Ja i mąż. Mąż i ja. Z pozoru małżeństwo doskonałe, choć tak naprawdę bardziej przyjaciele niż wciąż zauroczona sobą para. Ale cóż… Gorzej, że zaczęłam zauważać coś niepokojącego. A potem było już z górki...
Och, do dziś nie mogę w to uwierzyć!
Ocknęłam się, gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Jak nic przysnęłam. Nic dziwnego. Cały dzień pracy, potem ogarnianie domu, kolacja, film. Romantyczny. „Co się wydarzyło w Madison County”. Mieliśmy zamiar spędzić miły wieczór, a skończyło się jak zwykle. Ja się zdrzemnęłam, Andrzej chrapał w najlepsze na sofie obok mnie. Super.
Przyjrzałam mu się. Skronie lekko przyprószone siwizną, ciut za duży brzuch. Ale wciąż przystojny. Takiego go pokochałam. A teraz? Sama nie wiem, ale to chyba bardziej przyjaźń niż kochanie. Dwie osoby pod jednym dachem, trochę jak lokatorzy, a nie kochające się małżeństwo. Dzieci wyleciały z gniazda, my zostaliśmy. Szacunek, przywiązanie? Jasne. Ale o namiętności nie było mowy. Niby nic specjalnego po 25 latach razem, ale czasem brakowało tych motyli w brzuchu.
No nic, mówi się trudno. Wyłączyłam telewizor, zrobiłam sobie herbatę, jego przykryłam kocem. Będę spać dzisiaj sama. W sumie jak niemal codziennie. Kiedy się położyłam, wciąż nie mogłam przestać myśleć o tym, jak się od siebie oddaliliśmy. Czy to po prostu kwestia czasu, czy braku wspólnych zainteresowań? On chodził na ryby, ja nienawidziłam spacerów. On biegał, dla mnie sport był męczarnią. On wychodził z kumplami do knajp, ja wolałam spokojne kolacje w domu i przy świecach. I tak dalej, i tak dalej.
Kiedyś przynajmniej łączył nas seks. Ale od lat on wolał spać na kanapie niż we wspólnej sypialni. Zwłaszcza kiedy wychodził i wracał w środku nocy.
– Nie chcę cię budzić, po prostu. Wiesz, jak to jest z chłopakami, czasem się mocno zasiedzimy – tłumaczył.
Męczyło mnie to, nie powiem. Kiedyś nawet próbowałam pogadać z koleżanką.
– Jadźka, daj sobie spokój. Macie po 50 lat. Co ty sobie wyobrażasz, noce jak z Harlequina? – niestety mnie nie pocieszyła.
Nie, nie wyobrażałam sobie niczego takiego, ale chociaż odrobinę czułości, a nie „To na razie” rzucanego obojętnie, kiedy wychodził do pracy. No niestety, znowu się pomyliłam.
Ale co, mamy się teraz rozwodzić?
Bo co? Bo uczucie zrobiło się letnie? Bo z dnia na dzień stajemy się coraz bardziej obcy? Dzieciaki pewnie by zrozumiały. I Kuba, i Anka byli dorośli, mieli swoje życie. Do nas wpadali może raz na miesiąc. A nawet, jak byśmy się rozstali, to co? Sprzedawać mieszkanie, dzielić majątek? Mieć nadzieję na nowy związek i kolejne motyle w brzuchu? Śmieszne. Z takimi ponurymi myślami w końcu zasnęłam.
Następnego dnia było jak zwykle. Zakupy, gotowanie, sprzątanie. Tradycyjna sobota. Po południu szanowny mąż oznajmił, że wieczorem wychodzi. Zupełnie mnie to nie dziwiło, robił to co najmniej 3 razy w tygodniu. Czyli znowu czeka mnie smętny wieczór z jakimś łzawym romansidłem. Widać taki los. Koło osiemnastej ubrany w jedną z lepszych koszul, ogolony i wypachniony pojawił się w kuchni.
– To lecę. Nie czekaj, nie wiem, kiedy wrócę. Wiesz, jak to jest…
Taaa. Nawet nie zaszczyciłam go odpowiedzią. Żeby poprawić sobie humor, zadzwoniłam do córki.
– O, mamo, jak fajnie. Właśnie o tobie myślałam! Może skoczymy gdzieś razem? – zaszczebiotała radośnie.
– Ale gdzie? Teraz? Już późno… – wahałam się.
– Jakie późno? Dopiero 18. Mamy lato, ciemno się zrobi za jakieś 4 godziny. Zjadłybyśmy coś dobrego, napiłybyśmy się winka, pogadały. No co, dasz się namówić?
Och, do jasnej cholery. Mam siedzieć jak ta palma? Dam się namówić!
– Kochana, to za godzinę, tam u Włocha, może być?
– Super, do zobaczenia!
Pełna nowej energii wyłączyłam gaz pod zupą i popędziłam do łazienki. Prysznic, szybka fryzura. Potem szafa. Bezradnie przyglądałam się swojej kolekcji. Kurczę, chyba trzeba będzie wyciągnąć Anię na zakupy. Ale spoko. Wybrałam coś przyzwoitego, w końcu na bal się nie wybieram. Przyjrzałam się sobie w lustrze i stwierdziłam, że przydałoby się jeszcze trochę koloru. Popędziłam do łazienki, żeby umalować usta. Kłopot w tym, że nigdzie nie mogłam znaleźć swojej ulubionej pomadki. Puder też gdzieś zniknął. Skończyły się, czy gdzieś zawieruszyłam?
Możliwe, bo przecież maluję się od wielkiego dzwonu. Przeszukałam torebki, ale bez skutku. Dochodziła jednak 19 i jeśli chciałam zdążyć, trzeba się było pospieszyć. Musnęłam więc usta jakimś błyszczykiem, skropiłam się perfumami, których też była już odrobina. Jeszcze apaszka. Też nie ma?
Co się w tym domu dzieje?
Grasuje jakiś duszek, który wszystko chowa? Dobra, nieważne. Ważniejsze spotkanie z córką. Było naprawdę przemiło. Zjadłyśmy przepyszną pizzę, napiłyśmy się wina. Ania trajkotała o nowym chłopaku, z którym planowała przyszłość, a przynajmniej na razie wspólne zamieszkanie. Cieszyłam się, bo aż promieniała.
Zaprosiłam ich na niedzielę, miło będzie poznać faceta, który daje takie szczęście mojej córce. Do domu wróciłam przez dwudziestą trzecią. Andrzeja oczywiście jeszcze nie było. Ale chrzanić to. Humor miałam zdecydowanie lepszy i z uśmiechem na ustach padłam spać. W niedzielę obudziłam się dosyć wcześnie i zaczęłam krzątać po kuchni. Przygotowałam chleb, rozbiłam jajka na jajecznicę. Andrzej, widocznie zwabiony zapachem kawy, pojawił się po kwadransie. Potargany, podkrążone oczy.
– Oj, ja też poproszę – uśmiechnął się.
– Widzę. Wyglądasz co najmniej marnie. Aż taka imprezka? – podałam mu kubek.
I wtedy moje spojrzenie powędrowało na jego dłonie. A konkretnie paznokcie. Czy ja mam przywidzenia? Czy on faktycznie ma je różowe?
– Co to jest? Lakier? – wskazałam.
Spojrzał na swoje ręce. Zbladł. Potem poczerwieniał i znowu zbladł.
– Eeee… – zająknął się. – Bo to…
– O co chodzi?
– A, bo widzisz… – ewidentnie nie wiedział, co powiedzieć. – Wczoraj byliśmy u Darka i co tu dużo gadać, ostro pobalowaliśmy. Głowa mnie boli jak diabli – zaśmiał się, ale widząc moją minę, tylko chrząknął. – No i któryś z chłopaków wpadł na taki durny pomysł, żeby się pomalować i powydurniać, no i…
– W łazience masz zmywacz. Szczególnie że ma do nas wpaść Ania z chłopakiem...
Rozdrażniona odwróciłam się na pięcie i wyszłam z kuchni. Zamknęłam się w sypialni i prawie rozpłakałam.
Czy ten facet zupełnie zgłupiał?
Wiem, że się od siebie oddaliliśmy, ale teraz miałam wrażenie, że to kompletnie obcy człowiek. Męska imprezka z malowaniem paznokci? Po pół godzinie wyszłam. Musiałam wziąć prysznic, ogarnąć się i zacząć przygotowywać tę zapiekankę, którą córka tak bardzo lubi. Andrzej tymczasem zamknął się w gabinecie. I dobrze, bo byłam na niego zła. W końcu jednak, niestety, musiałam tam pójść, żeby go o coś poprosić.
– Idź do sklepu, bo… – zaczęłam, wchodząc bez pukania.
Podskoczył na krześle, jakby go ktoś polał wrzątkiem i odwracając się w moim kierunku, błyskawicznie zamknął pokrywę laptopa. No ekstra. Filmy dla dorosłych? Panienki? W biały dzień? Coraz lepiej. Cudownie po prostu.
– Co tam, czegoś potrzebujesz? – zapytał niewinnie. – Ja tu musiałem szybko sprawdzić maile z pracy, dlatego…
Aha, maile z pracy, które trzeba przede mną ukrywać. Postanowiłam jednak zachować zimną krew.
– Fajnie, jakbyś kupił jakieś białe wino. Ja muszę pilnować zapiekanki, więc nie wyjdę – powiedziałam tylko.
– Tak, już lecę, lecę, jasne.
Ubrał się błyskawicznie i pobiegł do sklepu, a ja stałam w progu gabinetu, nie wiedząc, co robić. Zajrzeć do komputera czy nie? W końcu otworzyłam laptop. Ale plan oglądania stron się nie powiódł, komputer był zablokowany hasłem. Zauważyłam, że obok była komórka, widocznie zapomniał zabrać. Włączyć? Włączyłam. Ale też prośba o PIN.
Kurczę, od kiedy on ma takie zabezpieczenia?
I co ukrywa w takim razie? Te myśli tłukły mi się po głowie cały dzień. Kiedy wrócił ze sklepu, kiedy gościliśmy córkę z chłopakiem, kiedy zasypiałam. Jakie on ma tajemnice, do diabła? Zdradza mnie? O co tu chodzi?
Kolejny tydzień minął bez jakichś specjalnych rewelacji. Andrzej miał urlop i postanowił odmalować ściany w gabinecie. Ja chodziłam do pracy. Rutyna, nic specjalnego. W piątek jednak koło południa poczułam, że pęka mi głowa. Nie wiem, czy to pogoda, czy stres, ale ledwo siedziałam przy biurku. Zauważyła to szefowa i kazała mi się zwijać do domu. Nie powiem, byłam jej wdzięczna. I tak nie miała ze mnie pożytku, a ja dałabym wiele, żeby położyć się pod kołdrą i po prostu odpocząć. Była może trzynasta, kiedy otworzyłam drzwi mieszkania.
Zdziwiłam się, bo usłyszałam dźwięki jakiejś muzyki. Co więcej, głos Andrzeja, który najwyraźniej śpiewał razem z zespołem. Nie słyszał, jak wchodzę. Zbliżyłam się do drzwi gabinetu niemal bezszelestnie. I dosłownie usiadłam w progu. Bo oto moim oczom ukazał się mój mąż. Wcale nie malował ścian, choć otwarta puszka z farbą stała nieopodal. Miał na sobie moją spódnicę, jakąś bluzkę na ramiączka, apaszkę, której tak szukałam. Do tego pociągnięte szminką usta. I wywijał w takt melodii. Po kolejnym piruecie nasze spojrzenia się spotkały.
Ja na podłodze, on w połowie jakiejś figury. Gdyby to był film, widzowie śmieliby się jak na najlepszej komedii. Patrzyłam i nie mogłam uwierzyć.
Piosenka się skończyła i zapadła cisza...
– Jadziu, ja… – wychrypiał w końcu.
– Co, Jadziu? – wcześniejszy paraliż zaczął przeradzać się we wściekłość. – To tak się zabawiasz? Tak się bawisz z kolegami? – wstałam w podłogi. – To mojej pomadki używasz i moich perfum? Kim ty jesteś, do diabła?!
Teraz już zaczęłam krzyczeć i niewiele myśląc, złapałam puszkę z farbą i walnęłam nią o ścianę. Potem pognałam do sypialni i tam się zamknęłam. Przeryczałam pół wieczoru. Nie mogłam w to uwierzyć. Kim jest mój mąż? Czy to możliwe, żebym zupełnie go nie znała? Nic nie zauważyła?
Jakimś cudem zasnęłam. Rano w mieszkaniu było cicho. Poszłam do kuchni zrobić sobie kawę. Na stole zastałam list. „Kochałem cię bardzo. Ale od dawna wiem, że nie jestem tym, kim myślałem. Jestem homoseksualistą. Zrozumiem, jeśli tego nie chcesz tolerować. Inaczej nie umiem. Przepraszam”.
Kubek z kawą poleciał do zlewu i roztrzaskał się z łoskotem. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Wczesnym popołudniem zadzwoniłam do córki. Poprosiłam, żeby mnie przenocowała. Wieczorem powiedziałam jej wszystko, inaczej nie mogłam.
Tuliła mnie, jakbym to ja była jej dzieckiem. Następnego dnia do niego zadzwoniła i przekazała moją decyzję. Rozwód i to natychmiast. Ma zabrać rzeczy, mieszkanie wystawiamy na sprzedaż, dzielimy się resztą, nawet cholernymi pomadkami.
Od tej pory minęły 2 lata. Wciąż nie mogę przeboleć. Może i wciąż go kocham w głębi serca. Ale kiedy pomyślę, że nie jest tą samą osobą, z którą wzięłam ślub... Rozwód się uprawomocnił. Mieszkanie mamy sprzedane. Ja kupiłam maleńką kawalerkę i jakoś się tam urządzam.
Ania jest już po zaręczynach, bardzo mnie wspiera. Kuba obraził się na ojca i przez rok do niego się nie odzywał. Na ich decyzje nie mam wpływu, są dorośli. Ja nie mogę nawet myśleć o Andrzeju, aż tak się zawiodłam. Co będzie dalej? Nie wiem. Księcia z bajki w tym wieku się nie spodziewam. Może po prostu muszę dać sobie czas, żeby po tym ochłonąć…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”