„Po latach gry trafiłem szóstkę w totka. Cieszyłem się jak głupi, że jestem bogaty, ale moja radość była przedwczesna"

mężczyzna, który przeżył rozczarowanie fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Mimo rwących bólem kolan miałem ochotę zerwać się z łóżka i odtańczyć szalony taniec radości. Hip-hip-hura! Wygrałem! W końcu, po tylu latach, mój system się sprawdził i wygrałem! Jestem milionerem! Jesteśmy! Boże, w kumulacji były trzy miliony. Nawet jeśli ktoś jeszcze trafił szóstkę, to i tak do podziału była kupa pieniędzy”.
/ 26.12.2022 18:30
mężczyzna, który przeżył rozczarowanie fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

Tamtego dnia rano moja Zosia pojechała do naszej córki, bo wnuki się przeziębiły i nie mogły iść do szkoły–przedszkola–żłobka. Wiadomo, córka nie mogła co chwilę siedzieć w domu na zwolnieniu, więc na ratunek pośpieszyła niezawodna babcia. Zjadłem śniadanie i zabrałem Mikrusa na spacer. Mikrus ma już swoje lata, podobnie jak my, już nie biega jak szczeniak, nie skacze, tylko powolutku spaceruje, obwąchując swoje ulubione miejsca na osiedlu. Gdyby nie on, to już dawno bym przyrósł do fotela przed telewizorem. A tak mam trochę ruchu każdego dnia.

Jak zwykle zaszedłem do kolektury totolotka, żeby wypełnić kupon. Nie wiem w sumie czemu. Nigdy niczego nie wygrałem, nawet głupiej trójki za kilka złotych. Zosia śmiała się, że jakbym te pieniądze oszczędzał, to już bym był milionerem. Trochę racji w tym jest. Tyle lat… Ale to była dla mnie pewna tradycja. Lubiłem też pogadać z panią Agnieszką, która pracowała w kolekturze, dorabiając do emerytury. Zawsze to parę słów zamienionych z innym człowiekiem niż żona.

Tym razem też tak było. Wziąłem kupon, skreśliłem te same liczby co zawsze. Nigdy ich nie zmieniałem. Dużo dla mnie znaczyły, dlatego je wybierałem. Dzień urodzin żony, rok naszego ślubu, narodzin naszych dzieci, wnuków. To był mój „system”, który dotąd szczęścia mi nie przyniósł, ale i tak z niego nie rezygnowałem.

Powodzenia, panie Staszku – pożegnała mnie standardowo pani Agnieszka.

– Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć – odpowiedziałem rutynowo.

Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę

Reszta dnia też upłynęła bez niespodzianek. Ugotowałem obiad, Zosia wróciła od wnuków, zjedliśmy. Popołudnie dwójki emerytów nie jest w tym kraju emocjonujące. Albo nie masz czasu, bo dorabiasz do emerytury, albo siedzisz z wnukami, albo oglądasz telewizję. Tak to wygląda. W ramach ekstremalnej rozrywki czasem dopada cię starość i nagle kolana odmawiają posłuszeństwa albo łupie cię coś w nerce.

Mnie zastrajkowały te kolana. Powinienem wyjść na wieczorny spacer z Mikrusem i sprawdzić wyniki totolotka w kolekturze – kolejny punkt codziennego rytuału – a zamiast tego leżałem w łóżku i umierałem. Psa wyprowadziła moja żona i nawet jej do głowy nie przyszło, by sprawdzić wyniki losowania w kolekturze.

– Zadzwonisz rano do pani Agnieszki i wszystkiego się dowiesz, mój ty potencjalny milionerze – kpiła sobie ze mnie Zosia, kiedy wróciła.

Ale zaraz spoważniała.

– Jeszcze jutro i pojutrze muszę być u dzieci… Dasz sobie radę? Jak ci zrobię herbatę w termosie i kanapki?

Uwielbiałem, kiedy się o mnie troszczyła, a robiła to od czterdziestu ośmiu lat, od kiedy złożyliśmy przysięgę w kościele. Gdybym został tym milionerem, dałbym mojej kochanej żonie gwiazdkę z nieba!

Rano zadzwoniłem do kolektury.

Już się zaczynałam o pana martwić.

– To tylko te moje kolana. Poleżę, wygrzeję i będzie dobrze. Niech mi pani poda liczby, które wygrały.

Zapisywałem liczby i z każdą kolejną coraz bardziej kręciło mi się w głowie. Boże, to były moje skreślenia! Moje ważne daty. Urodziny wnuka, wnuczki, córki, drugiej córki, Zosi, nasz rok ślubu…

– Boże…

– Panie Staszku, coś się dzieje? Gorzej się pan czuje? Wezwać pogotowie?

– Nie, nie, pani Agnieszko, nie trzeba, chociaż serce tak mi wali, że nie wiem, czy jakiegoś ataku nie dostanę. Wygrałem! Wygrałem!

– Trafił pan! Naprawdę? Gratulacje! A ile liczb?

– Wszystkie!

Od razu zrobiłem w myślach tysiąc planów

Mimo rwących bólem kolan miałem ochotę zerwać się z łóżka i odtańczyć szalony taniec radości. Hip-hip-hura! Wygrałem! W końcu, po tylu latach, mój system się sprawdził i wygrałem! Jestem milionerem! Jesteśmy! Boże, w kumulacji były trzy miliony. Nawet jeśli ktoś jeszcze trafił szóstkę, to i tak do podziału była kupa pieniędzy.

Spłacimy kredyty mieszkaniowe córek, niech się nie męczą po trzydzieści lat – planowałem. Założymy fundusze wnukom, żeby miały jakieś pieniądze na studia czy na co będę chciały. My pojedziemy sobie na wycieczkę dookoła świata, a przynajmniej do jakiegoś sanatorium, na dwa miesiące, kiedy tylko zrobi się cieplej. Będziemy korzystać ze wszystkiego, co oferują, bez łaski funduszu, który nam dokładnie wymieni, co nam się nie należy po czterdziestu pięciu latach pracy. Wyremontujemy mieszkanie, wymieniając to, co już od lat czekało na wymianę.

Zadzwoniłem natychmiast do żony.

– Zosiu, Zosiu! – wydyszałam, bo z emocji aż dech traciłem.

– Matko boska, Staszek, coś się dzieje? Karetkę trzeba wezwać?

– Jaką karetkę? Szampana kupuj po drodze do domu! Wygrałem!

– Co wygrałeś? Nie mów, że zadzwonili do ciebie z ofertą jakichś garnków i uwierzyłeś…

– Zośka, za kogo ty mnie masz? Kochana ty moja, w totka wygrałem! Dzwoniłem do pani Agnieszki i szóstkę trafiłem. Szóstkę! Spłacimy kredyty dziewczynkom, wnukom damy na studia, wyremontujemy mieszkanie, wreszcie będziesz mieć taką kuchnię jak z katalogów, które oglądasz, a potem pojedziemy sobie na długie wakacje. Może do Szklarskiej Poręby? Może nad morze? A może tu i tu… Zosieńko, cudnie będzie!

– Staszek, piłeś coś? Wiesz, że ci nie wolno – Zosia pozostawała nieufna.

Cóż, sam bym nie wierzył, gdybym osobiście nie zapisał szczęśliwych numerów dyktowanych przez panią Agnieszkę.

– Zośka, tylko herbatę, którą mi zrobiłaś! Wygraliśmy, naprawdę! Wreszcie i do nas szczęście się uśmiechnęło.

Zanim Zosia wróciła do domu, wydałem wygraną chyba z sześć razy. Zastanawiałem się, w co zainwestować część pieniędzy, żeby całkiem wszystkiego nie przepuścić, a jeszcze zarobić. Jak to podzielić, żeby każdemu się coś dostało, ale żeby całość nie rozpłynęła się nie wiadomo gdzie…

Ustaliliśmy z Zosią, że poczekamy, aż moje nogi będą zdolne ponieść mnie do kolektury, bo chciałem sam odebrać wygraną. Oj, trudno mi było czekać. No ale wreszcie smarowane magicznymi maziami kolana wróciły do względnej sprawności i poszliśmy. Pani Agnieszka przywitała mnie jak zwykle z uśmiechem, ale tym razem był jeszcze szerszy.

To może pomyślimy o sobie?

– W mojej kolekturze… Milionowa wygrana… Nie mogę uwierzyć. No to poproszę kupon i puszczamy machinę w ruch, panie Stasiu!

Podałem jej karteczkę i czekałem.

– Ale… panie Staszku, przykro mi, tu nie ma szóstki. Znaczy… nadal gratuluję, bo piątka jest! Ale szóstki nie…

– Jak to… Przecież wyraźnie pani mówiła… – zacząłem z pamięci wymieniać moje skreślenia, znałem je przecież doskonale.

– Nie trzydzieści siedem, a trzydzieści jeden. Musiał pan źle usłyszeć tę ostatnią liczbę… Przez telefon mogą brzmieć podobnie. Przykro mi, że to nie szóstka. Ale piątka to prawie dziesięć tysięcy! Na jakąś przyjemność na pewno wystarczy.

Wracałem do domu zdruzgotany. Byłem już taki szczęśliwy, czułem się taki bogaty. Czułem, że los wreszcie się do mnie uśmiechnął, po tylu latach pracy, zamartwiania się o pieniądze, jakby chciał powiedzieć: no, teraz będziesz miał troszkę lżej. Zosia szła obok w milczeniu, trzymając mnie za rękę.

Dobrze, że nic nie powiedzieliśmy dzieciom… Ale byłby wstyd… Obiecać im te pieniądze, a potem powiedzieć, że mamy raptem dziesięć tysięcy.

– Dziewięć – poprawiła Zosia. – Podatek zabierze jedną dziesiątą. I co z tego? Jestem z ciebie bardzo dumna. Trafiłeś piątkę! Raptem dziewięć tysięcy? Aż dziewięć tysięcy, których wczoraj nie mieliśmy! I wiesz co, zamiast myśleć o wnukach i dzieciach, raz bądźmy egoistami i sprawmy radość sobie, co?

Tak też zrobiliśmy. Wyjechaliśmy na dwa tygodnie do Szklarskiej Poręby. Codziennie spacerowaliśmy, chodziliśmy na zabiegi i masaże, piliśmy pyszną herbatę, patrząc na panoramę gór. W tym czasie klucze do naszego mieszkania trzymał znajomy majster, który zmieniał nam kuchnię w ciut bardziej nowoczesną, co nie było trudne, skoro stare meble pamiętały jeszcze Gierka.

Kiedy wróciliśmy do domu, Zosia aż się popłakała ze wzruszenia, kiedy w odmalowanej kuchni dotykała nowych blatów i frontów. Może nie był to taki remont, jaki chciałem jej zafundować, ale co tam – tak krawiec kraje, jak mu materii staje.

– Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent – powiedziałem, wyciągając z szafki małe pudełeczko. – To kupiłem za ostatnie pieniądze z wygranej. Dla ciebie, ponieważ zawsze we mnie wierzysz i zawsze przy mnie jesteś.

To były maleńkie kolczyki z białego złota z diamencikami. Ostatnie szaleństwo byłego-niedoszłego-milionera.

Wróciliśmy do naszej rutyny, do naszych rytuałów, żyjąc od emerytury do emerytury, zastanawiając się, czy wystarczy nam na wszystko w kolejnym miesiącu. Ale wspomnienia i zdjęcia ze Szklarskiej, śliczne kolczyki mojej pięknej żony oraz nowa kuchnia zostaną z nami na dłużej. Zwłaszcza ta kuchnia, w której Zosia niemal tańczy, kiedy tylko do niej wchodzi.

Dalej odwiedzam kolekturę i wypełniam kupony, choć teraz skreślam także inne liczby. Bo kto wie, kto wie…

Czytaj także:
„Nie przejęłam się, gdy mąż zaczął grać w lotto. Nie pali, nie pije, niech ma jakąś rozrywkę. I to był mój błąd...”
„Gdy wygrałam w lotto, córki od razu wyciągnęły łapy po kasę. Myślą, że jak jestem stara, to nie mam na co wydawać pieniędzy?”
„Przywłaszczyłem sobie cudzy kupon Lotto. Kiedy wygrałem, poczułem się jak złodziej, ale nie oddałem pieniędzy”

Redakcja poleca

REKLAMA