„Sąsiadka dyrygowała swoimi córkami jak lalkami w teatrzyku kukiełek. Za moją też się chciała wziąć, ale nie pozwoliłam”

matka strofuje córki fot. Adobe Stock, Simone van den Berg
„Co i rusz zwracała Emilce uwagę. A to, że się źle czesze, a to, że nie powinna jeść dwóch porcji lodów, bo to za dużo, a to, że powinna ćwiczyć balet tak jak Gosia, bo inaczej będzie gruba. Krytykowała też jej rysunki. Coś z tą kobietą było nie tak...” .
/ 14.02.2022 07:13
matka strofuje córki fot. Adobe Stock, Simone van den Berg

Nie było mi łatwo wyprowadzić się ze starego mieszkania. Było ładne, wokół zielono. Polubiłam ludzi dookoła, Emilia miała blisko szkołę. Ale ta oferta zamiany okazała się bardziej niż korzystna: zamiast naszego dwupokojowego, dostaliśmy cztery obszerne pokoje. Tuż obok była podstawówka...

Emilka dostała duży pokój. My z mężem również odetchnęliśmy, bo salon nie musiał być już jednocześnie naszą sypialnią. Spełniłam swoje wieloletnie marzenie i zamówiłam szafę wnękową na wymiar, żeby wreszcie pochować wszystkie klamoty. Kremowe rolety jeszcze rozjaśniły i powiększyły przestrzeń. Kuchnię pomalowaliśmy na intensywną pomarańczę. Było pięknie!

A już pierwszego dnia zapukała sąsiadka. Chciała powitać nowych lokatorów.

– Dzień dobry – na progu stała mocno opalona blondynka i uśmiechała się sympatycznie. – Przyniosłam ciasto z owocami – wyciągnęła w moim kierunku aluminiową tacę. – Chciałam się przywitać, mieszkam dwa piętra niżej. Nazywam się Ewa.

– Miło mi – wyciągnęłam do niej rękę.

– Widziałam, że macie państwo córkę – powiedziała. – Chyba jest w podobnym wieku co moje córki. Gosia ma dwanaście, Natalka trzynaście lat.

– O, a Emilka ma trzynaście – odparłam, szerzej otwierając drzwi. – Niech pani wejdzie na herbatę, zapraszam. I dziękuję za ciasto, to takie miłe…

Chętnie weszła. Dyskretnie wodziła oczami po wszystkich kątach.

– Piękna kuchnia – skomentowała. – Mieliście państwo projektanta?

– Projektanta? – zaśmiałam się. – Skąd!

Emilka usłyszała, że ktoś przyszedł i wystawiła głowę ze swojego pokoju.

– Chodź! – zachęciłam ją. – Przywitaj się. To nasza sąsiadka, pani Ewa. Ma córki w twoim wieku.

– Tak! – podchwyciła kobieta. – Może będziecie chodzić razem do szkoły?

Emilka uśmiechnęła się nieśmiało. Nie była wylewna. Można było nawet powiedzieć, że jest nieco zamknięta w sobie. Trochę się tym martwiłam, ale z drugiej strony pamiętałam, że ja w jej wieku też stroniłam od towarzystwa. Lubiłam być sama, czytać książki.

Emilka, co prawda, do czytania chętna nie była, ale za to godzinami rysowała. Moja bratowa, która skończyła ASP, z zachwytem przyglądała się jej pracom: były to kwiaty, wzory, ornamenty.

– Ciekawe... – kręciła głową z uznaniem. – Ma talent. Musicie jej pomóc go rozwijać. Jeśli chcecie, będę jej dawała lekcje rysunku. Oczywiście za darmo – dorzuciła. – Od rodziny pieniędzy nie biorę.

Emilka rysowała więc z zapałem, planując, że po skończeniu szkoły spróbuje dostać się do liceum plastycznego.

Zaczęła ją strofować

– Chcesz się poznać z dziewczynkami? – spytała Kozłowska. – Są w domu.

Emilka, o dziwo, przytaknęła.

– To chodź ze mną na dół. Panią też zapraszam – spojrzała zachęcająco.

– Dziękuję – odparłam z wdzięcznością. – Może innym razem. Mam tu jeszcze sporo pracy – westchnęłam.

Pod ścianami stało mnóstwo nierozpakowanych kartonów.

– Widzi pani, muszę to wszystko pochować…

Sąsiadka pokiwała głową, zagarnęła Emilkę ramieniem i wyszły. Ucieszyłam się, że córka będzie miała blisko koleżanki. No i ta sympatyczna kobieta. To naprawdę ważne, żeby mieć od kogo pożyczyć szklankę cukru czy poprosić o dopilnowanie mieszkania… Po godzinie Emilka wróciła rozpromieniona.

– Co robiłyście? – spytałam niewyraźnie, brodą przytrzymując stos ręczników. – Długo tam byłaś. Fajne te dziewczynki?

– Tak, dosyć – odpowiedziała. – Gośka też będzie chodzić do mojej szkoły, umówiłyśmy się już, że pozna mnie z ludźmi, i w ogóle. A młodsza ma mnóstwo albumów o sztuce.

– To super. Jutro też się spotkacie?

– Tak – Emilka była wyraźnie uradowana. – Dziewczyny pokażą mi osiedle.

– To dobrze – ja też się ucieszyłam. – Do rozpoczęcia roku jeszcze tydzień. Nie będziesz się nudzić.

Pierwsze półtora miesiąca było urocze. Emilka zaprzyjaźniła się z dziewczynkami. Albo ona siedziała tam, albo one przychodziły do nas. Ale ja nie miałam czasu na spotkania z sąsiadką. Ona nie pracowała zawodowo, a ja nie wiedziałam, w co ręce włożyć. Skończył mi się urlop, do pracy jeździłam z przesiadką. Gdy wracałam, trzeba było jeszcze zrobić zakupy, obiad. 

Ewa być może miała mi za złe, że kilka razy odmówiłam zaproszenia. Ale ja naprawdę byłam zmęczona przeprowadzką i tylko marzyłam, żeby chwilę posiedzieć w ciszy.

Pierwszy niepokojący sygnał Emilka przyniosła na początku września. Mama Natalki i Gosi zwróciła jej uwagę, że trzeba się wszystkim dzielić.

– Przecież ja się dzielę, mamo – powiedziała do mnie z żalem. – Ale wtedy miałam tylko jedną czekoladkę. Gdybym ją pokroiła, to wylałby się ten sos ze środka. Zresztą dziewczyny wcale nie chciały… Dziwna ta ich matka.

– Nie mów tak – upomniałam córkę, uznając, że to przypadek.

Jednak już kilka dni później, w sobotę, zdarzył się kolejny incydent. Emilka wróciła od sąsiadek jakaś smutna. Nie bardzo chciała mówić, ale przycisnęłam ją do muru:

– Zaniosłam do dziewczyn nową komórkę, chciałam im pokazać, jakie ma fajne funkcje… Naprawdę świetna jest – uśmiechnęła się, gładząc nowiutki smartfon, który kupiliśmy jej na urodziny. – I wiesz, ich mama też się przyglądała, a na koniec powiedziała, że nie powinnam się chwalić „tą zabawką”, bo komuś, kogo na nią nie stać, może być przykro. Wcale się nie chwaliłam, tylko cieszyłam. O co chodzi?

– Nie wiem, skarbie – byłam zła na sąsiadkę, bo wpędzała moje dziecko w poczucie winy. – Masz prawo się cieszyć z prezentu. Gdybyś się nie cieszyła, to dopiero byłoby dziwne.

Chciałam o tym porozmawiać z Ewą, ale jakoś nie było okazji. Ale potem zdarzył się szereg dziwacznych sytuacji. Sąsiadka co i rusz zwracała mojej córce uwagę. I były to naprawdę głupoty.

A to, że się źle czesze, a to, że nie powinna jeść dwóch porcji lodów dziennie, mimo że jej na to pozwoliłam, a to, że powinna brać przykład z Gosi, i ćwiczyć balet, bo inaczej będzie gruba, a to znów, że warto grać na jakimś instrumencie, i dlaczego właściwie rodzice gdzieś jej nie zapiszą. Kiedyś skrytykowała rysunek Emilii, uznając, że te „esy-floresy”, jak go nazwała, są „dziwaczne”.

Czasem szczerość popłaca

Mało mnie cholera nie wzięła, gdy mi to Emilka opowiedziała. Od razu chciałam lecieć do Ewy i w końcu się z nią rozmówić, ale moment nie był dobry, bo akurat musiałyśmy wychodzić do dentysty.

Emilka mi powiedziała, że gdy między nią a dziewczynkami zdarzała się kłótnia, sąsiadka natychmiast o tym wiedziała i interweniowała. Stawała oczywiście po stronie Gosi i Natalii. Emilka, osamotniona, często nie umiała się wytłumaczyć, obronić. W końcu zaczęła unikać dziewczyn, co przecież wcale nie było łatwe. Poza tym naprawdę lubiła obie siostry.

Zastanawiałam się, dlaczego Ewa tak bardzo wtrąca się w życie swoich dzieci? Dlaczego nie pozwala im samodzielnie rozwiązywać konfliktów? Z tego, co mówiła Emilka, wynikało, że nawet drobny spór między dziewczynami natychmiast wywabiał ją z kuchni lub innego pokoju. To chore!

Postanowiłam umówić się z Ewą, żeby wszystko wyjaśnić, ale ona ewidentnie mnie unikała. Powoli zaczęłam rozumieć, dlaczego te dziewczynki są tak osamotnione. Nikt ich nie odwiedza, nie mają żadnych koleżanek, poza tymi, z którymi widują się w szkole. Przez matkę!

W końcu doszło do konfrontacji. We wtorek spotkałam Ewę przy windzie…

– Dlaczego nie pozwalasz Emilce na kontakty z moimi dziewczynkami? – zaatakowała mnie niemal z marszu. – Moje córki są zawiedzione.

– Nie zabroniłam dziewczynom się widywać – odparłam zgodnie z prawdą. – To Emilka nie chce chodzić do was, a ja ją w pełni popieram!

– Nie rozumiem – w oczach Ewy było autentyczne zdziwienie. – Dlaczego? Przecież zawsze jestem w domu. Wszystko kontroluję i…

– Właśnie dlatego – przerwałam jej. – Z powodu wiecznej kontroli. Dzieci, a już zwłaszcza nastolatki, muszą mieć szansę na przeżywanie życia po swojemu. Powinny same rozwiązywać swoje spory. Ty im na to nie pozwalasz. We wszystko się wtrącasz. Komentujesz, dogryzasz. Jakbyś miała za dużo czasu. Jakbyś nie miała własnego życia. Rozumiem, że troszczysz się o córki, ale postępując tak jak do tej pory, tylko je krzywdzisz! – zakończyłam, ruszając w stronę schodów.

Ewa została jak słup soli. 

Od tamtego czasu minął ponad tydzień. Ani Emilka, ani córki sąsiadki się w tym czasie nie odwiedzały. W końcu Ewa do mnie zadzwoniła.

– Posłuchaj, Jagoda – zaczęła. – Przepraszam. Myślałam o tym i doszłam do wniosku, że masz sporo racji. Spotkasz się ze mną? Pogadamy?

Sądziłam, że się śmiertelnie obrazi, ale nic takiego się nie stało. Dziewczynki nadal się przyjaźnią. A Ewa bardzo nad sobą pracuje. I ja wyciągnęłam z tej sytuacji lekcję: czasem wystarczy komuś coś uczciwie powiedzieć, żeby sytuacja sama zaczęła się naprawiać.

Czytaj także:
„Mąż poniżał mnie, maltretował i dręczył. Przez niego poroniłam w piątym miesiącu. Żyłam w tej niewoli przez 20 lat”
„Poświęciłam się dla brata, łożyłam na jego żonę i dzieci. Gdy chciałam założyć rodzinę i odcięłam go od kasy, obmówił mnie”
„Walentynki są dla mnie jedynie czasem żałoby i tęsknoty. Mój ukochany zginął, gdy jechał mi się oświadczyć”

Redakcja poleca

REKLAMA