Moi rodzice byli najlepszym małżeństwem na świecie. Tak mi się wydawało, gdy byłam mała. Gdy podrosłam, zrozumiałam, że może nie łączy ich miłość typu „motylki w brzuchu”, ale stanowią dobre, zgodne małżeństwo. Szanują się nawzajem i lubią, choć już nie dawali sobie buziaków na do widzenia i dzień dobry. Sytuacja zmieniła się, gdy zdałam maturę i poszłam na studia. Mieszkałam kilka lat w innym mieście, przyjeżdżałam tylko na niektóre weekendy, więc było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, gdy po obronie dyplomu usłyszałam od mamy, że się rozwodzą.
– Rozwodzicie się? Co to za historia?!
Najbanalniejsza pod słońcem: tata znalazł sobie inną kobietę. Ich romans trwał już jakiś czas, zanim mama się dowiedziała. Była gotowa mu wybaczyć, ale postawiła ultimatum: albo ona, albo tamta. Wybrał tamtą. Wyprowadził się i zaczął nowe życie z nową kobietą. To on złożył pozew o rozwód, bo chciał wziąć ślub z kochanką…
Zakochał się biedaczek i co ma zrobić?
Miałam dwadzieścia pięć lat, skończyłam studia, mogłam robić wszystkie te dorosłe rzeczy: pracować, utrzymywać się, bawić, jak chciałam, robić, co chciałam, bez pytania rodziców o zgodę. Ale wtedy poczułam się jak małe dziecko, które zgubiło się nocą w lesie. Zawalił mi się ustalony porządek świata, w którym dotąd panowała równowaga. Poczułam się kompletnie bezradna.
Mama była rozżalona i załamana. Nic dziwnego: po niemal trzydziestu latach małżeństwa została zdradzona i porzucona przez najbliższego człowieka. Trudno się pozbierać po czymś takim.
– Tato, jak mogłeś? – zadzwoniłam do ojca i zażądałam wyjaśnień.
– Córuś… Nie zrozumiesz, póki nie zakochasz się w kimś bez reszty, nie zatracisz…
– Nie chcę tego słuchać!
– Przykro, że odkryłem tę miłość teraz, ale nie umiem z niej zrezygnować, nawet jeśli zasmucę tym twoją mamę albo ciebie.
– Zasmucisz? Ty rozbijasz rodzinę! Mama wpada w depresję. Pomyślałeś o tym?
– Tak. Bardzo dokładnie przemyślałem swoją decyzję, długie godziny zastanawiałem się, jak to wszystko ułożyć. I nie umiem zrezygnować z uczucia do Małgosi. Nie chcę okłamywać jej, siebie, twojej mamy ani ciebie. Nie chcę udawać miłości do kogoś, kogo już nie kocham. To chyba uczciwe postawienie sprawy? Mama też jeszcze może znaleźć kogoś, kto da jej szczęście.
Jakbym gadała do ściany. Już podjął decyzję i nie było od niej odwrotu. Tata chciał rozwodu bez orzekania o winie, za porozumieniem stron. Mama się zawzięła i żądała określenia winy małżonka, który nie uszanował ani przysięgi małżeńskiej, ani jej, ani rodziny. Długo to trwało, ale mama dopięła swego. Po kilkunastu miesiącach batalii sąd w końcu wydał zadowalający ją wyrok.
– Boże, a teraz jeszcze podział majątku, trzeba będzie sprzedać mieszkanie. Boże drogi, gdzie ja się podzieję? – lamentowała.
Tymczasem ojciec ułatwił jej sprawę. Nie chciał żadnego podziału. Swoją część majątku postanowił przekazać darowizną swojej jedynej córce, czyli mnie.
– Tak czy inaczej trafiłoby to do ciebie, a ja nie chcę dłużej szarpać się z mamą. Nie mam na to nerwów, ona chyba też, bez względu na to, co mówi.
Ojciec był wyraźnie zmęczony bitwą sądową, choć nadal powtarzał, że dla prawdziwej miłości było warto. Mama zaś nie chciała o nim rozmawiać. Nie w pokojowym tonie. Jakby nie był częścią jej życia przez wiele lat, jakby z dnia na dzień stał się jej wrogiem, jakby jej miłość i przywiązanie zamieniły się w nienawiść i zapiekłość.
– Ja cię bardzo proszę, nawet nie wymawiaj imienia tego pana. Nie życzę sobie – ucinała, gdy tylko wspominałam o czymkolwiek związanym z ojcem.
– Ale ładnie się zachował, przekazując mi część mieszkania, żebyś nie musiała się z nim dzielić, no, sama powiedz…
– Nie zamierzam. Zrobił to tylko po to, żebym musiała być mu wdzięczna!
Matka ściągnęła usta w ciup i zaplotła ręce przed sobą. Koniec rozmowy. Obraziła się na ojca i na świat przy okazji, a serce zamknęła na cztery spusty. Chodziła do pracy, wracała do domu i siedziała w nim, oglądając telewizję, jakby to był teraz sens jej życia. Kiedyś dbała o mnie i o męża. Teraz twierdziła, że nikomu nie jest potrzebna, że mogłaby zniknąć i nikt by nie zauważył.
Wtedy zadzwoniła do mnie Małgorzata…
Starałam się przyjeżdżać do niej i dzwonić jak najczęściej, ale ja też miałam swoją pracę, znajomych, czasem nadgodziny w biurze, a czasem po prostu chciałam odpocząć. To było potwornie męczące – kolejny raz słuchać i potakiwać, gdy mama opowiadała, jak to zawalił jej się świat, gdy ojciec dokonał tak potwornej zbrodni na naszej rodzinie… Zachęcałam ją, żeby gdzieś wychodziła, choćby do kina albo na spacer na Stare Miasto.
– A może zapisałabyś się do jakiegoś klubu książki? Lubisz czytać…
Na wszystko miała jedną odpowiedź: nie.
– Dzień dobry, tu Małgorzata, partnerka twojego taty – usłyszałam któregoś dnia w telefonie. – Dzwonię, bo Leszek jest w szpitalu, miał udar…
W jednej chwili odpłynęła mi cała krew w twarzy, dosłownie czułam, jak robi mi się zimno w policzki.
– Nie ma już zagrożenia życia, na szczęście szybko trafił do szpitala, szybko go zdiagnozowali, ale lekarze mówią, że jego stan jest poważny – ciągnęła Małgorzata.
– Już jadę! – rzuciłam.
Zwolniłam się z pracy i pognałam do szpitala. Tata nie leżał na OIOM-ie, ale czekał go dłuższy pobyt na oddziale neurologii. Najważniejsze, że żył.
– Ustawię swoją pracę tak, by ci pomóc dojść do zdrowia, tato, nie przejmuj się, będzie dobrze… – mówiłam.
– Jak weźmiecie się za mnie z Małgosią, to szybko stąd wyjdę – odpowiadał, wolno artykułując każde słowo.
Płakać mi się chciało. Zadzwoniłam oczywiście do mamy z informacją, że tata dostał udaru. Nawet taka wieść nie skruszyła jej urazy.
– Nie interesuje mnie stan zdrowia tego człowieka. Sam nie jest. Ma tę swoją… Małgosię – wymówiła to imię jak obelgę – ma ciebie, więc się nim zajmujcie. Ja nie muszę.
Było mi ciężko pracować na pełen etat i jednocześnie opiekować się ojcem w szpitalu. Liczyłam na wsparcie Małgorzaty, więcej, zakładałam, że to ona będzie grała pierwsze skrzypce, a ja będę niejako w odwodzie. Dlatego bardzo zdziwił mnie telefon ze szpitala. Wypis ojca był planowany na koniec tygodnia i pytano, czy przyjadę, by mu pomóc. Ja? A kobieta, dla której się rozwiódł? Z którą miał się żenić? Pielęgniarka nie miała pojęcia. Poza mną nikt ojca nie odwiedzał.
Od razu zadzwoniłam do niego i spytałam, co się dzieje.
– Widzisz, kochanie, tak czasem w życiu bywa. Małgosia nie pisała się na moją pielęgniarkę. Cóż, chyba nie mogę jej winić…
Ale ja mogłam! Co to, do cholery, miało być? Babka rozwaliła rodzinę i przy pierwszej trudniejszej sytuacji spakowała manatki? To jakiś żart? Zadzwoniłam do niej, ale rozłączyła się, a potem najwyraźniej zablokowała mój numer, bo już nie mogłam się połączyć.
Co ja zrobiłabym w tej sytuacji?
Mama stwierdziła za to:
– Karma wraca…
Nie mogłam uwierzyć, że tylko ja zostałam mojemu tacie. Dziadkowie już nie żyli, nie miał rodzeństwa, a z kuzynostwem nie bardzo utrzymywaliśmy kontakty. No nic, trzeba będzie tatę przetransportować do mojego mieszkania, bo udar wyrządził jednak trochę szkód w jego organizmie i potrzebował pomocy przy codziennych czynnościach. Rehabilitacja powinnam go usprawnić, ale ktoś przecież musiał tego pilnować.
Kiedy przyjechałam, by zabrać go ze szpitala, przeżyłam szok. Przy łóżku taty siedziała… mama. Nie spodziewałam się jej, kompletnie! A jednak była tam. U boku ojca, który wpatrywał się w nią psim wzrokiem i trzymał ją kurczowo za nadgarstek sprawną ręką, jakby się bał, że mu ucieknie. Mama siedziała trochę sztywno, ale siedziała i pozwalała mu na to.
– Czy ja o czymś nie wiem? – spytałam.
– Wiesia się mną zajmie – szepnął tata, wyraźnie wzruszony.
Spojrzałam na mamę. Zarumieniła się lekko.
– Tak jest, zamienię każdy jego dzień życia w piekło – odparła niby żartem, uśmiechając się nieznacznie.
Nie byłam pewna, czy to ironia, czy… groźba. I nie wiedziałam, czy chcę to drążyć. Nie ukrywam, odpowiadało mi, że mama chce się zaopiekować tatą, dzięki czemu ja nie musialam wywracać swojego życia do góry nogami.
Ale z drugiej strony… Boże, naprawdę chciałabym, żeby cuda się zdarzały! Mała dziewczynka we mnie, załamana rozwodem rodziców, chciała skakać i klaskać z radości, że mama i tata jednak się kochają i znowu są razem. Przecież mama nie byłaby taka obrażona, taka nieprzejednana w gniewie, gdyby tata nic jej nie obchodził. Z kolei on zgłupiał na jakiś czas, ale odzyskał rozum, pojął swój błąd, pokajał się, a mama przestała unosić się dumą i mu wybaczyła.
Nadal coś do siebie czuli, a jego choroba na tyle nimi wstrząsnęła, że oboje zrozumieli, ile dla siebie znaczą. Piękny happy end tej historii z przesłaniem.
Ale dorosła kobieta, jaką byłam, zadawała sobie pytania. Czy wybaczyłabym tak łatwo mężowi, który po tylu latach mnie zdradził, upokorzył i zostawił dla innej? Czy uwierzyłabym, że jego przeprosiny i skrucha są szczere, a nie wymuszone strachem i trudną sytuacją? Czy nie chciałabym skorzystać z okazji, by się na nim zemścić, choćby skazując go na dozgonną wdzięczność i zależność od siebie?
Nie wiem.
Nie wiem, jak bardzo mama czuła się zraniona i czy nadal nie chowała urazy w sercu. Nie wiem, jak bardzo tata bał się niedołężnej starości oraz życia i umierania w samotności. Pozostaje mi cierpliwie czekać, obserwować i mieć nadzieję, że moi rodzice są tacy jak z marzeń kilkulatki.
Czytaj także:
„W moim łóżku co noc sypia inna, przebieram w laskach jak król. Wtedy też chciałem wyrwać jakąś chętną, a znalazłem... żonę”
„Miał wyleczyć moje serce, a okazał się trucizną. Odkryłam, że kochanek, który rozpalał mnie do czerwoności to... mój kuzyn”
„Brat zgrywał biznesmena i wysysał z nas kasę. Od 20 lat żyjemy jak pies z kotem, bo drań nie ma honoru, by spojrzeć mi w oczy”