Niby wszystko było między nami w jak najlepszym porządku. Tylko dlaczego zawsze znikał po upojnych chwilach i nigdy nie zaprosił mnie do siebie? Ciekawe...
Wojtek był świetnym facetem, ale wydawało mi się, że coś przede mną ukrywa, że ma jakąś tajemnicę.
Zazwyczaj głupio lokuję swoje uczucia
Prędzej czy później okazuje się, że mój ukochany ma żonę albo ukrywaną narzeczoną. Kiedyś zakochałam się w koledze z pracy, który miał dziewczyny w kilku miastach Polski, wszędzie tam, gdzie nasza firma miała filie. Każda miłość kończyła się rozczarowaniem i morzem łez.
„Tak dłużej być nie może” – myślałam, spędzając samotnie kolejną noc.
Następnego dnia wstałam z mocnym postanowieniem, że odtąd w sferze uczuć będę ostrożna. Żadnych skrywanych bab ani innych tajemnic. Zanim się zaangażuję, wszystko sprawdzę.
Wojtek pojawił się w firmie w połowie wakacji. Przystojny jak marzenie, sympatyczny i bez obrączki. Nasza znajomość rozpoczęła się z wielkim hukiem, dosłownie. Jak zwykle wpadłam do pracowni spóźniona i gdy z rozmachem otwierałam drzwi, rozległ się łomot, a potem jęk. Po chwili zobaczyłam moją ofiarę – Wojtek stał oszołomiony, trzymając się za czoło, na którym wyrastał wielki guz.
Okazało się, że to nowy kolega. Żeby zatrzeć złe wrażenie, pobiegłam do łazienki, zmoczyłam apaszkę zimną wodą i zajęłam się poszkodowanym. Poniżej guza dopiero teraz dostrzegłam niewiarygodnie niebieskie oczy. Mężczyzna miał do tego czarne włosy i co najmniej 185 centymetrów wzrostu. Z wrażenia aż mi się w głowie zakręciło.
Na przeprosiny zaprosiłam go na kawę do pobliskiej kawiarni
Tam przekonałam się, że jest nie tylko atrakcyjny, ale też inteligentny i dowcipny. Nie ma żony, nie ma dzieci… Zastanawiałam się, czy mam jakieś szanse. Im lepiej go poznawałam, tym bardziej pragnęłam z nim być. Nie jestem w tych sprawach szybka i odważna, więc czekałam na okazję, by się do niego zbliżyć – na wyjazd integracyjny lub jakąś imprezę.
Jednak obiekt moich marzeń jakoś nie chciał się integrować. Na kilkudniowe wyjazdy się nie wybierał, a jeśli wyskakiwał z nami po pracy na piwo, szybko się żegnał.
„Chyba jednak ma kogoś, szkoda zachodu” – myślałam.
Już, już miałam odpuścić, ale los spłatał mi figla i szef wyznaczył mnie i Wojtka do tego samego projektu. Mieliśmy tylko tydzień, a roboty mnóstwo. Czekała nas praca po godzinach, do późna w nocy. Któregoś wieczoru, kiedy oboje byliśmy głodni i padaliśmy z nóg, zaproponowałam, żebyśmy z robotą przenieśli się do mnie.
– Mieszkam niedaleko, mam czerwony barszcz własnej roboty i pierogi z kapustą – zaproponowałam.
– Posiłek w sam raz na nocną ucztę, uwielbiam pierogi – roześmiał się. – Zaproszenie przyjęte.
Plan był prosty. Niosąc barszczyk, potknę się i luuu… prosto na koszulę, potem ściągnę ją z niego i zabiorę do szybkiej przepierki, a co będzie dalej, zobaczymy. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Jednak barszcz wymalował wielki buraczany kleks nie tylko na koszuli gościa, rozchlapał się również na mojej najlepszej bluzce. Wojtek wydawał się rozbawiony całą tą sytuacją.
– Nie przejmuj się, plamy z buraków dobrze się spierają, trzeba to tylko zrobić natychmiast – powiedział, po czym akcję ratunkową zaczął ode mnie, sprawnie rozpinając mi guziki.
Tego wieczoru nie zajmowaliśmy się już projektem… Wojtek nie został jednak do rana ani tego wieczoru, ani kiedy indziej.
A spotykaliśmy się u mnie coraz częściej
Kochaliśmy się i zaraz potem wychodził. Do siebie też mnie nie zapraszał.
„Kolejny facet z babskim bagażem, tylko dobrze to ukrywa” – pomyślałam. „Jak się przekonać, czy Wojtek z kimś mieszka, żeby się nie ośmieszyć, nie zrobić z siebie zazdrosnej kretynki? Powinnam wpaść do niego niespodziewanie. Muszę mieć jakiś pretekst. No i nie znam jego adresu!”.
Okazja nadarzyła się wkrótce. Zbliżał się koniec pracy, Wojtek bardzo się spieszył. Wszystko leciało mu z rąk. Za pół godziny miał na mieście spotkanie z bardzo ważnym klientem, a przez okno widać było samochody stojące w gigantycznym korku. Wszedł jeszcze na moment do szefa…
Wtedy wpadł mi do głowy szatański pomysł. Byłam sama w pokoju. Na biurku leżała zaadresowana do Wojtka koperta, która przed chwilą wypadła mu z notatnika i… komórka. Szybko spisałam jego adres, a komórkę wrzuciłam do szuflady.
Jeśli będę miała szczęście, nie od razu połapie się, że jej nie ma. Przecież tak się spieszy.
Wieczorem odwiozę mu zgubę do domu i wreszcie się przekonam, z kim mieszka. Wojtek wrócił od szefa, szybko pozbierał papiery i pobiegł do windy. Poczekałam jeszcze kwadrans. Otworzyłam szufladę, wyjęłam komórkę i wrzuciłam do torebki. Wtedy spostrzegłam, że zabrał list.
„Co powiem, gdy zapyta, skąd znam jego adres? Że przypadkiem spisałam z listu, który mu wypadł? Na wypadek, gdyby zapomniał komórki? Muszę coś wymyślić”.
Wyjęłam telefon i zaczęłam przeglądać numery
Wiem, wiem, to nieładnie. Ale, cholera, nie mam innego wyjścia. Z listy kontaktów wybrałam znane mi nazwisko. Pamiętam, jak mówił, że to przyjaciele. Przedstawiłam się jako koleżanka z pracy.
– Wojtek zostawił na biurku komórkę. Na pewno będzie się martwił, że zgubił. Dzwonię do państwa, bo kiedyś mówił mi, że się przyjaźnicie. Zawiozłabym mu ją do domu, ale nie znam adresu.
Gdy stałam u niego pod drzwiami, z emocji serce waliło mi jak młotem. Sama nie wiem, czego się bałam. Ewentualnej żony czy tego, że afera z telefonem wyjdzie na jaw. Przez chwilę nasłuchiwałam, bo miałam wrażenie, że słyszę jego głos.
– Klara, no chodź tu, maleńka.
„Ja ci dam Klarę!” – pomyślałam i nacisnęłam dzwonek.
Wojtek otworzył i spojrzał na mnie, jak na kosmitę
Zanim zapytał, co tu robię, jednym tchem wyrzuciłam z siebie wszystko – że zostawił w pracy telefon, że jego adres znalazłam, zadając sobie wiele trudu i tak dalej.
– Wejdź, proszę, tylko uważaj na Klarę, nie ma jednej łapki, a przemieszcza się szybko i bezszelestnie.
Klara okazała się piękną kocicą po przejściach. Sąsiedzi znaleźli ją na ulicy. Potrącił ją samochód, miała zmiażdżoną łapkę. Zabrali ją do domu, choć mieli już dwa koty. Łapkę trzeba było amputować. Koty okazały się jednak niegościnne i prześladowały kalekę. Postanowili więc oddać ją do schroniska. Zapakowali do transportera i kiedy zamykali drzwi mieszkania, pojawił się Wojtek.
Kotka płakała tak żałośnie, że ulitował się i zabrał ją do siebie. To właśnie dlatego nigdzie nie wyjeżdżał i zawsze wracał na noc. Chodziła za nim krok w krok. Niestety miała jedną wadę. Czy to z powodu wielkiej miłości do pana, czy może z zazdrości brudziła rzeczy każdego, kto odwiedzał Wojtka.
A zapach kociego moczu niełatwo się spiera. Torebkę lub buty można było już tylko wyrzucić. I jak w takiej sytuacji miał mnie do siebie zaprosić? Pomyślałam, że wolę zazdrosną kotkę niż żonę.
Uwielbiam zwierzaki z charakterem, a Klara okazała się nie tylko piękną, ale i mądrą kocicą.
Nie wiedzieć czemu, byłam jedyną osobą, którą oszczędziła. Nigdy niczego mi nie zniszczyła. Może wybrała mnie na panią swego pana?
Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"