Całe dzieciństwo słyszałam od rodziców: „Idź na podwórko, pobaw się z koleżankami”. A ja wolałam siedzieć skulona na kanapie i czytać. Przez całą podstawówkę i liceum miałam jedną przyjaciółkę. Tak samo wycofaną jak ja, pewnie dlatego się polubiłyśmy. Basia zginęła w wypadku samochodowym, gdy miałyśmy po 20 lat. Od tamtej pory mam koleżanki. Ale żadnej przyjaciółki.
Gdy powiedziałam rodzicom, że będę studiować bibliotekoznawstwo, tylko przewrócili oczami. Ale nie byli zdziwieni. Chyba już się pogodzili z tym, że ich córka nie będzie nigdy duszą towarzystwa ani lwicą salonową. Jeszcze w czasie studiów dostałam pracę w uniwersyteckiej bibliotece. Katalogowałam zbiory starych ksiąg. Cisza, kurz i szelest pergaminu… Byłam zachwycona. Szybko okazało się jednak, że z pracy w bibliotece ciężko się utrzymać. Bardzo pomagali mi rodzice. Kupili mi mieszkanie, samochód. I co miesiąc dokładali parę groszy.\
Musiałam zatrudnić się w korpo
Wszystko zmieniło się pięć lat temu, gdy nagle zmarł tata. Rodzice utrzymywali się z jego pensji, mama nigdy nie pracowała. Z dnia na dzień stałam się jedynym żywicielem rodziny. Po pół roku zrozumiałam, że z bibliotekarskiej pensji nie dam rady utrzymać siebie i mamy.
Wbrew sobie i wszystkiemu, w co wierzyłam – zatrudniłam się w korporacji. Najpierw zostałam asystentką, a po skończeniu kursu – zaczęłam pracę w dziale HR. Ten dotąd obcy mi świat „calli”, „ewaluacji” i „asapów” stał się moim światem. Najgorsze były wyjazdy integracyjne – bardzo lubiane przez naszego szefa. Ja, osoba unikająca imprez, potańcówek – nagle raz na miesiąc musiałam jechać na spęd, którego głównym celem było pijaństwo.
Lubię moją pracę i kolegów z pracy. Ale nigdy nie uważałam, że muszę ich oglądać codziennie. Jeszcze przed pandemią, jako pierwsza walczyłam o możliwość pracy zdalnej, przynajmniej raz w tygodniu. Ale szefowa zawsze kręciła nosem. Dawała się przekonać tylko, gdy ktoś był chory i zamiast iść na zwolnienie, wolał pracować z domu.
W lutym nasz szef zorganizował weekendowy wyjazd do Zakopanego. Jedną z atrakcji miała być nauka jazdy na nartach. Nie miałam zamiaru skorzystać. Siedziałam z piwem na tarasie karczmy i patrzyłam na moje koleżanki i kolegów, którzy nieudolnie próbowali zsuwać się z małej górki pod okiem instruktora. Nagle wyrósł przy mnie Radek z księgowości. Narzucał mi się na każdym wyjeździe. Zdecydowałam, że już lepiej robić z siebie pośmiewisko niż znosić towarzystwo Radka. Poszłam do wypożyczalni. Kwadrans później dołączyłam do grupy na oślej łączce.
Po godzinie nauki i niezliczonej liczbie upadków udało mi się zjechać z górki bez przewrotki. Wyciągnęłam się jeszcze raz dywanikiem na górę i ośmielona moim sukcesem ruszyłam. Nie wiem, co się stało, ale narty zaczęły jechać w bok i po chwili z impetem przyładowałam w drewniany płot. Nie miałam prędkości i w zasadzie nie powinnam sobie niczego zrobić, ale rozjechały mi się nogi i gdy próbowałam wstać ,poczułam pyknięcie w lewej nodze. Zabolało. Nie umiałam odpiąć tych cholernych wiązań, więc leżałam z twarzą w śniegu i czekałam na pomoc.
– Beata, nic ci nie jest? – jako pierwszy pojawił się koło mnie Radek. Nie miałam wyboru, musiałam mu pozwolić sobie pomóc.
Po odpięciu nart udało mi się stanąć na nogach. Myślałam, że nie będzie źle. Ale do karczmy doszłam już ledwie. A po chwili na lewej nodze już nawet nie mogłam stanąć.
Moja narciarska przygoda zakończyła się zerwanym więzadłem i uszkodzoną łąkotką. Na szczęście okazało się, że firma nas ubezpieczyła, więc mogłam zoperować kolano prywatnie.
– A teraz przez trzy tygodnie nie wolno pani obciążać nogi. A potem rehabilitacja – zaordynował lekarz.
Zaczęła mi dokuczać samotność
Nie miałam nic przeciwko temu. Trzy tygodnie na kanapie z książkami i komputerem wydawały mi się bardzo kuszącą propozycją. Nigdy wcześniej nie brałam zwolnienia lekarskiego. Nie spędzałam urlopu w domu. Wydawało mi się, że będzie świetnie.
Już drugiego dnia zadzwonił Radek. Z jakiejś przyczyny uznał, że musi się mną opiekować.
– Cześć. Jestem niedaleko. Wpadnę zrobić ci zakupy – oznajmił.
Udało mi się go spławić. Lodówkę naprawdę miałam pełną – zakupy zrobiła mi koleżanka. Zaoferowała się, że będzie wpadać codziennie, ale jej podziękowałam. Mamie nie mogłam – więc co dwa trzy dni dostarczała mi obiad. Połowę z tego, co przywoziła – zamrażałam.
Pierwsze dwa tygodnie były bardzo przyjemne. Czytałam, oglądałam, wietrzyłam się na balkonie. Ale ile można wypoczywać? Kilka razy z nudów odpaliłam służbową pocztę. A jak już do niej zajrzałam – to na jednego maila odpowiedziałam, innego posłałam dalej. W życiu bym nie pomyślała, że będę tęsknić za robotą!
Dużo czasu siedziałam w internecie. Pod koniec lutego we Włoszech zaczął szerzyć się koronawirus. Czytałam wszystko, co znalazłam w sieci. Ale nawet gdy choroba dotarła do Polski, dalej uważałam, że ludzie przesadzają. Przecież mieliśmy już świńską grypę, ptasią grypę. Pojawiały się i mijały. Złapałam się na tym, że zaczynam odliczać czas do końca zwolnienia…
W czwartek pojechałam do lekarza. Po raz pierwszy od prawie trzech tygodni zdjęłam dres. Nie miałam pojęcia, że włożenie normalnego ubrania sprawi mi taka frajdę.
– Wszystko wygląda dobrze. Może pani zacząć obciążać nogę. I zacząć rehabilitację. Wypisać pani zwolnienie?
– Nie! – wrzasnęłam tak gwałtownie, że lekarz aż podskoczył. – Przepraszam. Ale nie, dziękuję za zwolnienie. Dłużej w domu nie wytrzymam. Będę się rehabilitować wieczorem.
„Hej. W poniedziałek wracam do pracy. Do zobaczenia.” – napisałam maila do szefowej. Nie doczekałam się odpowiedzi. Z nudów zaczęłam przeglądać szafę i planować, w co ubiorę się w poniedziałek. Rano w piątek znalazłam w skrzynce pocztowej mail od zarządu firmy. Czytałam go dwa razy, zanim zrozumiałam, o co chodzi.
Zostaliśmy wysłani na pracę zdalną! Wszyscy. Na razie na dwa tygodnie, ale z opcją przedłużenia. „Prosimy was też, żebyście nie wychodzili bez potrzeby z domu. Zachowajcie ostrożność” – apelował zarząd, a mi chciało się płakać.
Zadzwoniłam do koleżanki z działu, by zapytać, czy naprawdę nikt nie przyjdzie do biura.
– Straszna ta zaraza, ale praca z domu to supersprawa. Kwiatki w ogródku posieję, może pomaluję sypialnię – ekscytowała się Monika.
Bardzo tęskniłam za ludźmi
Po kolejnych kilku rozmowach zrozumiałam, że nie ma żadnej opcji, żebym mogła wrócić do pracy. A ja tęskniłam za ludźmi! Chyba po raz pierwszy w życiu. Wpadłam więc na pomysł, że urządzę przyjęcie. Z okazji wyzdrowienia. Zaczęłam obdzwaniać znajomych.
– Wiesz, ja wróciłam w sobotę z Austrii. Chyba nie powinnam się z nikim spotykać – usłyszałam od Ali. Po kolei odmówili wszyscy.
W sobotę pojechałam do mamy.
– Wiesz, gdyby nie to, że siedziałaś ostatnie tygodnie w domu i z nikim się nie spotykałaś, to bym cię nie wpuściła – mama była bardzo przejęta zarazą. – Poprosiłam o zrobienie zakupów wnuka sąsiadki. Bardzo fajny chłopak. I będę siedzieć w domu. Wiesz, w moim wieku i z moimi problemami… Jak mnie dopadnie, to po mnie. Boję się.
Mamie zaszkliły się oczy.
– Wiesz, wreszcie wydziergam tę narzutę dla ciebie, dawno ci obiecałam. Nie martw się, poradzę sobie. A teraz siadajmy do stołu.
W poniedziałek chciałam zapisać się na rehabilitację. Przynajmniej będę mogła gdzieś wyjść, coś porobić – planowałam. Obdzwoniłam kilkanaście miejsc. Państwowe, prywatne. Wszędzie to samo. Nieczynne do odwołania. Zdesperowana próbowałam znaleźć rehabilitanta, który przyjdzie do mnie na wizytę domową. Nic z tego. Nie było chętnych.
O 11 zasiadłam z komputerem przy biurku. Mieliśmy mieć wideokonferencję. Włożyłam sukienkę, uczesałam się. Na ekranie zaczęli się pojawiać inni. W piżamach, dresach, potargani. Monika, w spranym tiszercie z Myszką Miki, przyjrzała mi się uważnie.
– Beata, tylko nie mów że masz też na nogach szpilki – rzuciła.
Wszyscy zarechotali. Nic nie powiedziałam, ale na czacie napisałam: „Pogadamy za dwa tygodnie, mądrale”. Cóż, jak wszyscy wiemy, to były bardzo długie dwa tygodnie...
Czytaj także:
„Miałam Grześka za prymitywnego osiłka, a okazał się bohaterem. To on złapał złodzieja, który okradł schronisko dla psów”
„Mama przepadła w internecie jak smarkacz. Grała w gry, zagraciła mieszkanie durnostojkami i zaniedbywała wnuczkę"
„Ukochana złamała mi serce. Zrobiłem jej dziecko, a ona wystawiła mnie za drzwi. Wiedziałem, że jej rodzice maczali w tym palce”