„Miałam Grześka za prymitywnego osiłka, a okazał się bohaterem. To on złapał złodzieja, który okradł schronisko dla psów”

pracownice schroniska dla psów fot. Adobe Stock, hedgehog94
„Grzegorz był bez psa, ale za to w asyście jeszcze dwóch kolegów. Razem przyprowadzili chudego i nerwowego młodzieniaszka. Strach w oczach tego chłopaka mówił, że nie przyszedł on tu z własnej woli, oj nie. Stał między nimi, ale czuć było, że bardzo chciałby się ulotnić. Zniknąć…”.
/ 29.08.2022 17:15
pracownice schroniska dla psów fot. Adobe Stock, hedgehog94

Przeraża mnie moda na amstaffy. Pracuję w schronisku i dobrze wiem, że są to psy trudne do wychowywania i niebezpieczne. Gdy taki szczeniak trafia do ludzi, którzy nie mają doświadczenia w zajmowaniu się wymagającymi rasami, nieszczęście gotowe. Zdarzają się tragedie i oglądamy w wiadomościach materiał o pogryzionym właścicielu. Najczęściej jednak cierpią same psiaki, bo gdy już dobrze wystraszą swojego pana, trafiają do nas, do schroniska.

To właśnie dlatego od dawna irytowała mnie osiedlowa grupka osiłków. Mijałam ich niemal każdego dnia, gdy wracałam popołudniem z pracy. Stali pod bramą i rechotali w najlepsze, a jeden z nich trzymał przy sobie na smyczy takiego właśnie smoka. Amstaffa o imieniu Jack; tak wielkiego, że można by go chyba dosiadać.

Właściciel tego byka też miał swoje rozmiary. Znałam go od dawna, bo mieszkał w sąsiedniej bramie. Na imię miał chyba Grzegorz. Wiedziałam o nim tyle, że spędza większość dnia na siłowni, a w nocy pracuje jako wykidajło. Pies pasował więc do niego jak ulał. Leżał mu przy nodze i leniwie obserwował rzeczywistość. Na mnie jednak zawsze zwracał uwagę. To pewnie dlatego, że pracuję w schronisku i po ośmiogodzinnej zmianie czuć mnie psami. Więc ten Jack, gdy tylko wyczuł moją obecność, podnosił się i węszył z ciekawością.

O dziwo, gadał całkiem do rzeczy

Pewnego razu zagapiłam się, bo rozmawiałam przez telefon. Koleżanka powiedziała coś zabawnego i wybuchłam śmiechem, akurat gdy mijałam chłopaków. Amstaff się wystraszył i poderwał z ziemi. Zaszczekał dwa razy, a ja zastygłam.

– A ty co? – powiedział do niego ten wielki Grzesiek. – Na swojego szczekasz? Przeproś! – dorzucił takim spokojnym, pewnym tonem, a pies od razu podkulił pod siebie ogon; wielkie bydlę w jednej chwili spotulniało tak, że mało który york potrafi okazać taką niewinność.

– Nic nie szkodzi, nie ma problemu – powiedziałam, żeby załagodzić sytuację.

– Jest problem, proszę pani. On musi znać swoje miejsce. Poza tym na swojego naszczekał, na sąsiadkę. I to jeszcze taką, która w schronisku pracuje, pomaga bidom porzuconym. On musi sobie to przemyśleć – jeszcze raz pomachał mu palcem, a pies znowu struchlał.

– Ale słucha… – zauważyłam. – Rzadko kiedy się widuje, żeby ktoś miał amstaffa tak dobrze wychowanego.

– Bo ludzie, proszę pani, są durni. Za przeproszeniem, oczywiście. Nie wiedzą, że psy z silnym charakterem trzeba cały czas wychowywać, żeby był z nich pożytek. I to nie na wariata biciem i krzykiem. Trzeba konsekwencji…

– Coś o tym wiem. Ciągle do nas trafiają takie, z którymi ktoś sobie nie poradził.

– Dla tych ludzi, co oddają do was psy, też powinno być schronisko. Żeby poczuli, jak to jest – uśmiechnął się. – Do widzenia, pani. Jack, pożegnaj się ładnie – powiedział do psa, a ten zaczął machać ogonem.

Poszłam do domu zawstydzona i zauroczona jednocześnie. Zawstydzona tym, że tak źle oceniłam tego chłopaka, a zauroczona jego mądrością. Bardzo miło się tak pozytywnie rozczarować. Człowiek zostaje wtedy z nadzieją, że ludzie nie są jednak tacy źli.

Niestety, życie przeplata rozczarowania. Niedługo po tym, jak zachwyciła mnie rozwaga młodego sąsiada, inny osiedlowy zuchwalec odebrał mi wiarę w ludzi. Tydzień później jakiś zakapturzony obwieś ukradł jednej z naszych dziewczyn puszkę z datkami. Jola kwestowała na osiedlowym festynie i już w zasadzie wracała do schroniska, gdy zadzwonił jej telefon. Odebrała go, postawiła puszkę na murku i właśnie wtedy zza rogu wypadł ten chłystek. Porwał kasę i zwiał.  

– Krzyczałam za nim, ale nic. Musiał mnie obserwować, bo pojawił się od razu, jak tylko położyłam puszkę – mówiła dziewczyna ze łzami w oczach.

– Co za gnój! Żeby go…zaciskałam zęby ze złości.

– Dzwonimy na policję?

– No tak, trzeba to od razu zgłosić. Ale jak znam życie, to nic nam nie da. Nawet gnoja nie znajdą. Mała szkodliwość społeczna, wiesz.

Nie liczyłam na odzyskanie kasy

Nie miałam nadzieli na odzyskanie pieniędzy. Nie liczyłam na sprawiedliwość. Jak człowiek pracuje w schronisku tyle lat, co ja, to ma coraz mniejszą wiarę w porządek i ład. No i miałam rację. Policjanci leniwie spisali zeznania Joli i powiedzieli, że odezwą się, „jakby co”. „Jakby co…” – to były słowa jednego z nich. Postanowiłam więc zapomnieć o sprawie, żeby jak najszybciej przestać się nią denerwować. Ale to nie był koniec tej historii.

Dwa dni później w schronisku odwiedził mnie nie kto inny, jak Grzegorz, właściciel Jacka. O tym, że czeka przed biurem, powiedziały mi zdumione koleżanki. Przybiegły i jedna przez drugą powtarzały, że szuka mnie jakiś wielki gość i jeszcze kilku innych drabów.

– Dobra, dobra, już idę – odpowiedziałam.

– Leć, bo to jest jakaś dziwna sytuacja. Ich tam jest czterech, ale wygląda na to, że trzech przyprowadziło czwartego…

– Co?

– No idź, to sama zobaczysz.

Gdy ich zobaczyłam, trochę się wystraszyłam. Grzegorz był bez psa, ale za to w asyście jeszcze dwóch kolegów. Razem przyprowadzili chudego i nerwowego młodzieniaszka. Strach w oczach tego chłopaka mówił, że nie przyszedł on tu z własnej woli, oj nie. Stał między nimi, ale czuć było, że bardzo chciałby się ulotnić. Zniknąć…

– Dzień dobry, pani – powiedział Grzegorz, jak mnie tylko zobaczył. – Podobno ktoś wam ukradł puszkę z datkami? – zapytał.

– No tak, kilka dni temu…

– No to dobrze się składa, bo my mamy winnego – uśmiechnął się i pchnął do przodu swojego jeńca.

– Nie rozumiem…

– To ten cwaniaczek zwinął wam kasę. Śledził waszą dziewczynę przez godzinę, zanim wyrwał jej pieniądze.

– Ale skąd wiecie? Policja się nie odzywa.

– Bo my tu, proszę pani, lepiej się orientujemy od policji. Nic bez naszej wiedzy się nie dzieje. A ja nie pozwolę, żeby te biedne psy ktoś okradał. Więc załatwiliśmy sprawę.

– Ale to na pewno on?

– Na sto procent. Eee, cwaniaczek, powiedz pani, że się przyznałeś – szturchnął chłopaka w plecy, a ten spojrzał na mnie i kiwnął głową. – Zresztą, niech pani koleżanka potwierdzi.

On już jest oswojony

Obróciłam się do Joli, a ta kiwnęła głową na tak. Zresztą nie musiała dawać żadnych znaków – patrzyło jej z oczu z taką wściekłością, że nie miałam żadnych wątpliwości. Chłopaki złapali właściwego człowieka.

– Kasy co prawda już przy sobie nie miał, ale myśmy tu z kolegami malutką zbióreczkę urządzili i mamy parę gorszy na schronisko – powiedział Grzesiek, przekazując mi kopertę.

– O matko, dziękuję… – powiedziałam, spojrzawszy na jej zawartość.

– Nie ma za co. A, i jeszcze jedna sprawa. Złodziejaszek bardzo by się chciał nauczyć szacunku dla waszej pracy, więc zgłasza się do wolontariatu. Do najgorszych prac chce. Tak mówi. Najlepiej przy sprzątaniu boksów. Będzie przychodził przez dwa miesiące.

– Nie trzeba, dziękuję. Chyba bym mu nie zaufała… – zawahałam się.

– On się, proszę pani, teraz będzie bał cokolwiek wywinąć. Ale jak pani chce… – Grzegorz podniósł ręce w geście kapitulacji, gdy zobaczył, że naprawdę nie chcę tego typka tu widzieć. – Zabieramy go więc ze sobą. Chodź, cwaniaczek, pogadamy jeszcze.

Poszli, a ja musiałam spojrzeć na koleżanki, żeby uwierzyć w to, co się wydarzyło. Wszystkie się śmiałyśmy, bo skoro taki chłop ma serce i szacunek do naszej pracy, to może nie jest aż tak źle. Może nie jesteśmy w tym biednym schronisku same. To był dobry dzień. Taki, po którym jakoś lżej się szło do tej trudnej i często smutnej roboty.

Inna sprawa, że zostaliśmy z Grzegorzem znajomymi. To dobry chłopak i mnie w schronisku niekiedy odwiedza. Od czasu do czasu zagadam też coś do niego na osiedlu. Stoimy, rozmawiamy, a Jack mnie z wielkim zainteresowaniem obwąchuje. Ale już się go nie boję. Ani Grześka. To chłopaki wielkie, twarde, ale i rozumne. Już przeze mnie oswojone.  

Czytaj także:
„Wszyscy zazdrościli przyjaciółce idealnego męża. Gdy trochę popił, maska opadła i zobaczyliśmy jego prawdziwą twarz”
„Były mąż oszczędzał na wszystkim, bo zbierał kasę na przyszłość. Po latach odkryłam, że ta inwestycja miała na imię Gośka”
„Jestem 34-letnim nauczycielem, który związał się z 18-letnią uczennicą. Mieszkamy w Anglii, bo w Polsce nie daliby nam żyć”

Redakcja poleca

REKLAMA