„Mój były usta ma pełne frazesów o miłości, ale to tylko kłamstwa na pokaz. Nie potrafi kochać niepełnosprawnego syna”

kobieta, która ma niepełnosprawnego syna fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Od kiedy Maciek zaczął rozpoznawać tatę i cieszyć się na jego widok, bardzo zabiegałam o to, by Piotr go odwiedzał. Wymigiwał się od tego, jak mógł. Płacił alimenty i uważał, że nic więcej nie musi robić. Raz przyszedł na urodziny syna, ale po chwili uciekł, jakby w popłochu”.
/ 07.03.2022 07:57
kobieta, która ma niepełnosprawnego syna fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Dochodziła dziewiąta, a ja byłam jeszcze w piżamie. Maciek obudził się w fatalnym humorze i minęło sporo czasu, zanim udało mi się go umyć, nakarmić i ubrać. Teraz sama marzyłam o chwili relaksu w gorącej kąpieli. Żeby sobie na niego pozwolić, musiałam czymś zająć syna. On jednak nie chciał oglądać książeczek ani rysować, ani bawić się klockami.

Jedyne, co mogłam zrobić w tej sytuacji, to posadzić marudę przed telewizorem. Miałam szczęście, akurat leciał blok reklamowy. Maciek uwielbia reklamy, woli je od bajek, i choć pewnie niewiele z nich rozumie, zwykle go uspokajają. Starałam się nie wykorzystywać tego za często, bo dzieciom – jak mawia terapeutka syna – telewizja robi wodę z mózgu. Czasem miałam ochotę jej odpowiedzieć, że mózgowi Maćka już niewiele zaszkodzi, ale jak dotąd zawsze udawało mi się ugryźć w język.

Zostawiwszy syna przed telewizorem, weszłam do wanny i pozwoliłam, by gorąca woda spłukała ze mnie poranne napięcie. Przyjemność nie trwała jednak długo, już po chwili usłyszałam nerwowe pojękiwanie synka – znak, że reklamy się skończyły.

Publicznie opowiadał, jak to on „cierpi”

Narzuciłam szlafrok i wróciłam do pokoju. O dziwo, Maciek przestał marudzić, siedział grzecznie i patrzył w telewizor jak zahipnotyzowany. Na jego buzi malowała się bezgraniczna radość. Podążyłam za wzrokiem synka i na ekranie ujrzałam przystojne oblicze swojego byłego męża.

Specjalnie mnie ten widok nie zdziwił, poślubiłam bowiem mężczyznę, który z racji pełnionych obowiązków od czasu do czasu występował w telewizji.

– Taaa – zaćwierkał Maciek, pokazując paluszkiem na telewizor.

– Tak, to tata – uśmiechnęłam się i pogłaskałam małego po głowie.

Było mi przykro, że częściej ogląda ojca na ekranie telewizora niż w rzeczywistości. Ale co mogłam na to poradzić? Gdybym za każdym razem, gdy dzwoniłam do Piotra, by mu powiedzieć, jak mały za nim tęskni, wrzucała do skarbonki stówę, byłabym bogata. A nie jestem.

Zresztą, która matka niepełnosprawnego dziecka jest bogata? Rehabilitacja, zajęcia z logopedą, basen, hipoterapia – to wszystko kosztuje fortunę. Fakt, Piotr bez dyskusji płaci alimenty, nawet większe niż zasądzone przy rozwodzie, ale to i tak kropla w morzu potrzeb. Przecież ja nie mogę pracować, kto by się wtedy zajmował Maćkiem?

Z zamyślenia wyrwał mnie pisk synka. Zachwycony machał ręką do telewizyjnego taty. Piotr akurat coś mówił, patrząc wprost w obiektyw kamery. Niebieskie oczy mojego eks przepełniał taki smutek, że aż mnie to zaniepokoiło. Wsłuchałam się w jego słowa:

– Kiedy na świat przychodzi niepełnosprawne dziecko, ziemia usuwa się człowiekowi spod stóp. Na samą myśl, że istota, którą tak bardzo kochasz, jest chora, pęka ci serce…

Mój były publicznie opowiadał o swoim cierpieniu związanym z narodzinami Maćka?! Nie wątpiłam, że Piotr przeżył szok, wszyscy go przeżyliśmy, lecz akurat jego najmniej dotknęła niepełnosprawność syna. Całe dnie spędzał poza domem, więc ciężar opieki nad dzieckiem spadł na mnie. On co najwyżej służył za kierowcę, gdy trzeba było pojechać z małym do lekarza. A i to tylko na początku, potem zostawiał mi samochód, twierdząc, że tak będzie wszystkim wygodniej.

Mały miał niespełna dwa lata, kiedy Piotr oświadczył, że się wyprowadza. – Od dawna między nami się nie układa – mówił, unikając mojego wzroku.

– Rozmawiamy tylko o terapiach, ćwiczeniach, zajęciach małego. Nawet już ze sobą nie sypiamy…

– Bo to jest teraz najważniejsze – przerwałam, puszczając mimo uszu ostatnie zdanie. – Lekarz mówił, że tylko systematyczna rehabilitacja może pomóc Maćkowi – przypomniałam.

– A gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla mnie? – spytał pełnym żalu głosem.

Może gdybym nie była tak zmęczona i tak bardzo skupiona na dziecku, domyśliłabym się, co próbuje mi powiedzieć mąż. Ale w tamtym momencie nie miałam siły na czytanie między wierszami. Jego propozycję, że na jakiś czas się wyprowadzi, przyjęłam ze zrozumieniem. Rzeczywiście musiał mieć warunki do pracy, potrzebował spokoju, bo robił badania do doktoratu.

– Ależ oczywiście, że sobie poradzę – zapewniłam, w myślach robiąc już plany przerobienia jego gabinetu na salę do ćwiczeń dla syna.

Pewnie gdyby Piotr wcześniej mi pomagał, bardziej odczułabym jego wyprowadzkę. A tak, nawet mi ulżyło. Wreszcie mogłam całkowicie poświęcić się Maćkowi. Było warto.

Intensywna rehabilitacja w końcu zaczęła przynosić efekty. Wiedziałam oczywiście, że synek nigdy nie będzie taki jak inne dzieci, ale uparcie walczyłam o każdy, nawet najmniejszy sukces. O to, by utrzymywał głowę w pionie, by śledził wzrokiem, gdzie jestem, by ściskał w ręce zabawkę. Kiedy w końcu pozycję leżącą zamienił na siedzącą, szalałam ze szczęścia.

Miałam ochotę rzucić w niego parasolem

Po trzech latach, tak do siebie podobnych, że z trudem zauważałam zmieniające się pory roku, uświadomiłam sobie, że Piotr całkiem zniknął z naszego życia. Już prawie nas nie odwiedzał, pieniądze przelewał na konto, telefonował sporadycznie i tylko wtedy, gdy czegoś chciał. A to aktu notarialnego działki, którą dostaliśmy od teściów w prezencie ślubnym, a to dowodów spłaty kredytu za samochód albo pierścionka po jego babci, którego nie noszę. Nie powiedział, po co mu ten pierścionek. O tym, że mieszka z kobietą, dowiedziałam się przypadkiem…

Formalne rozwiązanie małżeństwa to był mój pomysł. Zaproponowałam Piotrowi, żeby wszystko załatwił, a ja zgodzę się na rozwód bez orzekania winy. Nie miałam ochoty ani siły na sądowe batalie, zależało mi jedynie na wysokich alimentach. Nie dla mnie, dla Maćka.

Jesienią zaprosiłam Piotra na piąte urodziny syna. Nie sądziłam, że przyjdzie. Od kiedy Maciek zaczął rozpoznawać tatę i cieszyć się na jego widok, bardzo zabiegałam o to, by Piotr go odwiedzał. Wymigiwał się od tego jak mógł. Podejrzewam, że po prostu nie potrafił kochać niepełnosprawnego dziecka. A może się go wstydził? Zwłaszcza że niedawno urodził mu się drugi syn – zdrowy. 

Na urodzinach jednak się zjawił. Przyniósł prezent: misia, który ściśnięty za łapkę powtarzał: I love you, I love you… Maciek, zachwycony i szczęśliwy, ściskał tę pluszową łapkę, a Piotr przyglądał się mu w milczeniu. Potem wstał, rzucił „Muszę już lecieć”, i ruszył do wyjścia. Nawet nie podszedł do syna, nie pocałował go, nie pogłaskał po głowie.

Ledwo zamknęły się za nim drzwi, Maciek wpadł w histerię. Zwykle płakał bez łez, ale tym razem po jego policzkach spływały krople wielkie jak groch.

Piotr zapomniał parasola. Kiedy to zauważyłam, podbiegłam do okna, otworzyłam je i zamachnęłam się, chcąc nim w niego rzucić. Niechby go uderzył, porysował jego samochód, było mi wszystko jedno, byle poczuł ból. Żeby cierpiał. Orzeźwiło mnie dopiero zimne, wilgotne powietrze. Odwróciłam głowę. Maciek już nie płakał. Pustym wzrokiem patrzył na misia, który jeszcze przed chwilą czynił mu miłosne wyznania.

Przez następne miesiące nasze życie wyglądało tak jak dotychczas – dni wypełnione były rehabilitacją i różnego rodzaju terapiami. Piotr nie odwiedził syna ani razu, tylko w grudniu podał przez znajomego paczkę. W środku znajdował się policyjny samochód na baterię, który jadąc, błyskał światłem.

Oddałam go wnukowi sąsiadki, bo takie światło mogłoby wywołać w Maćka atak padaczki. Tatuś chyba o tym zapomniał. A może to nie on kupował świąteczny prezent?

Szczerze mówiąc, zdziwiłam się, że Maciek poznał ojca w telewizji. Tak dawno go nie widział, byłam pewna, że zapomniał, jak wygląda. Ale nie zapomniał. Patrzył na niego z zachwytem. Uśmiechnęłam się mimowolnie, rzadko coś tak bardzo go interesowało, poza reklamami oczywiście.

Wysłuchałam do końca wzruszającej opowieści Piotra o roli ojca w życiu niepełnosprawnego dziecka. Cały czas się zastanawiałam, czy przypadkiem nie powinnam mu współczuć. Był taki przekonujący. Prawie jak reklamy.

Czytaj także:
„Teściowie ukryli przede mną prawdę na temat choroby mojego męża. Dopiero po ślubie wszystko wyszło na jaw”
„Seks z własnym mężem był dla mnie wstydem aż do 40. Bałam się patrzeć mu w oczy, w milczeniu spełniałam swój obowiązek”
„Moi znajomi zwiedzali świat, a ja przez Maksa gniłam w domu. Widział we mnie kurę domową, a nie partnerkę na życie”

Redakcja poleca

REKLAMA