„Po 30 latach małżeństwa jesteśmy dla siebie z żoną jak obcy. Tak dłużej być nie może. Albo ją odzyskam, albo to koniec”

małżeństwo, które oddaliło się od siebie fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Poddałem się. Przez rok żyłem własnym życiem. W weekendy spotykałem się z kolegami albo jeździłem na długie samotne wycieczki rowerowe. Do późnej nocy oglądałem potem coś w komputerze. Kładłem się do łóżka, gdy Zosia już spała”.
/ 08.01.2023 15:15
małżeństwo, które oddaliło się od siebie fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Jesteśmy trzydzieści lat po ślubie. Niewiele więcej minęło od pierwszej randki. Bo pobraliśmy się naprawdę szybko. Oświadczyłem się Zosi dwa miesiące po pierwszym spotkaniu. Zdziwiła się, ale powiedziała „tak”. Nasi rodzice wpadli w panikę. Uwierzyli, że Zosia nie jest w ciąży chyba dopiero pół roku później.

– Mamuś. Ale na co mamy czekać, skoro się kochamy? Studia? A co one mają z tym wspólnego? Akt ślubu będzie nam w nauce przeszkadzać? – tłumaczyłem.

Dziś już nie pamiętam, dlaczego tak się upieraliśmy przy tym ślubie. Do łóżka poszliśmy po raz pierwszy jeszcze przed zaręczynami. Więc nie chodziło o to, że nie mogliśmy się doczekać seksu. Mogliśmy sobie być narzeczonymi jeszcze parę lat. Ale wbiliśmy sobie ten ślub do głów i im bardziej bliscy chcieli nam go wyperswadować, tym bardziej się upieraliśmy.

Chciała urodzić dziecko przed trzydziestką

Dziadkowie Zosi mieszkali na Kaszubach. I to tam był ślub. W małym wiejskim kościółku. A wesele – w stodole i na łące. Było naprawdę fajnie, bez zadęcia, białych obrusów i garniturów. Zaprosiliśmy tylko najbliższą rodzinę i mnóstwo znajomych. Zośka wystąpiła w białej prostej sukience i wianku, ja w białej koszuli i szarych lnianych spodniach. 

Po ślubie zamieszkaliśmy w akademiku w tak zwanym pokoju małżeńskim. Uczyliśmy się, bawiliśmy, podróżowaliśmy… Nie spieszyliśmy się, żeby zostać rodzicami. Chcieliśmy się najpierw nacieszyć sobą. Ciągle nas gdzieś nosiło. W weekendy po Polsce, w wakacje po świecie.

To było zaraz po powrocie z Islandii. Rozpakowaliśmy się, zrobiliśmy pranie i z ulgą położyliśmy się do własnego łóżka.

– Maciek, może zaczniemy próbować? Chyba chciałabym zostać mamą jeszcze przed trzydziestką – Zosia nagle zaczęła mówić o dziecku. Ucieszyłem się. Trochę się już zaczynałem bać, czy żona w ogóle chce być mamą.

Trzy miesiące po tej rozmowie wróciłem z pracy późno. W salonie pełno było balonów. A Zośka trzymała w rękach jakiś mały plastikowy przedmiot. Podetknęła mi go po nos.

– Udało się, Maciek, udało, będziemy mieli dzidziusia!

Zośka zrealizowała plan – urodziła Julkę miesiąc przed trzydziestymi urodzinami. Nie chcieliśmy się z nią rozstawać ani na chwilę. Ale nie chcieliśmy też rezygnować z naszych hobby. Julka na pierwszą wycieczkę rowerową pojechała, zanim skończyła pół roku. Wiozłem ją w przyczepce, w której sam zamontowałem fotelik samochodowy. Przez całą podróż smacznie spała (z małą przerwą na karmienie na leśnej polanie). 

Latem pojechaliśmy z nią na ulubiony kemping koło Ustki. Nasze mamy załamywały ręce, że tak nie można, że to nieodpowiedzialne, bo to niemowlak. Ale córka na szczęście wrodziła się w nas i życie w namiocie bardzo jej się podobało.

Kiedy Julka poszła do przedszkola, na świecie był już Mateusz. Pierwsze wakacje we czwórkę spędziliśmy w kamperze. Ten był wypożyczony, ale tak nam się spodobał, że wzięliśmy kredyt i kupiliśmy sobie własny. Zjeździliśmy nim Europę wzdłuż i wszerz.

Dzięki pomocy rodziców co roku wyjeżdżaliśmy na kilka dni tylko we dwójkę. To był taki nasz rytuał. Lecieliśmy tam, gdzie akurat były bilety w fajnej cenie. To były czasem zupełnie nieoczywiste miejsca. Ale w każdym bawiliśmy się świetnie.

Nie wiem, kiedy coś się między nami popsuło

Jasne, zdarzało nam się kłócić. Czasem o totalne duperele. Z powodu skarpetek na podłodze czy włosów w umywalce urządzaliśmy awanturę jak prawdziwe włoskie małżeństwo. Były krzyki, płacze, jakiś talerz czasem wylądował na podłodze. A kiedy następowało apogeum, zaczynaliśmy się nagle śmiać. Taka kłótnia zazwyczaj kończyła się fajnym seksem.

Kilka par wśród znajomych rozpadło się. Krzysiek i Ada, którzy jeszcze niedawno wydawali się najlepszym małżeństwem na świecie, od kilku lat ze sobą nie rozmawiali. Nie rozwodzili się, jak tłumaczyli, dla dobra dzieci. Tylko te dzieci, zmęczone ciągłym pośrednictwem między rodzicami („Basiu powiedz mamie, że skończyło się mleko”) same prosiły, żeby rodzice już może się rozstali. Kaśka, ile razy się widzieliśmy, ciągle strofowała Andrzeja. A Jacek, mój najlepszy kumpel jeszcze z liceum, zdradzał żonę z każdą kobietą, która go zechciała.

My byliśmy inni. I wydawało mi się, że zawsze tak będzie. Mieliśmy wspólne zainteresowania. Lubiliśmy ze sobą rozmawiać. Ciągle śmialiśmy się ze swoich żartów. Na imprezach szukaliśmy swojego towarzystwa. W czasie trzydniowej delegacji potrafiłem za Zośką tak się stęsknić, jakbym jej nie widział rok.

Mateusz jest niezłym pływakiem. W liceum startował w ogólnopolskich zawodach. Woziliśmy go wszędzie naszym niemłodym już kamperem. Wśród rodziców wyróżnialiśmy się wyjątkowym zaangażowaniem. Na finał Mistrzostw Polski do lat 16. Zośka z Julką przygotowały sześciometrowy baner. Wymachiwaliśmy nim z takim zapałem, że aż trener musiał nas uspokajać. Mateusz zdobył dwa brązy i srebro, więc nasz doping nie poszedł na marne. W drodze powrotnej „We Are the Champions” wykonaliśmy z Zośką chyba z dziesięć razy. Nie wiem, jak mu się to udało, ale Mateusz przespał całą podróż. Mam nadzieję, że nie obudził się też wtedy, kiedy na chwilę zostawiliśmy go samego i poszliśmy do lasu uczcić jego sukces radosnym seksem na łonie natury.

Na studniówkę Julki zgłosiliśmy się oboje do pomocy. Chyba bawiliśmy się tej nocy lepiej niż młodzież.

– Jezu, ja nie wiedziałam, że z was tacy tancerze. Moje koleżanki naprawdę były pod wrażeniem – choć przez chwilę myślałem, że córka z nas kpi, ona mówiła całkiem szczerze. I rzeczywiście, na filmikach, które nam pokazała, wyglądaliśmy jak finaliści „Tańca z gwiazdami”.

To jedne z ostatnich wyraźnych wspomnień tych dobrych dni. Potem jeszcze musiało być dobrze przez jakiś czas. Odwieźliśmy Julkę do Belgii (dostała się tam na studia), odnowiliśmy razem kawalerkę po mojej babci, żeby Mateusz mógł tam zamieszkać ze swoją dziewczyną Magdą, pojechaliśmy na Majorkę na nasz drugi miesiąc miodowy. Ale tam już nie było tak jak dawniej. Na zdjęciach mamy smętne miny, na żadnym nie trzymamy się za ręce. Nie pamiętam, czy w ogóle się kochaliśmy. Zosia narzekała na upał, zmęczenie… A ja nie nalegałem.

– Masz jakieś plany na weekend?

– Może pójdę z Jackiem na piwo.

– Fajnie. Ja pooglądam serial.

Tak zaczęły wyglądać nasze wolne dni. Kiedy powiedziałem, że chyba sprzedam kamper, bo już rdzewieje, Zośka tylko wzruszyła ramionami.

Próbowałem rozmawiać z Zosią, ale mnie zbywała

Julka przyjechała na Boże Narodzenie.

– Znowu wszyscy razem, jedna drużyna – pajacowałem, biegając wokół stołu z zimnymi ogniami w rękach. Wszyscy się uśmiechali, ale na siłę. Wieczorem usłyszałem, jak Julka pyta Zosi:

– Mamuś, co jest z wami? Na pewno wszystko dobrze?

– Ależ oczywiście, kochanie, ciągle zakochani jak nastolatki – odpowiedziała. Gdy jednak przyszła do sypialni, odwróciła się plecami i zgasiła lampkę.

Sylwestra spędzaliśmy u Jacka i jego nowej żony Moniki. Chyba aż do północy nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Kiedy strzeliły szampany i fajerwerki, znalazłem żonę.

– Zośka, co się z nami stało? – zapytałem, zamiast złożyć jej życzenia.

– Co? Nic. O czym ty mówisz? Szczęśliwego! – odpowiedziała i pocałowała mnie zdawkowo w policzek. 

Wtedy dotarło do mnie, że z naszym małżeństwem jest źle. Bardzo źle.

Zosia długo jednak nie chciała ze mną na ten temat rozmawiać.

– O co ci chodzi, Maciek? – zbywała mnie. – Że się już tak często nie kochamy? Nic dziwnego, mamy już swoje lata, nie jesteśmy nastolatkami.

Próbowałem jej tłumaczyć, że nie o to mi chodzi. Że już prawie nie rozmawiamy, nie śmiejemy się, nie spędzamy razem czasu. Tylko wymieniamy informacje o zakupach, czynszu, wizytach u rodziców czy znajomych.

– Daj spokój. Nie mam czasu. Mam na jutro ważną prezentację. Jak się nie postaram, to znajdą na moje miejsce jakąś gówniarę – praca to była ulubiona wymówka żony.

Poddałem się. Przez rok żyłem własnym życiem. W weekendy spotykałem się z kolegami albo jeździłem na długie samotne wycieczki rowerowe. Do późnej nocy oglądałem potem coś w komputerze. Kładłem się do łóżka, gdy Zosia już spała. A czasem zasypiałem na kanapie. Kiedy znajomi nas zapraszali – szliśmy. Ale sami nie urządziliśmy imprezy od dawna. Na ostatnie urodziny dostałem od Zosi książkę. Ja na jej zabrałem ją na kolację. Zamieniłem więcej słów z kelnerem niż z nią.

W maju dostaliśmy od znajomych zaproszenie na 25. rocznicę ślubu. Wtedy przypomniałem sobie nasze srebrne gody. To była impreza z przytupem. W tym samym gospodarstwie na Kaszubach, gdzie było wesele. Dziadkowie nie żyją od lat, teraz prowadzi je stryj Zosi. Też zaprosiliśmy wszystkich. Przyjechało kilkadziesiąt osób, nocowali w namiotach na łące.

– A wy ciągle jak nowożeńcy – przypomniałem sobie słowa teściowej, która przyłapała nas na całowaniu się za stodołą.

Przecież to było tak niedawno… Trzy, cztery lata temu? Nie. Już pięć. I wtedy uświadomiłem sobie, że lada chwila będziemy z Zosią świętować 30. rocznicę ślubu. I że muszę zrobić wszystko, żeby do tego czasu odzyskać żonę. Albo… Albo zakończyć to małżeństwo. Wiedziałem, że sam nie dam rady, że potrzebna nam pomoc profesjonalisty. Ale jak przekonać żonę, żeby zgodziła się iść na terapię, skoro ona nie widziała (albo udawała, że nie widzi) problemu?

Wreszcie udało mi się do niej dotrzeć

Od lat wszystkie nasze zdjęcia trzymamy w komputerze, nikomu nie chce się robić odbitek. Przez trzy noce z rzędu przeglądałem archiwa. Wybrałem kilkanaście zdjęć. Ze ślubu, z wakacji, ze szpitala po urodzinach dzieci, studniówki Julki, zawodów Mateusza, z tej 25. rocznicy ślubu, z weekendów w Rzymie i Amsterdamie. Zamówiłem odbitki. Największe, jakie się udało. W sobotę, kiedy Zosia poszła gdzieś z koleżanką, rozwiesiłem je w salonie. Przygotowałem też mnóstwo kanapek i schłodziłem dwie butelki wina.

Żona wróciła około 23., coś tam mruknęła do mnie i zamknęła się w łazience.

– Zosiu, możesz na chwilę przyjść do salonu? Bardzo proszę – zawołałem, gdy usłyszałem, że wreszcie wyszła.

– Jestem bardzo zmęczona, Maciek, możemy porozmawiać jutro?

To bardzo ważne, tylko na chwilę…

Za chwilę niezbyt zachwycona Zosia w koszuli nocnej stanęła w drzwiach.

– Coś się stało?

Wtedy zobaczyła zdjęcia.

– Maciek, co jest, do… –  warknęła, ale weszła do pokoju. To mi wystarczyło. Zamknąłem za nią drzwi.

– Co się stało? No właśnie… Co się z nami stało? Musimy się nad tym zastanowić. A dopóki nie znajdziemy odpowiedzi, nie pójdziemy spać. Ja nie żartuję, Zosiu. Siadaj. Chcesz wina? Kanapkę?

Przestań się wygłupiać – żona była wściekła. Ruszyła w stronę drzwi, ale zagrodziłem jej drogę.

– Zosia, proszę… Musimy porozmawiać. Nie wiem, jak się skończy ta rozmowa, ale dłużej tak nie mogę żyć. Musimy zrozumieć, dlaczego już nie jest jak dawniej, i albo znaleźć sposób, żeby wszystko naprawić, albo zdecydować, że to koniec. Wóz albo przewóz!

Zosia zaczęła protestować, ale nagle jakby uszło z niej powietrze. Usiadła na kanapie. Wzięła kieliszek wina. A ja zacząłem mówić. O każdym ze zdjęć. Zosia nie odpowiadała, ale słuchała. Przy zdjęciu ze studniówki Julii chyba się uśmiechnęła. Kiedy zacząłem wspominać, jak jej mama nakryła nas na amorach na srebrnych godach – wstała. Wzięła zdjęcie do ręki.

– Ale lubiłam tę twoją koszulę. Już jej nie nosisz… Zniszczyła się?

Jedno, banalne zdanie. Ale to był naprawdę milowy krok. Chwilę porozmawialiśmy o koszuli. Powiedziałem, że chyba mam ją ciągle w szafie.

– Trochę ciasnawa ostatnio, ale jak się za siebie wezmę, to może na naszą trzydziestą rocznicę się w nią wbiję.

– Rocznicę? O rany, to już, zaraz… – Zosia sięgnęła po nasze ślubne zdjęcie. – Jejku, jakimi my byliśmy dziećmi. Julka jest prawie w tym wieku. Chyba bym zemdlała, gdyby mi powiedziała, że chce brać ślub. Teraz wiem, co czuły nasze mamy – zobaczyłem, że w oczach ma łzy. Dolałem jej wina. Naprawdę zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw to były wspominki.

– O, to ta wieś w Szkocji. Pamiętasz, jak nas tam baran zaatakował? Miś Mateusza, jak on go kochał. Ciekawe, czy Magda wie, że on go ciągle ma. Widziałam, jak go pakował, kiedy się wyprowadzał.

Pokłóciliśmy się jak za dawnych, dobrych lat

Aż zaczęliśmy rozmawiać o ostatnich latach. Żadne z nas nie umiało powiedzieć, dlaczego się od siebie odsunęliśmy. Wyciągaliśmy jakieś drobiazgi. Ktoś coś powiedział, wyszedł, a powinien zostać, nie kupił czegoś, nie sprzątnął… Takie drobiazgi, o które kiedyś się z takim zapałem kłóciliśmy! I wtedy przyszedł mi do głowy szatański pomysł.

– Dziś rano nie było mleka. Ty miałaś zrobić zakupy, prawda? Wiesz, że jak dla mnie lodówka może być pusta, ale mleko być musi. Jedna drobna rzecz, a ty nawet tego nie możesz zapamiętać? – podniosłem głos. Przez chwilę bałem się, że Zosia nie podejmie gry, ale zaraz mi odpowiedziała:

– A ty co, nóg nie masz? Jak tak żyć nie możesz bez tego gównianego mleka, to trzeba było sobie kupić! Sklep na rogu do 23. jest czynny! Nie jestem twoją służącą! Kiedy to w końcu zrozumiesz?! – ostatnie  zdanie żona wykrzyczała.

– Służącą? Gdybym chciał służącą, tobym ją zatrudnił. Na pewno by mnie to taniej wyniosło niż utrzymywanie ciebie! – wydarłem się. Złapałem za talerz z kanapkami i cisnąłem nim o ścianę. – Tak, jasne, dla służącej pół wieczoru je robiłem…

Zośka złapała za wazon i rzuciła nim we mnie. Uchyliłem się. Trafił w wiszące na ścianie zdjęcie babci Zosi. Ramka spadła z łoskotem na ziemię, a żona osunęła się na dywan i zaczęła płakać. Uklęknąłem obok niej i mocno ją przytuliłem.

– Przepraszam, Zosiu, przepraszam. Tak bardzo za tobą tęsknię. Tak bardzo…

– To ja przepraszam, kochanie. Dawno powinniśmy porozmawiać, a ja… a ja się nie umiałam przyznać sama przed sobą, że coś w naszym małżeństwie jest nie tak. Przecież zawsze, rozmawiając o znajomych parach, obiecywaliśmy sobie, że nam się to nigdy nie przytrafi…

W nocy kochaliśmy się jak dawniej. Rano ustaliliśmy, że pójdziemy na terapię.

Choć to był mój pomysł, nie byłem pewien, że nam pomoże. A jednak. Dziś, trzy miesiące później, jest dużo lepiej. Jasne, nadal musimy pracować nad naszym związkiem, ale jesteśmy w tym razem.

Na razie szykuję niespodziankę. Imprezę rocznicową na Kaszubach. Stryj już wie. I znajomi. Zosia dowie się wtedy, kiedy za tydzień rano, w dniu rocznicy, wsiądziemy do naszego kampera. Tak, nie sprzedałem go. Nadal stał w komisie, bo na szczęście nie znalazł się kupiec. Zabrałem go i wyremontowałem. A zaraz po imprezie jedziemy do Szwecji. Zosia mnie pewnie zabije, bo za jej plecami załatwiłem z jej szefem urlop. Ale jak wiadomo, kłótnie nam służą. 

Czytaj także:
„Nasze małżeństwo zaczęło umierać przez brak czasu. Jedyne, co mieliśmy ze sobą wspólnego to kredyt i dziecko”
„Mąż przestał mnie kochać, kiedy przestałam wyglądać perfekcyjnie. Przez niego zaczęłam bać się mężczyzn”
„Dbałam o małżeństwo, kupowałam erotyczną bieliznę i poradniki. W łóżku jednak wiało chłodem, bo Artur mnie zdradzał”

Redakcja poleca

REKLAMA