Byłam świeżo po rozwodzie z moim drugim mężem. Pierwszy zapił się na śmierć dawno temu, a drugi po trzech latach małżeństwa zdradził mnie z córką sąsiadki. To był dla mnie cios, bo myślałam, że wszystko co złe już za mną, że nareszcie mi się poszczęściło, że wyszłam na prostą, a tymczasem mój małżonek okazał się człowiekiem bez honoru i skrupułów. Nie dość, że mnie zdradził, to jeszcze przeprowadził się do tej dziewczyny, piętro niżej.
W bloku aż wrzało od komentarzy. Jedni mi współczuli, a drudzy podśmiewali się za plecami. Wstydziłam się wychodzić z mieszkania, a mój mąż paradował ze swoją dziewczyną, jakby nic się nie stało. Wytrzymałam pół roku i wniosłam sprawę o rozwód. W tym czasie mój syn z pierwszego małżeństwa zdał na studia i zamieszkał w innym mieście, a ja przeprowadziłam się na inne osiedle. Nareszcie mogłam odetchnąć swobodniej, bo sprawa rozwodowa już się zakończyła, a przede wszystkim mogłam wychodzić z domu bez obawy spotkania się z byłym mężem i jego flamą.
Kiedy trochę się pozbierałam, przyrzekłam sobie, że nie zwiążę się już z żadnym facetem. „Żadnych flirtów ani związków” – powtarzałam sobie. „Dwa nieudane małżeństwa, to aż za dużo”.
– Nie mam szczęścia do mężczyzn – żaliłam się Wandzi, mojej koleżance. – A może ja po prostu nie nadaję się do małżeństwa?
– Gadasz bzdury – wyśmiała mnie. – Widocznie nie trafiłaś jeszcze na swoją drugą połówkę. Urody ci nie brakuje, masz dobry zawód, jesteś zaradna, towarzyska, zobaczysz, długo się nie uchowasz sama – starała się pocieszać.
– Co z tego, że mam powodzenie u facetów, skoro przyciągam samych łobuzów? Boję się nawet myśleć o nowym związku.
– Wiesz co? – powiedziała Wanda. – Musisz się jakoś dowartościować. Syn studiuje, zostałaś sama, to mogłabyś zrobić coś dla siebie. Niekoniecznie studia, ale coś poza pracą, jakieś hobby, kurs...
Dzierganie to był strzał w dziesiątkę
Zaskoczyła mnie, ale po namyśle przyznałam jej rację. Wróciłam do domu i zaczęłam rozmyślać nad jej propozycją. Z początku nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Poszperałam w internecie i trafiłam na blogi rękodzielnicze. Spodobały mi się prace wydziergane szydełkiem z włóczki. „Ja też kiedyś dziergałam” – przypomniałam sobie. „Mogłabym znów spróbować...”
Jeszcze tego samego dnia poszłam do pasmanterii i kupiłam kilka motków kolorowej włóczki oraz parę szydełek. Na blogach zafascynowały mnie włóczkowe broszki, kwiaty i torebeczki. Zaczęłam dziergać. Tak mnie to pochłonęło, że straciłam poczucie czasu. Skończyłam, gdy wybiła północ. Byłam tak podniecona efektami swojej pracy, że nie mogłam zasnąć. Nie spodziewałam się, że tak łatwo mi pójdzie i że tak mnie to wciągnie.
Na drugi dzień, a była to sobota, spakowałam robótki i pojechałam do Wandy. Prowadziła mały sklepik wielobranżowy na peryferiach miasta. Gdy zobaczyła, co przywiozłam, aż klasnęła w ręce.
– Cudeńka robisz, kochana, cudeńka! – wykrzykiwała, oglądając moje broszki i dwie torebki. – Tę broszę biorę dla siebie – wskazała bordową różę. – Będzie w sam raz do mojego żakietu. A ta czerwona torebeczka dla mojej siostrzenicy. No widzisz, dobrze ci doradziłam, jeszcze na tym zarobisz – dodała uradowana.
Ponieważ w sklepie nie było klientów, Wanda zrobiła kawę i zaczęła snuć plany:
– Zrób jeszcze kilka sztuk, a ja to wystawię u siebie w sklepie, może będą chętni, co ci szkodzi.
– Czemu nie? – zgodziłam się. – Jak będzie zbyt, to mogę dziergać, tylko...
Nie dokończyłyśmy rozmowy, bo do sklepu wszedł mężczyzna w niebieskim uniformie z teczką w ręku.
– Och, to pan Mariusz – Wanda poderwała się od stolika. – Przywiózł pan piwo? Takie jak chciałam?
– Pani Wando, wszystko według życzenia – odparł, uśmiechając się. – Zaraz wniosę skrzynki, a tu są faktury – podał jej teczkę i zawrócił do wyjścia.
– Zrobić kawę? – spytała Wanda.
Chyba mu się spodobałam...
Wychodząc, kiwnął potakująco głową i jeszcze raz się uśmiechnął, bardziej do mnie niż do Wandy.
– Co on tak się do mnie uśmiecha? – dziwiłam się.
– Pewnie mu się spodobałaś – zachichotała. – To fajny gość. Gdybym nie miała męża, to bym się koło niego zakręciła. Chyba jest wolny, bo obrączki nie nosi – plotła rozbawiona.
– Skończ bredzić – zgasiłam ją.
– Pani Wando, wniosłem skrzynki i czekam na kawę – w drzwiach stanął pan Mariusz, ale już nie w uniformie, tylko w cywilnym ubraniu; w dżinsach i gustownym blezerze.
Spojrzałyśmy z Wandą zdumione, bo wyglądał zupełnie inaczej niż przedtem. „Jest całkiem przystojny” – przemknęło mi przez głowę.
– Jak jestem sama, to się pan nie przebiera – żartowała Wanda, mrugając do mnie.
– Nigdy mnie pani nie zapraszała na kawę, a teraz jestem już po pracy, więc uniform nie byłby stosowny, prawda? – odpowiedział Wandzi, znowu kierując spojrzenie na mnie.
Dopiłam kawę i chciałam się pożegnać, ale Wanda mnie przechytrzyła, rozkładając przed Mariuszem moje robótki.
– Proszę zobaczyć, jakie cudeńka robi moja koleżanka – zachwalała. – Prawdziwa z niej artystka.
Pan Mariusz z uwagą oglądał moje wyroby, chwalił je, a ja dostałam rumieńców z wrażenia. Nie wiedziałam, czy robił to z grzeczności, czy naprawdę mu się spodobały, bo mężczyźni raczej nie gustują w takich drobiazgach. Moje zaskoczenie było jeszcze większe, gdy postanowił kupić torebkę dla swojej chrześnicy. Nie miałam zielonego pojęcia, jak ją wycenić, więc rzuciłam: 20 złotych.
Czuję, że dobrze trafiłam
– Pani żartuje – żachnął się. – Daję 30, bo to ręczna robota, ale chyba jeszcze za mało... – Po chwili położył przede mną 50 złotych. – Dużo ma pani tych prac? – zapytał. – Bo moja znajoma ma sklep z upominkami i wydaje mi się, że byłaby zainteresowana takimi rzeczami. Rękodzieło jest teraz modne – dodał z miną znawcy.
– Natalio, widzisz jak ci się poszczęściło? – wtrąciła Wanda. – Pan Mariusz zrobi ci reklamę. Masz fart, dziewczyno.
– To może po maluszku? – spytała, sięgając na po butelkę koniaku. – Trzeba to oblać, żeby interes się rozkręcił...
Ja nie miałam nic przeciwko, ale Mariusz odmówił.
– Przyjechałem samochodem – był wyraźnie skwaszony. – Ale może się umówimy na następną sobotę, to przyjadę pociągiem, a dzisiaj wezmę parę pani robótek do pokazania znajomej...
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Wandzia zaprosiła nas na sobotę do siebie.
Tak zaczęła się moja znajomość z Mariuszem. Tydzień później przyjechał z kwiatami i z dobrą nowiną, bo jego znajoma była zainteresowana moimi pracami, a za te, które zabrał, zapłaciła od ręki. Mariusz został w mieście do niedzieli i około południa spotkaliśmy się we dwoje w restauracji. Wspaniale nam się rozmawiało. On był trzy lata po rozwodzie. I podobnie jak ja bał się angażować w nowy związek. A jednak przełamał się, gdy mnie poznał. Mieliśmy tyle wspólnych tematów, podobne przeżycia z małżeństwa, zainteresowania... Nasze spotkania były coraz częstsze i dłuższe. Teraz jesteśmy już na poważnie razem i czuję, że tym razem dobrze trafiłam. No cóż, do trzech razy sztuka!
Czytaj także:
„Mój mąż nie uznawał spodni, a buty koniecznie musiały być na wysokim obcasie. Byłam tylko jego popychadłem, ale do czasu..."
„Szwagier mojego kumpla oskubał mnie z kasy. Nie pozostałem mu dłużny. Szanowany pan mecenas pójdzie na dno”
„Teściowa okradła mojego synka, bo mściła się, że żyjemy w dostatku. Kładła nam kłody pod nogi, bo mąż nie został rolnikiem”