„Marcin zostawił mnie 14 dni przed ślubem, a byłam w ciąży. Jego matka odkryła, że przemycał narkotyki i gnije w więzieniu"

Kobieta wystawiona przed slubem fot. Adobe Stock, boryanam
„Marcin zostawił mnie na 14 dni przed ślubem. Mój świat wtedy runął, Byłam wściekła i przerażona. Niedoszła teściowa wyjawiła mi prawdę. Marcin przemycał narkotyki w całej Europie i Ameryce. Teraz gnije w więzieniu w Ekwadorze".
/ 14.08.2021 13:10
Kobieta wystawiona przed slubem fot. Adobe Stock, boryanam

Moja najlepsza przyjaciółka przychodzi codziennie i, patrząc na mnie, już od progu pyta, czemu znowu beczałam. Oczywiście, kłamię, że wcale nie beczałam. Obierałam cebulę, czymś zatarłam powiekę albo zmieniłam tusz do rzęs i dlatego jestem taka czerwona i spuchnięta. Ale i tak nie wierzy.

– Dobra, dobra... Płacz za tym farfoclem, aż ci oczy wypłyną. – mówi, a potem wzdycha. – Kobiety to jednak kretynki!

Jeszcze niedawno dzień i noc pilnowała, żebym nie zrobiła czegoś głupiego. Jestem jej wdzięczna, chociaż mnie męczy tym swoim gadaniem, jaki Marcin był podły, jak na mnie nie zasługiwał i jak to dobrze, że w końcu sobie poszedł w diabły.

Co ona wie? Przecież nigdy za nim nie przepadała. Nie umie być obiektywna!
Marcin mnie rzucił na dwa tygodnie przed naszym ślubem. Gdyby nie to, że kierowniczka USC jest dobrą znajomą mojej mamy, nawet nic bym nie wiedziała!

Zadzwoniła i zapytała:

– Pani Marysiu, co się stało, że młodzi odwołują ceremonię? Mają taki dobry termin, aż szkoda... Teraz się długo czeka!

Mama była w szoku, ale jej zdumienie to pikuś w porównaniu z moim!

– Chyba coś pomyliłaś. Jesteś pewna, że ona nas miała na myśli? – pytałam.

– Jedźmy tam, dowiemy się na miejscu!

Skoro więc nie ja odwołałam ślub, to kto?

Mama zna życie. Wie, że wszystko trzeba sprawdzać u źródła. Sama zatelefonowała do niedoszłego zięcia...Patrzyłam jak blednie, potem robi się purpurowa, wreszcie krzyczy wściekła do słuchawki:

– Musiałeś tak długo ją zwodzić? Nie mogłeś wcześniej powiedzieć, że nie chcesz się żenić? To podłe z twojej strony!

Wyrwałam jej słuchawkę, ale po drugiej stronie usłyszałam już tylko głuche pii, pii... Dzwoniłam potem bez przerwy. Abonent wciąż był poza zasięgiem. Mama siłą zatrzymała mnie w domu. Chciałam jechać, wyjaśniać, tłumaczyć, rozmawiać!

Byłam pewna, że wystarczy abyśmy się do siebie przytulili, a całe zło minie. Jak w bajce, gdzie ktoś zaczarował królewicza, potem królewna go pocałowała, a jeszcze później żyli długo i szczęśliwie!
Kochaliśmy się, przynajmniej ja tak myślałam. Mieliśmy plany, chcieliśmy kupić mieszkanie, na konto odkładaliśmy każdy grosz. Z tych oszczędności uzbierała się niezła sumka. Mama od razu pomyślała, żeby sprawdzić, czy kasa nie wyparowała.

Zalogowałam się do serwisu bankowego i o mało nie zeszłam na serce! Konto było puste! Mój były, niedoszły wyczyścił naszą portmonetkę do ostatniej złotówki, wyzerował, jak to się mówi. Dosłownie zostawił po sobie ruiny i zgliszcza!

Mimo wszystko, nie pozwalałam o nim mówić: złodziej, oszust, kłamca... Broniłam go wbrew oczywistym faktom.

– On taki nie jest – tłumaczyłam wszystkim. – Musiało się stać coś strasznego!

Jak się z kimś przez trzy lata mieszka pod jednym dachem, śpi w jednym łóżku i je przy tym samym stole, to można go poznać. Marcin był dobrym, czułym facetem, może trochę lekkomyślnym, zbyt łatwowiernym, ale niezdolnym do podłości.

– Dałabym sobie za niego rękę uciąć! – szlocham Ludce w mankiet.

– No i zostałabyś kaleką! – odpowiada. – Masz nauczkę na resztę życia!

Szukałam Marcina, ale przepadł, jak kamień w wodę. Jego rodzice mówili, że nic nie wiedzą. Podejrzewałam, że kłamią, ale wyglądali na przerażonych nagłym zniknięciem syna, więc przestałam ich nachodzić i wypytywać. Nie odbierali telefonów.

Zawiadomiłabym policję, gdyby nie esemes, jaki przyszedł kilka dni później: „Wybacz. Pieniądze oddam. Radź sobie jakoś”.

Uchwyciłam się tego esemesa, jak liny ratunkowej! Nie pisał przecież, że odchodzi na zawsze, że mnie nie kocha... Moja mama i Ludka były sceptyczne, ale ja wiedziałam swoje! Szczególnie te słowa: „Radź sobie jakoś” mnie zastanawiały. Mogły oznaczać: „Czekaj na mnie, wrócę, kiedy będę mógł, do tej pory licz tylko na siebie”. Nie miałam innego wyjścia!

Jego matka ma jakieś informacje. Czuję to!

Źle się czułam. Męczyły mnie zawroty głowy, w nocy nie mogłam spać, za to w dzień drzemałam, gdzie popadnie. Jedzenie wydawało mi się kwaśne albo gorzkie. Budziłam się spocona, z ciężką głową i niesmakiem w ustach. Kiedy zwymiotowałam niedzielny rosół, mama zapytała:

– A ty w ciąży przypadkiem nie jesteś?

Zaczęłam obliczać... Potem pognałam po test ciążowy. Dwie kreski były dla mnie darem od losu. Mogłam i chciałam żyć!

Byłam pewna, że kiedy Marcin się dowie, natychmiast do mnie wróci! Chcieliśmy mieć dzieci, tyle razy rozmawialiśmy o tym, że urodzimy co najmniej dwójkę.

– Zobaczycie, oszaleje ze szczęścia – mówiłam. – Muszę go tylko znaleźć.

Znowu pojechałam do przyszłych teściów. W domu była tylko mama Marcina, z czego się ucieszyłam, bo co kobieta, to kobieta! Czułam, że ona coś wie, tylko nie chce, albo nie może mówić... Teraz miałam okazję, żeby szczerze pogadać.

Bardzo się rozpłakała, kiedy poinformowałam ją, że wkrótce zostanie babcią.

– Co ty teraz zrobisz, biedaczko? – powtarzała. – Ja pomogę, ale dzieciak nie powinien się chować bez ojca!

– I nie będzie! – wykrzyknęłam przekonana. – Wystarczy, że pani powie Marcinowi albo mnie z nim skontaktuje... On mnie tak nie zostawi! Szukałam, dzwoniłam, pytałam o niego. Nikt nic nie wie!

Wydawało mi się, że jeszcze chwila, a ona się otworzy, ale właśnie wtedy do domu wrócił ojciec Marcina. Zanim wszedł do pokoju, teściowa szepnęła:

– Nic nie mów o ciąży... Czekaj na mnie jutro przed kościołem, po nieszporach.

Wtedy już miałam pewność, że coś wie!

Wydała mi się strasznie zmizerowana, kiedy się spotkałyśmy następnego dnia. Było pod wieczór, ale słońce jeszcze nie zaszło, skośne promienie oświetliły ją dokładnie i, dopiero wtedy zobaczyłam, jak ona się zestarzała. Jakoś nagle, w krótkim czasie, przybyło jej dobrych dziesięć lat!

Chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do ławki ukrytej pod olbrzymią wierzbą, rosnącą na kościelnym dziedzińcu.

– Chodź, szybko – szepnęła. – Nie oglądaj się. W razie czego, się nie znamy...

Przestraszyłam się.

– Dlaczego? O co chodzi?

Jeszcze dwa razy zmieniałyśmy ławkę, nim dowiedziałam się, gdzie jest Marcin.

– Znasz miejscowość Macas? – spytała.

– Nie. Gdzie to jest?

– W Ekwadorze. Ja też nie wiedziałam... Znalazłam na mapie, to stolica prowincji Morona-Santiago. Tam właśnie dopadli mojego syna. Ale teraz jest w więzieniu, w Quito... To ich stolica.

– Rany boskie! Co on robił w Ekwadorze? – prawie krzyknęłam ze zdumienia.

– Cicho! – upomniała mnie. – Mówią, że przewoził narkotyki. Kokainę. Ale ja w to nie wierzę. Teraz czeka na swój proces... Grozi mu nawet dożywocie!

I te wyjazdy służbowe! Teraz wszystko rozumiem

Kiedy to usłyszałam, myślałam, że zemdleję. Mój ukochany ma kłopoty!

– Skąd pani to wszystko wie? – spytałam, starając się nie panikować.

– Ktoś się ze mną skontaktował. Nieważne, kto... Mówił, żeby zbierać pieniądze na adwokata, starać się o kontakt przez ambasadę, żeby go ratować. Ale my z mężem jesteśmy bezradni. Nie znamy języka, nie wiemy, gdzie pójść, nie mamy co sprzedać, żeby były pieniądze...

– Czemu wcześniej nie powiedzieliście?

– Mało ci jeszcze? – warknęła. – Okradł cię, ośmieszył, a teraz jeszcze będziesz miała nieślubne dziecko! Co ty możesz zrobić?

– Jeszcze nie wiem – odparłam spokojnie. – Zastanowię się. A teraz niech mi pani opowie wszystko od początku...

Zaczęłyśmy obie składać pewne fakty. Na przykład te wszystkie wyjazdy służbowe Marcina... Nie było go kilka dni, wracał wykończony, nie dało się z nim gadać! Raz znalazłam bilet na samolot do Amsterdamu; wyłgał się, że miał kogoś niby zastąpić w podróży służbowej, ale do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy leci na pewno i dlatego nic nie mówił.

Podobno jeździł i latał po całej Europie, a w ciągu ostatniego roku zmienił kierunek na Amerykę Południową. Peru, Dominikana, Ekwador – to były docelowe przystanki. Gdybym cokolwiek wiedziała, musiałabym się domyślić, że jest kurierem białej śmierci... Ale, nie wiedziałam!

Podobno za jeden kurs dostawał kilka tysięcy. Nigdy nie pokazywał mi całej sumy, abym nie nabrała podejrzeń.

Wpłacał pieniądze na konto partiami. To pensja, a to premia, to kasa za dodatkową fuchę, a to znów zwroty za benzynę. Nie sposób się było doliczyć, co gdzie i jak. A ja jak głupia cieszyłam się, że Marcin tak dobrze zarabia i jest taki oszczędny…

– Gdybym się bardziej zainteresowała, skąd ma pieniądze, w końcu doszłabym prawdy – wyrzucałam sobie. – Trzy kilkudniowe wycieczki, a ja ślepa i głucha…

Raz zafundował mi odnowę biologiczną w znanym SPA. Jak ja się cieszyłam! Skąd mogłam wiedzieć, że w tym czasie on przemieścił się z Polski do Tajlandii i z powrotem? Drugi raz był pewnie wtedy, gdy niby odwiedzał chorego kolegę na drugim końcu kraju. Ponoć zgubił komórkę i dlatego nie można się było do niego dodzwonić.

– On chciał z tym skończyć, naprawdę – teściowa znowu płacze. – Zabrał wszystkie wasze pieniądze, żeby się wykupić i mieć spokój, ale mu zagrozili, więc zgodził się polecieć jeszcze ten ostatni raz.

Wolał, bym płakała, niż żeby stała mi się krzywda

Czułam, jak kręci mi się w głowie. Więcej bym nie zniosła, musiałam odpocząć. Chciałam odprowadzić starszą panią, ale ona stwierdziła, że wraca do kościoła. Tam teraz spędza całe dnie, modląc się o ratunek dla syna… Na pożegnanie przestrzegła mnie, żebym broń Boże z nikim nie rozmawiała o tym, czego się dowiedziałam, bo mogę mieć spore kłopoty.

– Marcin specjalnie odwołał wasz ślub, żeby było jasne, że mu na tobie już nie zależy, że nie jesteście razem – powiedziała niedoszła teściowa. – Bał się o ciebie. Chciał ci wszystko wytłumaczyć, ale kiedy już będzie bezpiecznie. Wierzył, że ci ludzie dadzą mu w końcu spokój!

– Pani wiedziała? – spytałam.

– Skąd! Trochę mi powiedział ten ktoś, kto zna Marcina, a reszty się domyśliłam. Wariuję od tego, co już wiem. Podobno on teraz jest w piekle. W tamtejszych więzieniach nie da się żyć. Smród, głód, choroby, przemoc, bandyci, mordercy, gwałciciele i metr kwadratowy w celi na osobę!

– A ci ludzie, dla których pracował, nie mogą mu jakoś pomóc? – dopytywałam.

– Dziecko, żartujesz chyba! Nikt za nikogo się nie poświęci. On wpadł, a siatka nadal działa. Może go nawet specjalnie wystawili celnikom, bo chciał się wymiksować. Dostał za swoje, i w zamian za to, inny popracuje jakiś czas spokojnie.

– Dlaczego on był taki głupi? – rozpłakałam się na środku ulicy.

– Mieliście plany, marzył, żeby imponować tobie, mnie, swojemu ojcu i całemu światu – westchnęła. – Zawsze taki był! Lubił, kiedy go podziwiali i chwalili, że jest zaradny i sprytny, a pieniądz wykopie spod ziemi. Znasz go przecież.

– Ale czemu coś miałoby mi grozić? Nie mam nic wspólnego z narkotykami! Nie mogliśmy się pobrać? Co by to zmieniło?

– Kiedy Marcin chciał odejść z tego biznesu, jego zleceniodawcy zaczęli podobno węszyć i podejrzewać, że nadaje na nich policji. Zagrozili, że ma być cicho, bo pożałuje – odparła jego mama. – Marcin cię kocha. Pewnie bał się, że coś ci zrobią. Mieli dostać komunikat, że ma cię dosyć, że mu na tobie nie zależy. Wolał, żebyś płakała, ale żeby ci się nic nie przydarzyło.

– Pani dużo wie! – stwierdziłam po namyśle. – Naprawdę się pani nie zwierzał?

– Gdyby powiedział choć słówko, związałabym go we śnie i nie pozwoliła wyjść z domu. Połamałabym mu nogi! Wolałabym go widzieć w gipsie, o kulach, niż wcale nie widzieć! Wierzysz mi?

Poprosiłam, żeby mnie jakoś spiknęła z tym znajomym, który przyniósł wiadomości o Marcinie

Powiedziała, że to niemożliwe. Nie wie, ani kto to jest, ani czy jeszcze kiedykolwiek się odezwie.

– Proszę chociaż powiedzieć, jak wyglądał? Może go znam! – zawołałam.

Na to pytanie też nie potrafiła odpowiedzieć. Podobno kontaktując się z nią, był bardzo tajemniczy. Wracała akurat z wieczornego nabożeństwa, a on stał odwrócony twarzą do tablicy ogłoszeń. Potem pobiegł za nią po schodach… Kazał słuchać, co ma do powiedzenia, ale się nie odwracać. Nie widziała więc jego twarzy.

– Głos miał młody, tyle tylko mogę powiedzieć – wzruszyła ramionami.

Pożegnała mnie, pocałowała w policzek i poprosiła, żebym o siebie dbała.

– I o to maleństwo, co je nosisz pod sercem – dodała. – Kto wie, czy to nie jest wszystko, co zostanie po moim chłopcu?

Poruszę niebo i ziemię, muszę go uratować!

Żal mi jej. Ale jeszcze bardziej żałuję Marcina. Nie mogę za długo myśleć, co on tam przeżywa, bo stracę rozum!

„Co z nas była za para? – tłucze mi się po głowie. – Nic nie wiedziałam o facecie, który miał zostać moim mężem! Ukrywał przede mną, co robi, a ja nic nie podejrzewałam! Budowaliśmy wspólne życie bez fundamentów! Czy jest co ratować?”.

Muszę odpocząć. Potem się zastanowię, w jaki sposób zawalczyć o niego. Do kogo uderzyć? Kogo błagać o ratunek? Na pewno jest jakiś sposób… Wiem, że jest winny, na pewno ktoś przez niego cierpiał i płakał, bo woził białą śmierć, ale nie mogę go zostawić i przekreślić.

Chciał z tym skończyć, starał się, myślał o mnie, kochał, będziemy mieli dziecko. Choćby dlatego poruszę niebo i ziemię.

Czytaj także:
„Przez pół roku się głodziłam i katowałam ćwiczeniami. Schudłam 30 kg dla faceta, który potem mnie zdradził "
„Pobraliśmy się po 40 latach miłości. Otworzyliśmy się przed sobą dopiero po śmierci naszych małżonków"
„Wydawało mi się, że zbieranie grzybów to bułka z masłem. O mały włos nie zabiłem własnej żony”

Redakcja poleca

REKLAMA