„Po ciąży żona brzydziła się seksem, więc nic dziwnego, że szukałem uciech u innej. Nareszcie czuję smak kobiety”

Mężczyzna, który zdradza żonę fot. Adobe Stock, Stavros
„Od pół roku mam kochankę. Dlaczego? Odpowiedź jest banalna: dla seksu. Nie wyuzdanego, jakichś wymysłów i akrobacji, tylko dla zwykłej fizycznej przyjemności. Z Haliną w łóżku już tylko śpimy, a ja mam swoje potrzeby, o które zadbał ktoś inny”.
/ 10.03.2022 08:24
Mężczyzna, który zdradza żonę fot. Adobe Stock, Stavros

Jesteśmy po ślubie dwanaście lat. Szanujemy się, rozumiemy, lubimy. Może nawet jeszcze kochamy, choć to już chyba bardziej przywiązanie i pewien rodzaj bliskości, w którą przeszło nasze pierwotne uczucie.

Od pół roku mam kochankę. Dlaczego? Odpowiedź jest banalna: dla seksu. Nie wyuzdanego, jakichś wymysłów i akrobacji, tylko dla zwykłej fizycznej przyjemności, która jest przecież potrzebą każdego człowieka. Z Haliną w łóżku już tylko śpimy. Kobiety w małżeństwach nie mają pojęcia, jak wielu mężczyzn szuka sobie kochanek właśnie z tego powodu.

Halina i ja mamy czworo dzieci. Oczywiście je kochamy, jednak (uczciwie trzeba sobie powiedzieć) nie wszystkie były planowane. Może to egoistyczne, ale chcieliśmy jedno, góra dwoje, bo na więcej nas po prostu nie stać. Finansowo, czasowo, psychicznie. No, ale stało się inaczej… Taki dopust boży. To chyba właściwe określenie, bo Halina ma bardzo zasadnicze poglądy w tej sprawie.

Wtedy już nie było mowy o żadnym fiku-miku

Do narodzin drugiego dziecka wszystko było między nami w porządku. Jednak trzecia ciąża nas kompletnie zaskoczyła. Halina zawsze skrupulatnie sprawdzała kalendarzyk małżeński, używała nawet termometru, więc stwierdziła, że ta ciąża nie miała prawa się zdarzyć. Może i nie miała, ale się zdarzyła. Doskonale pamiętam tamtą awanturę.

– Mamy dwa pokoje! Jak zmieścimy się z trójką dzieci?! – gorączkowałem się. – Nie mogłaś się w końcu zabezpieczyć?

– Przecież się zabezpieczałam! Robiłam wszystko, jak należy… Badałam śluz, sprawdzałam termometrem! Sprawdzałam nawet lusterkiem, czy aby na pewno już ustąpiły zewnętrzne objawy owulacji!

– Mamy XXI wiek, kobiety używają skuteczniejszych metod antykoncepcji niż termometr i lusterko!

– Do tej pory to było skuteczne!

– Nie licząc dwójki uroczych dzieci!

– To ty nie chciałeś mieć dzieci?

– Jasne, że chciałem, ale nie troje! I w dodatku każde z zaskoczenia!

– Co to znaczy z zaskoczenia? Dzieci to nie terroryści! Jak się mężczyzna kocha z kobietą, to wiadomo, że mogą być z tego dzieci! Nie uczyli cię w szkole?

Jeszcze większa awantura wybuchła, gdy okazało się, że będą bliźniaki. Czwórka dzieci na 45 metrach kw. Sześć osób! Ja zarabiam cztery tysiące, ona, wciąż na macierzyńskim, dostaje dwa dwieście. Ledwo na skromne utrzymanie wystarcza, nie ma mowy o zamianie mieszkania na większe. Dramat! Najgorsze jednak było to, że kolejna ciąża żony urosła w naszych oczach do rozmiarów nieszczęścia.

Trudno się dziwić, że po narodzinach bliźniaków nasza sypialnia stała się jedynie miejscem snu. W miejsce skąpej bielizny pojawiły się flanelowe pidżamy, jedną kołdrę zastąpiły dwie. Tak to się zaczęło. W końcu Halina powiedziała, że sama myśl o seksie ją brzydzi.

Byliśmy dwa razy u seksuologa, lecz z tych wizyt moja żona wracała tak poirytowana, że przestaliśmy do niego chodzić. Seksuolog stwierdził, że Halina po prostu boi się kolejnej ciąży. Doradzał skuteczniejsze metody antykoncepcji, ale żadna z nich nie była zgodna z religijnym światopoglądem mojej żony. Ja to bym bez problemu stosował na przykład prezerwatywę, jednak Halina z uporem przypomina, że Kościół nie pozwala.

Oboje jesteśmy religijni, każdej niedzieli na mszę razem idziemy, ale co do tych prezerwatyw ja bym jednak nie był aż tak radykalny. Przecież w każdej drogerii są, w aptekach, nawet przy kasach w supermarketach. A naród przecież katolicki w 90 procentach.

To znaczy, że co? Że te pozostałe 10 procent te wszystkie prezerwatywy zużywa? Toż to nawet króliki by takiej ilości nie przerobiły. Rozmawiałem ze spowiednikiem. To miała być męska rozmowa.

Spowiednik powiedział, że nie ma wyjątków, bo prezerwatywa to zło moralne w każdych okolicznościach, a zbliżenie małżonków to nie tylko źródło uciech, ale i prokreacji – powinienem wiedzieć. Odpowiedziałem, że wiem, jak najbardziej, ale mamy już czwórkę dzieci, dwa pokoje i sześć dwieście brutto.

Na to on, że sześć dwieście brutto to jest bardzo dużo. I dodał, że cnotami są wstrzemięźliwość i umiarkowanie, a w przypadku przeze mnie opisanym jawi się szansa nawet na cnotę heroiczną, bez której nie ma świętych. I tak, z wizją, że będę odtąd żyć w cnocie heroicznej, skończyła się nasza męska rozmowa o antykoncepcji.

We wstrzemięźliwości wytrzymałem ponad pół roku

Trochę niespokojne były pierwsze miesiące: chodziłem zły i rozdrażniony, od czasu do czasu dając upust swojemu rozedrganiu. Potem, ku mojemu zdumieniu, zacząłem się uspokajać. Przyzwyczajałem się do braku seksu i z czasem z tym pogodziłem.

W końcu dotarło do mnie, że wszystko jest dla ludzi – zarówno przyjemności, jak i rezygnacja z nich. Przecież w seminariach, a później w kościołach, tysiące mężczyzn żyje w ten sposób, nie czyniąc z tego problemu.

Patrycję poznałem przed supermarketem. Zaparkowała za blisko mnie i otwierając drzwiczki, stuknęła nimi w mój wóz.

– Przepraszam, gapa jestem – powiedziała z miłym uśmiechem.

Wzruszyłem ramionami. Nic się przecież nie stało.

Przeciskając się między autami, podeszła, by odgiąć mi boczne lusterko.

– Przepraszam, bardzo pana przepraszam – wyszeptała, lekko się rumieniąc.

– Nie ma sprawy.

Chciała nastawić lusterko z powrotem, ale – czy pchnęła je pod niewłaściwym kątem, czy zbyt mocno się na nim oparła, czy może po prostu nastąpiło zmęczenie materiału – dość powiedzieć, że po jej niefortunnych wysiłkach coś w przegubie mechanizmu chrupnęło, a lusterko smętnie zawisło szklaną taflą do asfaltu.

– Rany boskie, okropnie przepraszam! – jęknęła zrozpaczona.

– Jest pani niesamowita – uśmiechnąłem się. – Zaparkowała pani obok mnie minutę temu i już trzy razy musiała mnie pani przeprosić. Ciekawe, czy w tej sytuacji przeżyję następną minutę.

– Jak to dobrze, że ma pan poczucie humoru! Uwielbiam takich mężczyzn jak pan… – rozpromieniła się.

Zdecydowanie nie było to romantyczne spotkanie. Ona jednak czuła się w jakiś sposób zobowiązana, mnie zaś dźwięczało w uszach jej „Uwielbiam takich mężczyzn jak pan”. Nie wiem, czy zrobiła to celowo; nie wiem, czy kobiety mówią takie słowa z pełną świadomością ich siły rażenia. Tak czy owak, mnie one poraziły.

Zaprosiłem ją na kawę. Zgodziła się z radością. I tak to się zaczęło. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie i… jakby bez naszego świadomego udziału. Przy kawie po raz pierwszy dotknęły się nasze dłonie. Przypadkowo – podczas przekazywania sobie cukierniczki. Ale ten dotyk wystarczył, żebym poczuł dawno nieodczuwany niepokój, w którym było jednak coś przyjemnego.

To ten rodzaj niepokoju, który budzi się z powodu nieoczekiwanej bliskości dwóch ciał, z których przynajmniej jedno tęskni za czymś, o czym chwilami wolało już nie pamiętać. Potem pod stołem dotknęły się nasze kolana, a ona chyba zrozumiała, że tym razem nie był to dotyk przypadkowy. Cały zadrżałem. Do tego stopnia, że nie mogłem utrzymać w ręku filiżanki z kawą.

– Co panu jest? – spytała zaniepokojona. – Choruje pan na coś?

– Tak. Śmiertelnie.

– Boże!

– Umrę, jeśli znów się pani ze mną nie spotka – powiedziałem bardzo serio.

Rozbawiona odparła, że nie chce mieć mnie na sumieniu. Na pożegnanie pozwoliła się pocałować. To było tylko lekkie muśnięcie. Ale czasem nawet najlżejsze pocałunki robią na nas tak silne wrażenie, że nie umiemy o nich zapomnieć.

Na razie panuję nad sytuacją. Tylko co dalej?

Patrycja wie o mojej żonie. Mówi, że wszyscy mężczyźni, jakich zna, mają już żony, i nie spodziewa się, że spotka kiedyś kawalera. Zresztą, nie szuka męża, wystarczają jej kochankowie. Kochanek zawsze się stara, wciąż zabiega o względy, zaprasza na kolacje, przynosi kwiaty.

Lubi tulipany. Najpierw kupowałem trzy czerwone i trzy żółte. Te czerwone dla Patrycji, żółte do Haliny. Za pierwszym razem kupiłem tylko Patrycji i czułem się przez to głupio. Tak jakby moja zdrada była przez to większa. Za każdym razem, gdy wracałem od Pati, dawałem żonie trzy żółte tulipany, jakbym chciał nimi przykryć swoje wyrzuty sumienia.

Bo oczywiście mam wyrzuty sumienia. I to olbrzymie… Zwłaszcza od czasu, kiedy przez pomyłkę wręczyłem jej tulipany przeznaczone dla Patrycji. Pamiętam, Halina aż się wtedy cała rozpromieniła
i rzuciła mi się na szyję, jakby otrzymała najcenniejszy prezent.

– Czerwone! Kochany, nareszcie czerwone… Jak miłość – powiedziała z radością, jakiej u niej nie widziałem od dawna.

Zrobiło mi się okropnie wstyd. Uszy miałem tak czerwone jak te tulipany. Nie wiem jeszcze, co zrobię. Po prostu nie wiem.

Czytaj także:
„Wyszedłem z domu jako wędkarz, wróciłem jako bohater. Wskoczyłem do wody i naraziłem życie, by ratować małą Agatkę”
„Mój były usta ma pełne frazesów o miłości, ale to tylko kłamstwa na pokaz. Nie potrafi kochać niepełnosprawnego syna”
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”

Redakcja poleca

REKLAMA