Pracuję w fabryce okien od 20 lat, czyli prawie od początku jej istnienia. Pracowałem na wszystkich stanowiskach, umiem obsłużyć każdą maszynę. Ba, niektóre nawet naprawić! Nieraz sam usuwałem usterki, by produkcja szła bez zakłóceń. Nie chorowałem, więc nie chodziłem na zwolnienia lekarskie, jeśli trzeba było bez słowa sprzeciwu zostawałem po godzinach.
I szkoliłem nowych pracowników
Nie należało to do moich obowiązków, ale innych chętnych nie było!
Starzy pracownicy robili tylko to, do czego zobowiązywała ich umowa. Na nowych nawet nie spojrzeli. Uważali, że młodzi powinni sobie radzić sami. A niektórzy z nich byli tacy nieporadni! Prowadziłem więc „nowych” za rączkę, poprawiałem to, co zrobili źle. Kosztem własnego czasu. Zdarzało się, że potem musiałam dwoić się i troić, by nadgonić robotę, której nie zrobiłem, bo bawiłem się w nauczyciela.
Trzeba przyznać, że właściciel fabryki od początku doceniał moje starania. Powierzał mi coraz bardziej odpowiedzialne zadania, a siedem lat temu awansował na kierownika produkcji. Od tamtej pory wszystkie zamówienia były na mojej głowie, ale mnie to nie przerażało. Świetnie znałem się na tym, co robiłem, ludzie mnie szanowali i słuchali, bo wiedzieli, że dostałem to stanowisko dzięki umiejętnościom, a nie znajomościom. Poza tym wielu pamiętało, że to ja cierpliwie wprowadzałem ich w tajniki zawodu.
Przez następne lata nadal więc oddawałem tej fabryce duszę i serce, i w dużym stopniu przyczyniałem się do jej sukcesu i rozwoju. Ojciec zawsze powtarzał mi, że jak już się coś robi, to trzeba to robić najlepiej, jak się umie. Ja dawałem z siebie 200 procent! Na początku lata ubiegłego roku stało się to, czego absolutnie się nie spodziewałem: zachorowałem na covid. Przez całe swoje zawodowe życie nie spędziłem na zwolnieniu lekarskim ani jednego dnia. A tu nagle taki cios.
Miałem nadzieję, że lekko przejdę chorobę, bo byłem zdrowym i silnym facetem. Tymczasem wirus dosłownie zwalił mnie z nóg. Prawie miesiąc przeleżałem w szpitalu, a przez kolejny walczyłem z powikłaniami. Kiedy w końcu wydobrzałem, ochoczo ruszyłem do pracy. Nasza fabryka, mimo pandemii, nie narzekała na brak zamówień. Wręcz przeciwnie, ich liczba jeszcze wzrosła, bo niektórzy nasi mniej solidni konkurenci zawiesili lub zamknęli działalność. Gdy więc przekraczałem próg zakładu, rozpierała mnie radość.
Miałem dość bezczynności
Cieszyłem się, że pokonałem chorobę i że czekają mnie nowe zadania i wyzwania. Kiedy wszedłem do szefa zameldować, że jestem już zwarty i gotowy do pracy, ten nawet nie podniósł głowy. W końcu spojrzał na mnie.
– Karol, od jutra przesuwam cię na inne stanowisko. Wracasz do maszyny – wykrztusił.
– Ale jak to, szefie? Dlaczego? Zawsze byłeś zadowolony z mojej pracy… Wiem, że chorowałem, ale to było moje pierwsze zwolnienie lekarskie w życiu… – zacząłem protestować.
– Nie chodzi o to. Jesteś świetnym fachowcem i oddanym pracownikiem. Ale nie mam innego wyjścia. Żona nalega, żebym zatrudnił jej siostrzeńca. A ona jak już sobie coś ubzdura, to nie odpuści, dopóki nie postawi na swoim…
– A czy ten chłopak coś umie? – jęknąłem.
– Doświadczenia nie ma, ale skończył studia. Poradzi sobie. I bardzo cię przepraszam… Ale sam rozumiesz. Gdybym powiedział nie, to by mi urządziła w domu takie piekło, że bym się nie pozbierał – popatrzył na mnie bezradnie.
Po rozmowie z szefem nie poszedłem od razu do pracy. Wybiegłem na dwór, żeby trochę ochłonąć, bo wszystko się we mnie gotowało. To ja sobie żyły wypruwam dla fabryki, poświęcam swój czas, oddaję życie i a tu przychodzi jakiś nowicjusz i mnie wysadza ze stanowiska? Tylko dlatego, że żona szefa tak chce? To niesprawiedliwe! – kłębiło mi się w głowie.
Gdy w końcu wróciłem do hali, udawałem przed współpracownikami, że nic mnie te zmiany nie obchodzą, ba, nawet przekonywałem, że się z nich cieszę, bo mam już dość odpowiedzialności i harówki od świtu do nocy, ale w duchu chciało mi się wyć.
Jeszcze nigdy nie czułem się tak skrzywdzony
W pewnym momencie myślałem nawet, żeby pójść do szefa i w ogóle podziękować za pracę, ale się powstrzymałem. Wiedziałem, że z powodu pandemii mogę nie znaleźć nowego zajęcia. A miałem przecież rodzinę na utrzymaniu. Pod koniec zmiany obiecałem sobie jednak, że jak ten cały Patryk pojawi się następnego dnia w pracy, to nie kiwnę nawet palcem, żeby mu pomóc. Przekażę obowiązki, dokumenty, klucz do kanciapy, a potem stanę przy maszynie i zajmę się swoją robotą.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Jednak przez następne dni przyglądałem się kątem oka pracy nowego kierownika produkcji. I szybko zorientowałem się, że chłopak nie ma bladego pojęcia, co robić. Mylił zamówienia, gubił dokumenty. Słowem, miotał się jak dziecko we mgle. W normalnej sytuacji bym mu pomógł, ale pamiętałem o danej sobie wcześniej obietnicy. Kiedy więc zaliczał kolejną wpadkę, nie reagowałem.
Po dwóch tygodniach jednak nie wytrzymałem. Czułem, że jeśli czegoś nie zrobię, to nie dotrzymamy umów, i jeszcze się ten cały interes wywróci. Schowałem więc dumę do kieszeni i zaproponowałem, że wprowadzę go w nowe obowiązki. Spodziewałem się, że mi podziękuje i chętnie skorzysta z moich rad. Każdy mądry człowiek tak by zrobił. Tymczasem on spojrzał na mnie z wyższością i warknął:
– Nie potrzebuję twojej pomocy. W przeciwieństwie do ciebie, skończyłem studia i doskonale wiem, jak organizować produkcję.
– Nie wątpię, że teorię masz opanowaną, ale brakuje ci doświadczenia. Może więc mnie posłuchasz? Będzie ci łatwiej – upierałem się.
– Ani myślę. Ja jestem kierownikiem, ty robotnikiem. Wracaj więc do maszyny, bo klienci czekają na zamówienia – uciął, dając mi do zrozumienia, że nie ma ochoty ze mną gadać.
Było mi przykro, że potraktował mnie w ten sposób, ale postanowiłem się nie przejmować. Skoro uważał, że sobie poradzi, nie zamierzałem się narzucać. Mijały kolejne tygodnie, a siostrzeniec szefowej nadal gubił się w robocie. Mimo że bardzo się starałem, nie mogłem na to patrzeć! Przez te wszystkie lata ciężko pracowałem na sukces i renomę firmy.
Ten zarozumiały chłystek wszystko niweczył!
Przez jego niekompetencję i bałaganiarstwo rzeczywiście zawalaliśmy zamówienia, mieliśmy też coraz więcej reklamacji. Za moich czasów wszystko chodziło jak w zegarku, nie trzeba było niczego poprawiać. A teraz? Dziewczyna w sekretariacie nie mogła nadążyć z odbieraniem telefonów od wściekłych klientów. Żeby chociaż Patryk przyznał się do błędów, po namyśle poprosił mnie jednak o pomoc. Ale nie!
Za te wszystkie wpadki winił nas – załogę. Nieraz słyszałem, jak skarżył się szefowi, że jesteśmy leniwi, że trzeba nas na zbity pysk powywalać. Przez jakiś czas nie reagowałem, bo bałem się, że stracę pracę. Ale gdy któregoś dnia, po kolejnym niezrealizowanym w terminie zamówieniu, znowu zwyzywał nas od najgorszych, coś we mnie pękło. Nie bacząc na konsekwencje, wpakowałem się do gabinetu szefa.
– Musimy porozmawiać, Zbychu! I to natychmiast! – wrzasnąłem.
– Pewnie chodzi o Patryka? – domyślił się.
– Dokładnie! Wiem, że to protegowany twojej żony, ale mam to gdzieś! Ten facet ciągnie nas na samo dno! To mądrala, który nigdy się niczego nie nauczy, bo nie chce! – aż kipiałem.
Szef milczał przez chwilę, potem mruknął:
– Wiem, Karol… Nie jestem ślepy…
– Naprawdę? I co zamierzasz z tym zrobić? – przycichłem nieco.
– A… pozbyć się go jeszcze dziś! I poprosić cię, żebyś wrócił do kierowania produkcją. Jak chce się zarabiać, to trzeba zatrudniać fachowców, a nie rodzinę.
– Poważnie? A nie boisz się już piekła w domu? Małżonka na pewno nie będzie zadowolona – nie mogłem sobie darować.
Spojrzał na mnie spod oka.
– Boję się, ale wytrzymam. To jednak lepsze niż bankructwo.
– W takim razie się zgadzam – uśmiechnąłem się.
Wiedziałem, że czeka mnie mnóstwo pracy, ale wierzyłem, że dam radę. Od tamtego czasu minął miesiąc. Ciągle jeszcze sprzątam bałagan, jaki zostawił po sobie Patryk, lecz wkrótce wyprowadzę dział produkcji na prostą. A szef? Choć nie ma łatwego życia w domu, coraz częściej się uśmiecha. Wie, że w firmie wszystko wraca do normy i nie pójdziemy na dno.
Czytaj także:
Odrzuciłam faceta, bo dał mi pierścionek z odzysku
Rodzice zginęli, a ja od tamtej pory nie opuszczam naszej wsi
Po śmierci rodziców, zaopiekował się mną brat. Gardziłem nim