„Nasze małżeństwo zaczęło umierać przez brak czasu. Jedyne, co mieliśmy ze sobą wspólnego to kredyt i dziecko”

Mąż stale mnie poniżał przy dzieciach fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„W weekendy byliśmy wypompowani po tygodniu roboty i najczęściej odsypialiśmy. Zaczęliśmy się od siebie oddalać. Nasze rozmowy ograniczyły się do pytań o to, co na obiad. Telewizor wciąż był włączony, żeby tylko zagłuszać ciszę. Kiedyś podzieliłam się tą uwagą z mężem. – Wiesz, ile zarabiam. Mam rzucić robotę, żeby z tobą pogadać? – warknął”.
/ 22.11.2022 08:30
Mąż stale mnie poniżał przy dzieciach fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Mieszkamy w domu na wsi, oddalonym od miasta o jakieś piętnaście kilometrów. W tamtym czasie mąż i ja pracowaliśmy w korporacjach po dziewięć, dziesięć godzin na dobę – mieliśmy na głowie spłatę kredytu za ten dom. Andrzej dodatkowo zabierał pracę do domu, zwłaszcza odkąd dostał od szefa służbowego laptopa z dostępem do firmowych baz danych, niezależnie od miejsca, w którym się znajdował. Pracowaliśmy na różne zmiany, bo zawsze ktoś musiał zawieźć Łukasza do przedszkola, a następnie odebrać.

W pojedynkę nie dalibyśmy rady

Jeśli ja odwoziłam syna rano, to mąż po południu przywoził go do domu. W praktyce rzadko się widywaliśmy dłużej niż przez godzinę, dwie w ciągu dnia. Wieczorami mąż zamykał się gabinecie, bo musiał przygotowywać jakieś zestawienia i raporty. Ja chwilę bawiłam się z Łukaszem i szykowałam go do spania. Potem oglądaliśmy wspólnie film albo pogram rozrywkowy, czasem zdarzył się nam szybki seks, potem do łóżka spać, a rano od nowa. W weekendy byliśmy wypompowani po całym tygodniu ciężkich robót i najczęściej go odsypialiśmy. Choć Andrzej nawet wtedy kradł kilka godzin, żeby popracować. Ogólnie rzecz biorąc, nie mieliśmy dla siebie wiele czasu. Prawie wcale. Zarabialiśmy dobrze, stać nas było na to, żeby utrzymać dom i dwa samochody, ale czasem zadawałam sobie pytanie, czy warto. Zaczęliśmy się od siebie oddalać. Nasze rozmowy ograniczyły się do: „Cześć”, „O której wrócisz?”, „Co na obiad?”. Telewizor wciąż był włączony, żeby tylko coś grało, żeby zagłuszyć ciszę. Kiedyś podzieliłam się tą uwagą z mężem.

Wiesz, ile zarabiam – warknął. – Mam zrezygnować? Od razu, jak tylko powiesz, za co utrzymamy siebie i małego.

– Nie o to chodzi – westchnęłam.

– A o co? – nie dał mi dokończyć. – Chcesz mieć więcej czasu? To może pójdziesz na ekspedientkę do sklepu, a ja na magazyniera? I przeprowadzimy się z powrotem do klitki w bloku. W sumie nie było tam tak źle…

Tu akurat miał rację. Z nostalgią wspominałam tamtą klitkę, bo choć było ciasno, żyliśmy wówczas razem, a nie obok siebie. Marzyłam o urlopie. Takim prawdziwym, tylko nasza trójka, żadnych telefonów, laptopów. Niestety, nie było to możliwe. Tymczasem jesień zamieniła się w zimę. Temperatura spadła poniżej zera, pojawił się pierwszy śnieg. Media straszyły śnieżycami, ale nie przejmowaliśmy się tym zbytnio. Doświadczenie mówiło, że prognozy zmieniają się jak obrazki w kalejdoskopie. Śnieg zaczął padać w piątek koło południa.

Ucieszyłam się, bo pomyślałam, że pójdę z Łukaszem na sanki. Niedaleko naszego domu była spora górka. Gdy wieczorem wracałam do domu, sypało już solidnie. Wycieraczki ledwie nadążały z usuwaniem białego puchu z przedniej szyby. Droga dojazdowa do naszego domu, licząca jakieś dwieście metrów, była już całkiem biała. Zdecydowałam, że z sankami poczekamy, aż śnieg przestanie padać.

Mieliśmy przecież przed sobą cały weekend

Tymczasem śnieg padał także w sobotę i w niedzielę.

– Zaczyna mnie to martwić – powiedział Andrzej, stojąc po łydki w śniegu.

– Wracaj i zamknij drzwi, bo leci do środka! – zawołałam z korytarza.

Nie dam rady tego odśnieżyć – stwierdził, otrzepując śnieg z butów.

– To zadzwonimy po drogowców i poprosimy, żeby podjechali pługiem.

Poszedł do gabinetu po komórkę.

– Nie mam zasięgu – zdziwił się.

Spojrzałam na ekran swojego telefonu.

– Ja też.

Na szczęście internet działał, co wyglądało na cud boski. Andrzej napisał mejla do swojej firmy. Nie był jednak zadowolony.

– Wydaje mi się, że i tak nikt go nie przeczyta do poniedziałku – mruknął.

Śnieżyca nie chciała ustąpić ani choć odrobinę zelżeć. Przeciwnie, zmieniła się w prawdziwą zamieć. Widoczność stała się zerowa. Mogliśmy tylko przyglądać się, jak za oknami coraz wyżej rośnie biała pierzyna. W poniedziałek rano nawet nie próbowaliśmy wyjść z domu. Pokrywa śnieżna była na tyle gruba, że nasze samochody nie miały szans się przez nią przebić. Nie widzieliśmy też żadnego pługu, który moglibyśmy zatrzymać i poprosić kierowcę o pomoc. Andrzej siedział przed laptopem i pisał mejle do firmy, a ja grałam z Łukaszem w grę planszową, gdy nagle wysiadł prąd.

– Cholera! – rozległ się krzyk z gabinetu.

– Hej, spokojnie – upomniałam go. – Może zaraz włączą…

Mam jeszcze raport do zrobienia! – mąż wszedł do salonu zdenerwowany.

– Trudno – wzruszyłam ramionami. – Nic nie zrobimy. Chodź, zagraj z nami.

Andrzej zmarszczył brwi.

– Nie teraz. Przygotuję, ile się da, dopóki jeszcze bateria w laptopie żyje.

Przez następne dwie godziny słyszałam wściekłe uderzenia w klawisze. W końcu ucichły i Andrzej wyszedł z pokoju.

– Koniec – mruknął.

Pokręcił się trochę, potem zszedł do piwnicy sprawdzić, czy nie trzeba dołożyć do pieca. Na szczęście mieliśmy ogrzewanie na węgiel, więc nie groziło nam, że zamarzniemy. Przez resztę dnia mój mąż snuł się po domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Ja wykorzystałam ten czas, aby trochę posprzątać. Wieczorem wykąpałam Łukasza. Poszliśmy spać, jak tylko zapadł zmrok. Następnego dnia pogoda wcale nie była lepsza. Sypało jakby mniej, ale wciąż dość intensywnie. Zostaliśmy odcięci od świata, ale nie martwiłam się tym za bardzo.

Przynajmniej wreszcie porządnie odpoczniemy

Wprawdzie spać poszliśmy wcześnie, ale wstaliśmy dopiero po ósmej. Andrzej rozpalał w piecu, ja w tym czasie robiłam śniadanie, Łukasz budował co z klocków. Miłe chwile z rodziną. Tylko Andrzej wydawał się jakiś spięty, niespokojny.

– Wszystko w porządku? – zapytałam.

– Nie. Nie mamy prądu ani możliwości skontaktowania się ze światem.

Śnieżyca w końcu minie, a my mamy co jeść i jest nam ciepło. Wykorzystaj ten czas. – spojrzałam znacząco na Łukasza.

Resztę dnia spędziliśmy, bawiąc się wspólnie z synem. Z zadowoleniem patrzyłam, jak Andrzej coraz bardziej się odpręża i angażuje w zabawę. Cieszyłam się, że choć na chwilę przestał myśleć o pracy. Kiedy dzień zamienił się wieczór, przygotowałam Łukasza do snu. Potem wzięłam prysznic i włożyłam piżamę. Pomyślałam, że chętnie poczytałabym w łóżku, czego nie robiłam od wieków, ale przy świetle z latarki jedyne, co bym osiągnęła, to ból oczu. W sypialni czekała na mnie niespodzianka. Cały pokój tonął w blasku świec. Były niemal wszędzie. Andrzej czekał na mnie w łóżku.

– Masz na sobie zbyt dużo ubrań – zamruczał z szelmowskim uśmiechem, a potem powoli zaczął mnie rozbierać…

To nie był szybki numerek na kanapie w przerwie na reklamy. Kochaliśmy się długo, namiętnie. Nigdzie nam się nie spieszyło. Andrzej był boski… Próbowałam się rewanżować, ale nie pozwalał. Wyszeptał, że następnym razem. Skupił się całkowicie na mnie i nie mogę powiedzieć, żeby mi się to nie podobało. Finał zapierał dech w piersi.

– Musimy to częściej powtarzać – szepnęłam, gdy już doszłam do siebie.

– Zgadzam się całkowicie.

– Może… teraz? – zaproponowałam.

Rankiem przywitało nas słońce

Śnieżyca się skończyła. Wyglądając przez okno, myślałam, jaki piękny jest świat. Jak okiem sięgnąć – biało. Andrzej stał za mną, obejmując mnie w pasie, i też się przyglądał tej bieli.

Nadal nie da się wyjechać – stwierdził.

– Nie szkodzi – pocałowałam go.

Dzień upływał nam równie leniwie jak poprzedni. Mniej więcej do południa, kiedy nagle ożył telewizor. Ze smutkiem pomyślałam, że kończy się nasza idylla… Andrzej wstał i sięgnął po pilota. Ku mojemu zaskoczeniu nie zmienił programu, nie dał głośniej, tylko… wyłączył odbiornik. A potem wrócił do budowania z Łukaszem odjazdowych pojazdów z klocków. Uśmiechnęłam się. Może ten nasz przymusowy, krótki urlop dobiegał końca, ale coś z niego jednak pozostało. Po południu pojawił się pług.

– No to jutro do pracy – stwierdził Andrzej, a w jego głosie brzmiał żal.

Powtórzymy to! Obiecajmy sobie, że to nie będzie jednorazowa przygoda. Ja obiecuję, składam harcerskie słowo honoru – uniosłam w górę dwa palce prawej dłoni, lewą zaś położyłam sercu.

– Ja też obiecuję – powtórzył moje gesty.

I wciąż dotrzymujemy słowa. Jeden dzień w tygodniu, najczęściej sobota lub niedziela, jest „dniem bez prądu”. Wyłączamy wtedy telefony, komputery oraz telewizor i spędzamy dzień po prostu ze sobą. Radio jest dozwolone, bo wszyscy lubimy dobrą muzykę. Taka nasza rodzinna tradycja, która narodziła się tamtej mroźnej zimy. Nadal ją kultywujemy, choć Łukasz skończył już czternaście lat i raczej nie ma ochoty budować niczego z klocków, a czasem trudno go odciągnąć od komputera. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA