Mam żelazną zasadę: nie pożyczam pieniędzy. Nawet rodzinie i najbliższym znajomym. Wielokrotnie musiałam walczyć o zwrot długu, więc w końcu obiecałam sobie, że już nigdy nie narażę się na takie przykre niespodzianki.
Za ciężko haruję na każdy grosz. Jednak dla sąsiadki postanowiłam zrobić wyjątek. Ba, sama zaproponowałam jej pożyczkę. I co? I źle się to skończyło. To było dwa miesiące temu. Właśnie wróciłam z pracy i zaczęłam szykować obiad, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. W progu stała Edyta, moja sąsiadka. Była roztrzęsiona i zapłakana. W rękach trzymała swojego pieska. Ares był cały zakrwawiony.
– Boże, co mu się stało? – przeraziłam się.
– Potrącił go samochód… Czy możesz zawieźć mnie z nim do weterynarza? Nie jestem w stanie prowadzić… – wykrztusiła.
Nie zastanawiając się nawet chwili, chwyciłam kluczyki i pobiegłam do samochodu. Jak szalona jechałam przez miasto. Kwadrans później byłyśmy w lecznicy. Stan Aresa był bardzo ciężki. Natychmiast trafił na stół operacyjny.
Chirurg obiecał, że zrobi wszystko, by go uratować, ale uprzedził, że rokowania nie są najlepsze. I że być może trzeba go będzie uśpić. Gdy Edyta to usłyszała, wpadła w histerię. Krzyczała, że nie przyjmuje tego do wiadomości, groziła, że jak Ares nie przeżyje, to skoczy do Wisły.
Do głowy mi nie przyszło, żeby zażądać potwierdzenia
Rozumiałam ją. Sama mam psa, Maksia i kocham go nad życie. Na samą myśl, że mogłabym znaleźć się na jej miejscu, zrobiło mi się słabo. Gdy więc zapytała, czy poczekam z nią do końca zabiegu, zgodziłam się. Nasze pieski bardzo się lubiły. Nie mogłam więc, a nawet nie chciałam, zostawić jej w takiej chwili samej.
Operacja Aresa trwała prawie dwie godziny. Na szczęście zakończyła się sukcesem. Lekarz oświadczył, że pies jest poobijany, ale nie ma żadnych poważniejszych obrażeń wewnętrznych. Za kilka tygodni powinien stanąć na czterech łapach. Edyta wyściskała lekarza, mnie i jeszcze kilka osób siedzących ze swoimi pupilami w poczekalni. A potem chwyciła pudło ze śpiącym jeszcze Aresem i ruszyła do wyjścia.
– Edyta! Trzeba jeszcze zapłacić rachunek – przypomniałam jej.
– Faktycznie! To wszystko przez te emocje. Możesz wyciągnąć mój portfel? Bo mi rąk brakuje – podała mi torebkę.
Zajrzałam do środka. Portfela nie było.
– Chyba zapomniałaś pieniędzy – szepnęłam jej do ucha.
– Co? Niemożliwe! I co ja teraz zrobię? Nie pozwolą mi wyjść! – była przerażona.
– Spokojnie. Ja zapłacę. Dużo tego jest?
– Półtora tysiąca – wykrztusiła.
Nie ukrywam, lekko mnie zmroziło, bo to dla mnie bardzo duża suma.
– Oddam ci. Położę Aresa i od razu pobiegnę do bankomatu – zapewniła Edyta.
– Wiesz co? Dzisiaj nie zostawiaj go już samego. Poczekam do jutra – odparłam i wyciągnęłam kartę kredytową.
Jak to oddałaś mi pieniądze?
Minął dzień, potem drugi i trzeci, a Edyta się nie pokazywała. Nie przypuszczałam, że chce mnie wystawić do wiatru. Myślałam, że tak się przejęła zdrowiem psiaka, że zapomniała o bożym świecie. Czekałam więc cierpliwie, aż jej pamięć wróci.
Nic jednak takiego się nie działo. W końcu po tygodniu postanowiłam upomnieć się o pieniądze. Przyjęła mnie bardzo serdecznie. Opowiadała, że Ares czuje się coraz lepiej, dziękowała, że zawiozłam ją do weterynarza.
– No właśnie… Pamiętasz że zapłaciłam za ciebie rachunek? - zapytałam.
– Oczywiście. Jestem ci za to wdzięczna…
– Super. Tylko że ciągle nie mogę doczekać się zwrotu pieniędzy…
– Jak to? Przecież ci oddałam. Następnego dnia, jak obiecałam – odparła.
– Nie żartuj! Od dnia wypadku Aresa się nie wiedziałyśmy – zdenerwowałam się.
– To ty nie żartuj! Dostałaś wszystko, co do grosza! Chcesz mnie naciągnąć, czy co? – patrzyła mi prosto w oczy.
Byłam tak zszokowana jej bezczelnością, że kompletnie mowę mi odjęło. Od tamtej pory jeszcze kilkakrotnie rozmawiałam z Edytą o długu. Najpierw prosiłam. Potem groziłam policją. Nie pomogło.
Za każdym razem upierała się, że oddała mi wszystkie pieniądze i nie rozumie, dlaczego ją nękam. Wiedziała, że nie pójdę na komisariat, bo przecież nie mam żadnych dowodów na to, że mnie naciągnęła.
Oczywiście już nie przyjaźnię się z Edytą. Gdy widzę ją na osiedlu, skręcam w drugą stronę. Nie chcę, żeby mi przypominała, jak byłam głupia i naiwna. Najgorsze jest to, że mój biedny Maksio cierpi przez tą całą sytuację. Tak długo czekał, aż Ares wydobrzeje, a teraz nie może się z nim pobawić.
Czytaj także:
„Rzuciłam pracę na etacie, żeby ubić interes w stolicy. Zaczęłam nowe życie, wszystko dzięki córce”
„Dopiero po ślubie pojęłam, że Marcin kocha moje pieniądze, a nie mnie. Dorobił się na moich plecach i porzucił”
„Przygarnęłam ciotkę i pożałowałam. Pouczała mnie, wysyłała do kościoła i nie dawała żyć po swojemu”