edzia śmiała się, kiedy Frigo przestraszył się fruwającej na wietrze folii, a ja, patrząc na nią, przypomniałem sobie, jak szaleńczo byłem kiedyś zakochany w tym śmiechu. W domu to ja przygotowałem kolację. Co ciekawe, w lodówce nie było ani jednego przeterminowanego produktu, bo Frigo zjadał wszystko, czego my już nie chcieliśmy. Ani Edzia, ani ja nie mieliśmy więc stałego pretekstu do sprzeczki.

Przyniosłem żonie kanapki na wersalkę, a sam sięgnąłem po krzyżówki i ołówek. Frigo położył się u naszych stóp i tylko czasami stawiał uszy na sztorc, gdy słyszał jakiś hałas dobiegający zza okna. Strasznie to było zabawne. Kiedy Edzia wyłączyła telewizor, sam zgłosiłem się do wyprowadzenia kundla wieczorem. Przy okazji wyniosłem śmieci i odebrałem od dozorcy nowy klucz do wózkarni. Kiedy podałem go żonie, spojrzała na mnie ze zdziwieniem i powiedziała:

– Już myślałam, że go nie dostaniemy. Ciągle mijałam się z dozorcą.

Uśmiechnąłem się dumny z tego, że coś załatwiłem. Poczułem się jak dawniej, kiedy sporo robiłem w domu, a Edzia to doceniała.

Pies został u nas w sumie 10 tygodni

Po drodze zdarzyło mu się narobić na dywan, który potem wyczyściłem, żeby Edzia nie musiała tego robić. Pogryzł też moje kapcie, a żona kupiła mi nowe.

– Obok obuwniczego był kiosk – uśmiechnęła się. – Kupiłam ci najnowsze wydanie „Krzyżówek i Szarad”.

Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale ten rozbrykany kundelek sprawił, że żona i ja przestaliśmy się siebie o wszystko czepiać, i zaczęliśmy widzieć w sobie to, co kiedyś sprawiło, że się pokochaliśmy. Ja znowu miałem w domu roześmianą dziewczynę, która próbowała nauczyć krnąbrnego psa polecenia „turlaj się”, a ona – faceta, który sam z siebie naprawił smycz automatyczną i zmył podłogę, gdy Frigo ściągnął ze stołu kawę i ją rozlał. Kiedy Adam zabrał kundla do nowego mieszkania, przez moment bałem się, że wrócimy do starych nawyków i znowu zaczniemy się siebie o wszystko czepiać.

Pies był swego rodzaju mediatorem, mieliśmy przy nim masę obowiązków, musieliśmy ustalać zasady i trzymać wspólny front. Brak zwierzaka w domu wydawał mi się czymś smutnym.

– Wiesz, tak sobie pomyślałem, że moglibyśmy pojechać w sobotę do schroniska i zobaczyć, czy nie ma tam jakiegoś psa, który by do nas pasował – zasugerowałem nieśmiało żonie i przygotowałem się na jej kategoryczną odmowę.

– Naprawdę? To super! Bo ja też o tym myślałam! – przyznała.

Od niedawna mieszkają więc u nas Rondo i Miga. Nie dało się bowiem adoptować tylko jednego z nich. Nim zmarła ich poprzednia właścicielka, psiaki spędziły ze sobą całe życie. Chociaż czasami potrafią na siebie warczeć, to tak naprawdę są nierozłączne, a jedno bez drugiego by chyba padło z tęsknoty. Tak sobie myślę, że to zupełnie jak my z Edzią, no, wypisz, wymaluj!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA