Dwanaście dodatkowych kilogramów! To był dla mnie szok, ale opony na brzuchu mówiły wszystko. I te napuchnięte ramiona! Zawsze miałam duży biust, ale teraz po prostu wylewał mi się z dekoltu. Kiedy wybierałam się na pierwszy spacer z Marysią, chciałam dobrze wyglądać. Zrobiłam lekki makijaż – pierwszy od wielu tygodni, bo przecież po co miałam się malować, leżąc w szpitalu z zagrożoną ciążą.
Wprawna ręka nie zapomniała, jak poprowadzić kreskę przy oczach, ale wybór jakiejkolwiek rzeczy do ubrania stał się przeszkodą nie do pokonania.
Okazało się, że nadal, chociaż urodziłam 3 tygodnie temu, nie mieszczę się w swoje rzeczy
Jeśli sądziłam, że nadwaga zniknie, niczym u tych wszystkich celebrytek, które wrzucają swoje zdjęcia z wózkami na Instagrama, to oczywiście srodze się pomyliłam. Wyglądałam nie jak młoda szczęśliwa mama, tylko jak jakiś hipopotam. Oczywiście natychmiast się popłakałam i szlag trafił cały makijaż.
Kolejnym koszmarnym przeżyciem był powrót do pracy, w której przecież pamiętali mnie jako niezłą laskę. Z powodu zagrożenia życia dziecka większość ciąży spędziłam w domu i w szpitalu. Z koleżankami kontaktowałam się jedynie telefonicznie, a głos mi przecież nie przytył. Przeżyły szok, gdy mnie zobaczyły, widziałam to po ich twarzach. A najgorsze było to, że stałam się zupełnie przezroczysta dla mężczyzn. Zabolało.
Mąż także patrzył na mnie zupełnie inaczej. Oszalał na punkcie Marysi i przestraszyłam się, że córka zajęła w jego sercu moje miejsce. Nie, nie byłam zazdrosna. Mała była także dla mnie najważniejsza na świecie. Nie obwiniałam jej o to, co się stało z moim ciałem, i na sto procent jeszcze raz bym zaszła w ciążę i przeszła to wszystko, żeby ją urodzić. Ale miłość do dziecka nie oznaczała wcale, że moja własna miłość nie ucierpiała.
Dopóki nie spotkałam Kamila, nie wiedziałam, jak rozpaczliwie pragnę znowu być adorowana. Pojawił się w naszym biurze jako nowy pracownik i z miejsca zwrócił na mnie uwagę. Początkowo nie wzięłam do siebie jego spojrzeń i żarcików, bo nie wierzyłam, że jeszcze komuś mogę się podobać.
– On cię podrywa – zauważyły koleżanki.
Zbyłam je machnięciem ręki, ale ziarno zostało zasiane. Potrzebowałam adoracji jak nasionko deszczu, by wykiełkować znowu w piękny kwiat. Kiedy w dyskretny sposób, by moje wścibskie koleżanki się nie zorientowały, że coś jest na rzeczy, dałam mu do zrozumienia, że ja także jestem zainteresowana, nasz flirt dość szybko nabrał tempa. Uwielbiałam dostawać od niego esemesy, które podnosiły moją samoocenę.
Kiedy przyjeżdżał do biura, pod jego spojrzeniem czułam się kobietą w 100%
Uzależniłam się od tego, aż w końcu nasza znajomość przerodziła się w romans. Pamiętam, co powiedział Kamil, gdy po raz pierwszy poszliśmy do łóżka – że boi się, że mnie straci.
– Masz męża – usłyszałam.
Spanikowałam, bo przeraziło mnie, że odejdzie pierwszy. Pozwoliłam mu wierzyć, że zupełnie na poważnie myślę o tym, aby odejść do męża. Przez kolejne miesiące obiecywałam mu wspólne życie. Malowałam przed nim obraz naszego domu i zapewniałam, że o niczym innym nie marzę. Przecież to był cud, że na siebie trafiliśmy.
– Będzie nam razem wspaniale – powtarzałam.
Tak bardzo chciałam, aby mi zaufał, by nawet przez moment nie pomyślał o tym, że może odejść pierwszy. Omotałam go wizją naszej wspólnej szczęśliwej przyszłości jak kokonem. Kiedy byliśmy razem, opowiadałam mu o Marysi. O jej pierwszym ząbku, pierwszych krokach. O tym, jaką jest cudowną mała kobietką. Tak go wciągnęłam w swoje macierzyństwo, że sam zaczął pytać o Marysię. Mówił, jak bardzo chciałby ją w końcu poznać.
– Bo przecież kiedyś będziemy mieszkali razem – powtarzał.
Przytakiwałam. A sama… Chudłam i piękniałam w oczach. Jakoś było mi łatwiej, gdy miałam przy sobie Kamila. Pewnego dnia, stojąc w domu przed lustrem, podchwyciłam spojrzenie męża. Było lekko zaniepokojone. Gdzieś w jego głowie pojawiła się myśl, że mogę się tak stroić nie dla niego. Przynajmniej tak to odebrałam. I się przestraszyłam. Przecież nie mogłam go stracić. Za nic!
Nie wyobrażałam sobie rozwodu i batalii o dziecko, chociaż z Kamilem rozmawiałam o rozwodzie
Ale to było kłamstwo, kamuflaż, żeby nie odszedł. A teraz to ja muszę od niego odejść – zrozumiałam i natychmiast podjęłam decyzję. Nie poświęcę przecież małżeństwa dla romansu. Kocham męża, Kamila potrzebowałam tylko po to, żeby znowu poczuć się kobietą. Wiem, że go tym skrzywdzę. Poczuje się wykorzystany, oszukany. Na pewno pomyśli, że tylko zabawiłam się jego kosztem i, niestety, będzie miał rację. Wiem także, że będzie mi brakowało jego codziennych esemesów i zachwyconego spojrzenia, gdy na mnie patrzy. Ale będę musiała z tym żyć. I ze świadomością, że pewnie mnie znienawidzi za to, co mu zrobiłam.
Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły