Moja mama powtarzała za moją babką, że facet powinien jak najwięcej siedzieć w domu, bo gdy za często go nie ma, to wynikają z tego same kłopoty. Mężowi należało zatem zapewnić komfort w czterech ścianach, obiady z trzech dań, ciepłe kapcie i tak dalej. Mówiły też, że faceci są skłonni do nałogów, więc i na to trzeba uważać. Miałam w dalszej rodzinie wuja, patologicznego alkoholika, który przez lata maltretował rodzinę i cała sprawa skończyła się na tym, że ciotka wylądowała na z ostrym dyżurze.
Zaopatrzona w dobre rady i życiowe spostrzeżenia, baczyłam, by mąż czuł się dobrze w domowym zaciszu, i pilnowałam, by nie zaglądał za często do kieliszka. I kiedy byłam święcie przekonana, że mam wszystko pod kontrolą, życie boleśnie uświadomiło mi prawdziwość porzekadła, iż najciemniej jest pod latarnią.
Trafiła mu się czwórka w lotto
Domowe finanse, odkąd pamiętam, były u nas napięte do granic możliwości. Tomasz pracował w sklepie elektrotechnicznym, ja miałam skromną rentę, zajmowałam się domem i trójką dorastających latorośli. Mieliśmy na szczęście własny kąt, spółdzielcze M3 odziedziczone po teściowej.
Z mojej renty i pensji Tomasza starczało na bieżące opłaty, jedzenie i jakieś podstawowe zachcianki dzieciaków, ale kiedy pojawiał się większy wydatek – a to bojler w kuchni do wymiany, a to droga część do dziewiętnastoletniego już auta – wówczas lądowaliśmy „pod kreską” i trzeba było pożyczać od sąsiadów, a jeśli się nie dało, od firmy pożyczkowej na wysoki procent. Na większe luksusy nie mogliśmy sobie pozwolić, z tych mniejszych to raz na jakiś czas kupiłam dla siebie przyzwoity kosmetyk czy bilety na mecz dla męża i synów.
Pamiętam dobrze tamten czwartek, gdy Tomasz wparował do mieszkania trochę później niż zazwyczaj, za to z bukietem i butelką wina. W pierwszej chwili pomyślałam, że zapomniałam o jakiejś ważnej rocznicy.
– Coś przeoczyłam? – spytałam.
– A nie, tylko musimy coś uczcić – postawił flaszkę na stole. – Trafiłem czwórkę w lotto, wygrałem czterysta dwadzieścia złotych.
Trochę mnie zaskoczył, bo nie wiedziałam, że grywa w totolotka. Z drugiej strony ostatnio była jakaś wielka kumulacja, więc pewnie obstawił jak prawie wszyscy. Tak czy owak, te cztery setki stanowiły dla nas całkiem spory dodatkowy pieniądz. Dumałam, co można by za to kupić…
– Wiem, że są ważniejsze potrzeby – głos męża wyrwał mnie z zamyślenia – ale nie możemy ciągle dziadować. Nam też się coś od życia należy.
Przyznałam mu w duchu rację. Poza tym Tomasz rzadko zdobywał się na romantyczne gesty, więc tym bardziej doceniłam kwiaty i wino.
Zauważyłam, że po tym szczęśliwym trafie Tomasz coraz częściej przynosił do domu kupony lotto i je wypełniał. Nie wypominałam mu tego, uznawszy całą rzecz za niegroźne hobby. W końcu trzy złote to żaden majątek w porównaniu choćby do czteropaku piwa czy paczki papierosów. Tomaszowi należała się jakaś rozrywka, wszak głównie on utrzymywał rodzinę i nigdy mi nie wypominał, że moja skromniutka renta ledwie wystarczy na bułki.
Pewnego dnia zastałam męża pochylonego nad czymś leżącym na stoliku w sypialni. Był bardzo skupiony.
– Siedemnastka wypada najczęściej po trzynastce, a najrzadziej po dwudziestce ósemce – myślał na głos nad kuponem, niemiłosiernie przygryzając końcówkę ołówka.
– Nie szybciej grać na chybił trafił, przynajmniej ołówek by ocalał – wtrąciłam ze śmiechem.
– No co ty, masz mnie za głupiego? – Tomasz wyglądał na autentycznie oburzonego tym niewinnym żarcikiem. – Jak ktoś chce wrzucać pieniądze w błoto, to niech bierze numerki, jakie mu maszyna serwuje.
– Hazard to przecież tak czy siak wyrzucanie pieniędzy w błoto.
– Grażynka, jak cię przewiozę nowym mercem kupionym za szóstkę, to inaczej zaśpiewasz.
– A będę chociaż mogła wybrać kolor? – znów zaśmiałam się serdecznie.
Tomasz też się uśmiechnął, ale… tak trochę na odczepnego, bo czoło miał wciąż zmarszczone, a spojrzenie jakby nieobecne. Główkował.
Zachowywał się inaczej niż wcześniej
Tydzień później znowu trafił czwórkę. Tym razem ja załapałam się na wino, a syn na nowe buty. Doprawdy, musiałam przyznać, że mój mąż jest niesamowitym farciarzem.
Dla rodzin takich jak moja program 500+ okazał się prawdziwym błogosławieństwem. Takiej swobody finansowej nie mieliśmy od lat, właściwie od momentu, gdy urodził się najstarszy syn. Nie było już konieczności brania lichwiarskich pożyczek ani poniżającego chodzenia po prośbie od sąsiada do sąsiada. Nie znaczy to jednak, że mogliśmy odłożyć coś na czarną godzinę.
Ciągnące ostatkiem sił sprzęty domowe jakby czekały na tę chwilę. W pierwszym miesiącu padła definitywnie pralka, w drugim lodówka. Wcześniej byłby to dla nas straszny kłopot, teraz na szczęście mogliśmy kupić nowe sprzęty na raty. Niedoinwestowany samochód też wymagał pilnej wymiany paru części. A części są drogie… Cieszyłam się, że z większym spokojem możemy teraz patrzeć w przyszłość.
Lata zaciskania pasa przyzwyczaiły mnie do ograniczania własnych potrzeb, teraz jednak wypad do kosmetyczki czy okazyjny nowy ciuch nie musiał się wiązać z wyrzutami sumienia. Zachęcałam Tomasza, by sprawił sobie nowy płaszcz, bo stary nadawał się już chyba tylko do wyściełania psiej budy, przebąkiwałam też coś o wymianie leciwego telewizora. Mój mąż jednak nie przejawiał w tych kwestiach specjalnego entuzjazmu.
Mogłam ów brak zainteresowania zrozumieć w kwestii odzieży, ale z telewizorem to już dziwniejsza sprawa. Zdumiewało mnie, że choć teraz mogliśmy sobie pozwolić na wypad do kina czy na mecz, Tomasz spędzał w domu więcej czasu, niż gdy biedowaliśmy. I wcale nie przesiadywał przed telewizorem, tylko zaszywał się z jakimś książkami i notatkami w naszej sypialni. Chętnie natomiast, dużo chętniej niż kiedyś, wynosił śmieci i robił zakupy w spożywczaku. Pamiętając o mądrościach mamy i babci, powinnam się cieszyć…
Bomba wybuchła oczywiście znienacka. Zadzwonił do mnie ktoś z kablówki, że mamy niezapłacony abonament. Konto bankowe było obciążane co miesiąc automatycznie poleceniem zapłaty, oczywiście pod warunkiem, że znajdowało się na nim te kilkadziesiąt złotych. Kiedyś faktycznie zdarzyło się, że mieliśmy saldo „sczyszczone” do zera i musieliśmy szybko opłacić rachunki w okienku, sięgnąwszy do zaskórniaków, ale teraz… to bez sensu. Na koncie powinno być ponad dwa tysiące złotych!
Skoczyłam do banku wyjaśnić sprawę i okazało się, że ktoś kilkakrotnie wyciągał z bankomatu po kilkaset złotych. Synowie nie mieli jeszcze kart płatniczych, więc o ile nikt nam się na konto nie włamał, musiał to zrobić Tomasz.
Dobrze, że zorientowałam się w porę
Zawsze konsultowaliśmy wszystkie większe wydatki i to się nie zmieniło w momencie, gdy domowe finanse się poprawiły. Od razu wyczułam, że coś jest nie tak. Gdyby nawet pojawił się jakiś niespodziewany wydatek, to mąż wyciągnąłby jednorazowo całą kwotę i poinformował mnie później.
Tomasz na początku coś kręcił, że wziął kasę na generalny przegląd samochodu, ale przyciśnięty do muru przyznał się, że tak naprawdę wszystko poszło na totolotka. Zdębiałam. Dwa tysiące na grę?! Zorientowałam się, zanim sprawa zrobiła się poważna
Wydało się! Po dwóch przypadkowych wygranych mój mąż nabrał przekonania, że jest bliski odkrycia „systemu” wygrywania w lotto. Każdą wolną chwilę poświęcał na analizowanie starych losowań i próbę przewidzenia, co wypadnie w najbliższym. Ochocze wyjścia ze śmieciami czy po zakupy nie wynikały z dobroci serca. Wiązały się z obstawianiem absurdalnej liczby zakładów w kilku pobliskich kioskach. Tak, mój sprytny małżonek biegał między punktami lotto, aby zamaskować przede mną i sąsiadami swój hazardowy nałóg.
Uzależnienie od hazardu kojarzyło mi się dotąd z półświatkiem i maniakami zastawiającymi ostatnie rodowe kosztowności przy pokerze czy ruletce. Nie miałam pojęcia, że można się również uzależnić od z pozoru niewinnych gier na małe stawki. Całe szczęście, że zorientowałam się w porę, zanim mąż narobił długów.
Czytaj także:
„Głośne, zakrapiane alkoholem imprezy sąsiada spędzały mi sen z powiek. Policja nie dała rady, więc wzięłam sprawy w swoje ręce”
„Ktoś w firmie zdzierał z nas kasę i bogacił się naszym kosztem. Nie pozwolę robić z siebie bałwana, musiałem działać”
„Siostra owinęła sobie mnie wokół palca. Jak królowa rozstawiała mnie po kątach i traktowała jak nadworną służbę”