Ostatnie sześć lat spędziłam w Wielkiej Brytanii. Wyjechałam, jak większość naszych rodaków, za chlebem. Dwa tygodnie temu wróciłam, i od tego czasu spotykają mnie same przykrości. A wszystko przez to, że nie mówię poprawnie po polsku…
Pamiętam, jaka byłam przerażona przed wyjazdem. Zupełnie obcy kraj, daleko od domu, znajomość angielskiego tylko na podstawowym poziomie. Bałam się, że sobie nie poradzę. Czułam jednak, że jeśli nie spróbuję, to nie daruję sobie tego do końca życia. W naszym miasteczku czekała mnie harówka w masarni, i to za najniższą pensję. A tam? Tam mogło być tylko lepiej.
W Anglii byłam szczęśliwa
Moje obawy na szczęście szybko się rozwiały. Zadomowiłam się na Wyspach naprawdę w iście ekspresowym tempie. Znalazłam pracę, małe, ale milutkie mieszkanko, nowych przyjaciół. Obracałam się głównie wśród Brytyjczyków i z rodakami miałam niewiele wspólnego. Ot, zamienialiśmy kilka słów w polskich delikatesach i na tym nasze kontakty się kończyły. Nie dlatego, że nie chciałam. Tak po prostu wyszło…
Dzięki temu poznawałam nową kulturę, kuchnię, zwyczaje, a przede wszystkim raz-dwa nauczyłam się porządnie języka. Mam dobry słuch, nieźle śpiewam, więc mam też ucho do języków. Po kilku miesiącach mówiłam już jak rodowita Angielka. Tylko nazwisko zdradzało, skąd pochodzę.
Nie ukrywam, wcale nie chciałam wracać. Jednak z powodu pandemii straciłam pracę i było wiadomo, że w najbliższym czasie innej nie znajdę. Postanowiłam więc przeczekać najtrudniejszy okres w kraju. Spodziewałam się, że rodzina i znajomi ucieszą się na mój widok. Będziemy często się spotykać, miło spędzać czas. Przecież tak dawno się nie widzieliśmy.
Dlaczego są tacy złośliwi?
Ale im dłużej jestem w domu, tym coraz gorzej się czuję. Bo zamiast serdeczności, słyszę same złośliwości po swoim adresem. Zaczęło się już pierwszego dnia po moim powrocie. Mama i tata przygotowali na moje powitanie uroczystą kolację, zaprosili rodzinę. Zapowiadał się naprawdę miły wieczór. Ledwie jednak zaczęłam opowiadać o swoim życiu w Anglii, dostrzegłam na twarzach gości złośliwe uśmieszki.
Niektórzy szeptali coś między sobą i patrzyli na mnie znacząco. Zbiło mnie to z tropu, więc wzięłam ich na spytki. No i okazało się, że nikt nie rozumie, o czym opowiadam. Bo gadam, jakbym „kluchy w gębie miała” i co drugie słowo jest po angielsku, bo polskie słowa akcentuję nie tak jak trzeba… Szczególnie źle nastawiony był wujek Robert.
– Nie było cię tylko sześć lat i już języka ojczystego zapomniałaś? – napadł na mnie.
– To nie tak… Po prostu muszę się no… no… przestawić… – odparłam zaskoczona.
– Byle szybko, bo tylko się ośmieszasz – prychnął.
Potem zaczął opowiadać o jakimś koledze, który od trzydziestu lat mieszka w Stanach, a po polsku mówi tak, jakby się nigdy z kraju nie ruszał.
Nie muszę chyba tłumaczyć, jak się poczułam… Myślałam nawet, żeby się bronić, ale zrezygnowałam. Ze zdenerwowania pewnie bym wszystkich polskich słów zapomniała i złośliwościom nie byłoby końca.
Nie wiem, po co się z nimi spotkałam
Dawni przyjaciele też nie potraktowali mnie lepiej. Spotkałam się z nimi kilka dni później w kawiarni. Przyszli wszyscy: Ewka, Marta, Jagoda, Janek, Artur, Piotrek. Myślałam, że pośmiejemy się, powspominamy, stare dobre czasy.
Rzeczywiście było wesoło, ale tylko im. Bo gdy tylko przekręciłam słowo albo nie daj Boże się zacięłam, bo nie pamiętałam jakiegoś wyrażenia, natychmiast wybuchali gromkim śmiechem. Długo udawałam, że mnie to nie rusza, ale w końcu nie wytrzymałam.
– Dacie mi wreszcie spokój? Ten wasz śmiech wcale nie jest fajny! – ryknęłam.
– Damy ci spokój, pewnie, że damy. Ale pod warunkiem, że przestaniesz zadzierać nosa i udawać wielką Angielkę. Nam to nie imponuje – odparła Ewka.
– Ale ja niczego nie udaję! – próbowałam im wytłumaczyć.
– Nikogo, kochana, w tym wypadku mówi się nikogo. I, naprawdę, zacznij rozmawiać z nami normalnie, po polsku, jak człowiek, bo to już zaczyna być nudne. – złośliwie komentowali.
– Ale ja rozmawiam normalnie… Tak, jak umiem… – zająknęłam się.
– Żartujesz sobie. Po sześciu latach za granicą ojczystego języka się nie zapomina. Chyba że się chce… – dodał Artur.
Zrobiło mi się tak przykro, że zapłaciłam za siebie i wyszłam. Oni jeszcze zostali. Obgadywali mnie chyba przez pół nocy, bo uszy piekły mnie niemiłosiernie…
Oni się zmienili czy ja?
Nie rozumiem takiego zachowania. Nie rozumiem, skąd te złośliwości i uszczypliwe uwagi… Nikt z mojej rodziny ani znajomych nie mieszkał przez dłuższy czas za granicą. Dlaczego więc twierdzą, że przez sześć lat nie miałam prawa zapomnieć niektórych polskich słów? Przecież, gdy byłam w Wielkiej Brytanii, prawie nie miałam kontaktu z Polakami.
Obracałam się wśród Anglików. Mówiłam, czytałam, myślałam, a nawet śniłam po angielsku. Mam więc chyba prawo się pomylić, szczególnie, gdy mówię szybko? To nie zbrodnia!
Zresztą, wcale nie jest ze mną aż tak źle, skoro potrafiłam opisać swoją historię… Fakt, potrzebowałam jeszcze słownika i pisałam przez trzy dni, ale dałam radę.
Czytaj także:
„Po 20 latach wróciłam z zagranicy, żeby się zaopiekować mamą. Ona nie pamiętała nawet własnego imienia, nie mówiąc o moim”
„Po powrocie z zagranicy byłem jak zbędny mebel. Żona i córka potrzebowały tylko moich pieniędzy, miały swoje życie”
„Kochałam go, dopóki mieszkał daleko. Gdy wrócił z zagranicy, zaczęłam mieć go dość”