„Wygrałem w lotto cudzym kosztem. Nie czuję się jak złodziej. Ważne, że kasa w moim portfelu się zgadza”

szczęśliwy mężczyzna fot. iStock, pixelfit
„Byłem sam. Wszyscy poszli już do domu. Popatrzyłem na ten kupon jeszcze raz i schowałem go do kieszeni”.
Listy od Czytelniczek / 08.08.2024 12:39
szczęśliwy mężczyzna fot. iStock, pixelfit

Znalezione nie kradzione? A jednak czuję się jak złodziej. I co gorsze, muszę z tym uczuciem żyć…

Kończyłem pracę na pierwszej zmianie. Przed wyjściem musiałem załatwić jeszcze kilka spraw w kadrach, więc do szatni wszedłem jako ostatni. Przebrałem się, umyłem i już miałem iść do domu, gdy dojrzałem na podłodze kartkę papieru.

Kupon Lotto

Taki najtańszy, z jednym zakładem za trzy złote. Uśmiechnąłem się sam do siebie i instynktownie rozejrzałem dookoła w poszukiwaniu właściciela. Byłem sam. Wszyscy poszli już do domu. Popatrzyłem na ten kupon jeszcze raz i schowałem go do kieszeni.

Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zostawić go na jakiejś szafce, ale uznałem, że i tak pewnie trafiłby w ręce kolejnego przypadkowego znalazcy. Jeszcze przez moment myślałem, jakby odnaleźć właściciela, jednak doszedłem do wniosku, że nie ma szans. Pracuję w fabryce zatrudniającej dwieście osób. Trzeba by dać ogłoszenie przez radiowęzeł. A i tak nie byłoby pewności, że zgłosiłaby się osoba, która za kupon zapłaciła. No, bzdura…

„Marek, nie wariuj” – zaśmiałem się z tych swoich przesadzonych wątpliwości i machnąłem ręką.

Wyszedłem ze znalezionym kuponem Lotto w kieszeni. Wróciłem do domu udręczony pierwszą zmianą oraz zakupami, na które wysłała mnie jeszcze żona. Przebrałem się w dres, spodnie z kuponem rzuciłem na krzesło i padłem w fotelu. Zdrzemnąłem się nawet przez chwilę w oczekiwaniu na obiad. Po obiedzie pooglądaliśmy z żoną telewizję, a pod wieczór położyliśmy się do łóżka.

Przyszła do nas córka, bo chciała oglądać jakiś serial. Pstrykała kanałami, a ja zobaczyłem, że właśnie zaczyna się losowanie Lotto.

No i przypomniał mi się kupon

– Czekaj, czekaj, zostaw! – powstrzymałem ją przed przełączeniem programu i wyciągnąłem kupon z kieszeni spodni.

Usiadłem naprzeciw telewizora i patrzyłem jak na ekranie w maszynie losującej latają kolorowe kulki. W końcu zaczęły pojawiać się te wylosowane i z każdą kolejną robiło mi się coraz goręcej. Porównałem wszystkie liczby z kuponu z tymi na ekranie i byłem już pewien.

– Ej, wygrałem… – powiedziałem dziewczynom.

– Co? – spytała żona od niechcenia.

– Wygrałem w Lotka!

– Jezus Maria! – przeżegnała się. – Nie żartujesz?

– No nie.

– Matko, zostałyśmy milionerkami! – wykrzyknęła córka.

– Nie, spokojnie. Aż tak dobrze nie jest – uśmiechnąłem się.

– Nie mam szóstki. Piątka nam się trafiła. Ile jest za piątkę?

Żadne z nas nie wiedziało, bo do tej pory nie graliśmy. Rzuciliśmy się całą trójką do komputera, żeby sprawdzić. Wyglądało na to, że za piątkę płacili od czterech do pięciu tysięcy złotych. Dziewczyny szybko otrząsnęły się z rozczarowania, że nie zostały milionerkami, i skupiły się na wygranej, którą mieliśmy w garści.

Dawno nie widziałem ich tak podekscytowanych.

I mnie ogarnęła euforia

Wygrana oznaczała, że pojedziemy na wakacje, które w tym roku stały pod znakiem zapytania. A to byłby już drugi rok, kiedy nie mogliśmy sobie pozwolić na wyjazd. Odetchnąłem z ulgą. Pobiegłem do sklepu po piwo dla mnie i wielkie pudło lodów dla dziewczyn.

Świętowaliśmy na całego. Nie pamiętam, kiedy ostatnio w naszym domu panowała taka radość. Jakoś nie przytrafiało nam się nic szczególnie wesołego. Właśnie przez tę radość, przez tę wyjątkową atmosferę, zapomniałem, że to nie jest mój kupon. Że go znalazłem.

Ta niewygodna myśl dotarła do mnie tuż przed snem. Wtedy mi się przypomniało. No i zaczęła się wojna z samym sobą. Kręciłem się w łóżku do drugiej w nocy, a następnego dnia już od rana zastanawiałem się, co z tą przedziwną sytuacją zrobić. Kiedy kupon wart był trzy złote, moje sumienie milczało.

Kto by tam prowadził śledztwo, by wyjaśnić, do kogo należał. Nie było sensu. Ale teraz, kiedy jego wartość wzrosła do takiej sumy, już można było pokusić się o odszukanie właściciela. Tylko, co ja bym powiedział moim dziewczynom, gdybym go odnalazł? Przecież były takie szczęśliwe.

Cały dzień chodziłem jak struty. Walczyłem ze sobą, ale kiedy wróciłem do domu i znów zobaczyłem, w jak dobrych humorach są córka i żona, podjąłem decyzję, że przemilczę sprawę. Że odbiorę wygraną i nic nikomu nie powiem.

Przecież tak naprawdę ten, kto zgubił kupon, stracił tylko te trzy złote… Tak wtedy myślałem. Odebraliśmy pieniądze wygrane w Lotto i po miesiącu pojechaliśmy na wczasy do bardzo przyjemnego domku nad morzem. Żona i córka były zachwycone – dopisywała pogoda, a nam niczego nie brakowało.

Chodziliśmy na ryby, pojechaliśmy do aquaparku, kilka razy poszliśmy do kina. Stać nas było na piwo i lody na plaży. Dziewczyny ciągle rozwodziły się nad tym naszym szczęściem, a mnie cały czas gryzło sumienie. Tym bardziej że teraz nie byłbym w stanie naprawić tego, co się stało.

Pieniądze wydałem, a nie było sposobu, bym w najbliższym czasie uzbierał kwotę potrzebną, by spłacić właściciela kuponu. No, nie.

Takie rozwiązanie nie wchodziło w grę

Po powrocie do domu zacząłem grać w Lotto. Nie po to, żeby wygrać szóstkę i opływać w bogactwa do końca życia. Grałem z naiwną nadzieją, że może znów trafię piątkę, odszukam tego faceta i oddam mu pieniądze. Wiem, wiem, dziecinada…

Ale w ten szczeniacki sposób uspokajałem swoje sumienie. Kupowałem kupon co tydzień. No i któregoś dnia kolega zauważył u mnie w portfelu kolejny los.

– O, grasz? – zapytał.

– Od niedawna.

– Naiwniak! – zaśmiał się.

– Nie, nie, tak sobie tylko kupuję. Nie za bardzo wierzę w wygraną.

– To dobrze, bo już takiego jednego szaleńca mamy w zakładzie, co to żyje nadzieją.

– Szaleńca? – zapytałem z rosnącym zakłopotaniem.

– No Mirek, z trójki. Ten taki, łysy… No wiesz, ten, co tak biadoli na wszystko zawsze.

– Kojarzę…

– On gra regularnie od dwudziestu lat. Tydzień w tydzień. Wyobrażasz to sobie? Obstawia za małe pieniądze, ale zawsze. Nawet ostatnio chodził i marudził, że zgubił jakiś kupon. Ale był załamany! Mówił, że nigdy mu się to nie zdarzyło i ma przeczucie, że tym razem by coś na pewno trafił.

– Kiedy to było?

– A, jakoś przed wakacjami…

Uśmiechnąłem się tylko i skończyłem rozmowę. Ubrałem się szybko i wyszedłem z pracy. A właściwie to prawie z niej wybiegłem. Chciałem uciec do domu, bo miałem wrażenie, że wszyscy wiedzą, że to ja wziąłem ten kupon.

Że wszyscy mówią o tym, że jestem złodziejem, bo okradłem łysego Mirka.

Słabo go znałem, nie pracowaliśmy razem

Wiedziałem tylko, że ma rodzinę, dzieci, no i że jest z życia wiecznie niezadowolony. Kiedyś zamieniliśmy parę zdań. Pamiętam, że narzekał wtedy na swoją pensję. Opowiadał mi, że w domu im się nie przelewa, a jego żona nie może znaleźć pracy.

Wspomnienie tej rozmowy wystarczyło, żebym się poczuł jak ostatnia świnia. Mijają tygodnie, a ja powoli oswajam się z myślą, że przywłaszczyłem sobie te pieniądze i że prawdopodobnie nigdy ich nie oddam. Jakoś sobie radzę z wyrzutami sumienia. Muszę.

Przecież się nie powieszę z powodu pięciu tysięcy złotych. Nie ma jednak szans na to, żebym je uzbierał w tajemnicy przed żoną i oddał temu biednemu Mirkowi. Dalej więc gram w Lotka z żenującą nadzieją, że los da mi drugą szansę.

W głębi serca wiem jednak, że tak się nie stanie i będę musiał żyć z myślą, że okradłem biednego faceta. Bo trzeba nazwać sprawę po imieniu – to była kradzież. Wiem to i dlatego krzywię się w lustrze na swój widok. 

Wojciech, lat 40

Czytaj także:
„Za wygraną w totka chcieliśmy żyć w luksusie. Nowi sąsiedzi jednak szybko nam pokazali, gdzie jest nasze miejsce”
„Wybrałam wakacje u babci zamiast leżenia pod palmami. Chciałam zaoszczędzić pieniądze, a ujawniłam rodzinny sekret”
„Gdy mąż kupił mi nowe auto, czułam, że ma coś na sumieniu. Nie sądziłam, że aż tyle tego będzie”

Redakcja poleca

REKLAMA