Poranek zaczął się dla mnie nie najlepiej. Od bladego świtu siedziałem nad brzegiem jeziora i gapiłem się na spławik. Obiecałem żonie, że na kolację zjemy jakieś świeżutkie karasie albo okonki, a tu nic. Przez cztery godziny spławik ani drgnął, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że ryba powinna brać jak zwariowana.
Wreszcie zacząłem powoli zbierać swoje rzeczy. Była niedziela i nad brzeg jeziora zaczęli już przybywać pierwsi spacerowicze. Dalsze siedzenie absolutnie nie miało więc sensu. Wiedziałem, że najdalej za godzinę zrobi się tu gwarno i tłoczno. Dorośli, dzieciaki, psy… Dla kochającego ciszę i spokój wędkarza, koszmar!
Właśnie składałem swoje turystyczne krzesło, gdy zza pobliskich krzaków wyskoczyła na oko trzydziestoletnia kobieta. Była zapłakana.
Co? Dziecko w wodzie?!
– Agatka, niech pan ratuje Agatkę! Przed chwilą pobiegła do wody za swoją ulubioną piłeczką! – zaczęła krzyczeć i szarpać mnie za rękaw.
Zmartwiałem. W naszym jeziorze pełno jest zdradliwych wirów, które mogą wciągnąć pod wodę wytrawnego pływaka, a co dopiero dziecko!
– Gdzie wbiegła, niech pani pokaże! – próbowałem się dowiedzieć, bo nie chciałem płynąć na oślep.
Ale kobieta nie była już w stanie wydusić z siebie słowa. Usiadła na brzegu i zaczęła histerycznie szlochać.
– Po co ja tu z nią przyszłam. Po co… – powtarzała tylko.
Rozumiałem ją. Sam mam dwie małe córeczki i na samą myśl, że mogłoby im się coś stać, dostaję gęsiej skórki. Zacząłem rozglądać się po jeziorze w poszukiwaniu dziewczynki. Nikogo nie było. W pewnym momencie, w szuwarach, mniej więcej sto metrów ode mnie coś mignęło. Jakby kosmyk rudych włosów zebranych w kucyk czerwoną gumką.
„Jest, jeszcze żyje!” – przemknęło mi przez głowę i zrozumiałem, że nie ma chwili do stracenia.
Błyskawicznie ściągnąłem kalosze i ubranie i rzuciłem się na ratunek. Płynąłem jak najszybciej, zwłaszcza że rudy kucyk coraz częściej znikał pod wodą. Czułem że dziewczynka broni się przed utonięciem ostatkiem sił. Zacząłem krzyczeć, żeby się trzymała. Gdy byłem już prawie przy niej, kucyk znowu się zanurzył. Zanurkowałem i otworzyłem oczy.
Agatka ma cztery łapy i szczeka?
Nad sobą zobaczyłem… cztery malutkie łapeczki przebierające wodę.
Natychmiast się wynurzyłem. Myślałem, że mam jakieś przywidzenia! Ale nie. Obok mnie płynął piesek.
Taki mały york z fikuśnym kucykiem. Dzielnie sobie radził, choć widać było, że jest potwornie zmęczony.
Nie zastanawiając się długo, złapałem zwierzaka za kark, podniosłem do góry i odwróciłem się w stronę brzegu. Zauważyłem, że kobieta, która prosiła mnie o pomoc, coś tam krzyczy, podskakuje i radośnie do mnie macha obiema rękami.
„Ach, więc to ty jesteś Agatka” – zaśmiałem się w duchu.
Odwróciłem się na plecy, postawiłem sobie suczkę na piersi i popłynąłem wolno w stronę brzegu. Agatka przylgnęła do mnie, jakby miała na łapkach przyssawki. Odczepiła się dopiero wtedy, gdy wyszedłem na brzeg i oddałem ją w ręce rozpromienionej właścicielki. Kobieta długo tuliła suczkę. Całowała ją, czule do niej przemawiając.
A potem rzuciła mi się na szyję.
– Dziękuję, jest pan wspaniały! Tak odważnie ratował pan moją Agatkę, od razu widać, że kocha pan psy! – mówiła podekscytowana.
Wokół nas zebrał się już spory tłumek gapiów i zauważyłem, że kobiety patrzyły na mnie z zachwytem a mężczyźni z wyraźną zazdrością. Chciało mi się śmiać. Owszem, wskoczyłem do wody, ale po to by pomóc małej dziewczynce. Gdybym wiedział, że Agatka to york, być może nie ruszyłbym się z miejsca…
Stałem więc tylko ze skromnie spuszczoną głową i coś tam mamrotałem, że nie ma za co dziękować, że pewnie każdy postąpiłby tak na moim miejscu, i że cieszę się, że mogłem pomóc. Ale kobieta nie odpuszczała. Po kolejnych ochach i achach, zapisała skrupulatnie mój adres, bo – jak stwierdziła – takie bohaterstwo powinno zostać nagrodzone…
Ubrałem się i wróciłem do domu. Nawet nie opowiedziałem żonie o całym zdarzeniu. Bałem się, że mnie wyśmieje albo ochrzani, że niepotrzebne narażałem się dla psa. Ale i tak o wszystkim usłyszała.
Właścicielka Agatki dotrzymała słowa i jeszcze tego samego dnia przyszła podziękować. Okazało się, że jej pupilka jest nie tylko ukochana, ale i bardzo cenna. Ma rodowód, a jej szczeniaki będą warte fortunę.
W podzięce kobieta wręczyła mi więc kopertę z… Nieważne, ile było w środku. W każdym razie wystarczyło, by zaprosić żonę do drogiej i eleganckiej restauracji na obiecaną rybę. I jeszcze coś zostało.
Czytaj także:
„Teściowa doprowadza mnie do szału. Wpada bez zapowiedzi, myszkuje po kątach, wytyka mi błędy. A mój mąż jej broni”
„Biologiczna matka urodziła mnie w wieku 15 lat i porzuciła jeszcze w szpitalu. Teraz wróciła i błaga o wybaczenie”
„Teściowa mojej córki odbiła mi męża. Teraz to nawet mi go szkoda, bo przy tej babie nie będzie miał życia”