Moja niewielka firma, w której produkowaliśmy meble, radziła sobie całkiem nieźle, choć niewiele osób wierzyło w powodzenie tego przedsięwzięcia. Usługi stolarskie, jeśli pracuje się w czystym drewnie, nie należą do najtańszych, ale z drugiej strony, produkty wykonane w ten sposób są trwałe i piękne. Cenowo nie dla wszystkich dostępne, lecz zawsze znajdą amatorów. Dlatego mi się udało.
Na początku sam ogarniałem całą papierologię i księgowość, ale w pewnej chwili stwierdziłem, że jest tego za dużo, jak na moje możliwości i umiejętności, zwłaszcza biorąc pod uwagę wciąż zmieniające się przepisy. Już nie działałem w pojedynkę, zatrudniłem najpierw jednego pracownika, potem drugiego, a następnie trzech kolejnych, i poświęcałem więcej czasu papierom niż stolarce, co wcale mi się nie podobało.
Kocham pracę z drewnem. Uwielbiam jego zapach, możliwości, jakie kryją w sobie całe pnie i pojedyncze deski. Uwielbiam tworzyć z nich meble, a czasem rzeźby, gdy mam taką ochotę. To czysta magia, kiedy z pnia powstaje bieliźniarka. Albo ktoś dostaje meble do salonu, z których będą mogły korzystać także jego wnuki. Tymczasem coraz rzadziej widziano mnie w pracowni, a coraz częściej wypełniałem druczki przed komputerem, przepinałem wydruki do segregatorów i składałem je do ZUS-u albo urzędu skarbowego.
W końcu stwierdziłem, że pora zatrudnić pomoc, która przejęłaby na siebie zamówienia, załatwianie transportów drewna, a jeśli jeszcze ogarnęłaby księgowość, to już w ogóle obsypałbym ją złotem.
– Sekretarka? Czyli młoda, zgrabna i z biustem w okolicach D? – spytała moja żona, pozornie obojętnym tonem.
– A teraz o co chodzi? – westchnąłem.
– Koniecznie musi to być sekretarka? Nie może być sekretarz?
– Może, mnie tam wszystko jedno – wzruszyłem ramionami. – Byle zdjął ze mnie te nudne, choć konieczne, obowiązki. Chcę wrócić do pracy w stolarni.
– Mhm… – mruknęła żona. – Jakoś mi się wydaje, że jednak postawisz na młodziutką asystentkę, która będzie równie kompetentna, co ładna.
– Nie mów, że jesteś zazdrosna– uśmiechnąłem się i podszedłem do niej, by ją przytulić i pocałować w czubek nosa. – Wiesz, że dla mnie jesteś najważniejsza na świecie. Żadna inna nie mogłaby się z tobą równać. Kocham cię – pocałowałem ją tak, żeby nie miała wątpliwości.
– Dziewczyna w firmie, w której pracują sami faceci, to tylko proszenie się o kłopoty – upierała się.
Machnąłem na to ręką.
Zaczęła mnie sprawdzać
Dałem ogłoszenie na dwóch portalach i zacząłem przeglądać napływające CV. I wtedy jeden z moich pracowników spytał, czy mógłby przynieść papiery swojej bratanicy. Dziewczyna niedawno skończyła studia na kierunku finanse i zarządzanie oraz kurs pracownika biurowego, więc dałaby sobie radę.
Ceniłem Staszka jako dobrego, rzetelnego pracownika, na którego od kilku lat mogłem liczyć, więc się zgodziłem. Jeśli ręczył za swoją bratanicę, to chyba szczerze. Nie wpuściłby mnie w kanał jakąś dziunią, co tylko herbatę z torebki potrafi zrobić. Umówiłem się od razu z dziewczyną na rozmowę i po kilkunastu minutach wiedziałem, że wezmę ją na okres próbny.
Mówiła konkretnie, jasno, bez kokieteryjnych gierek, nie ściemniała, jeśli czegoś nie wiedziała. Doceniam ludzi, którzy potrafią wprost się przyznać, że czegoś nie umieją, ale sprawdzą i się douczą. Jeśli chodzi o drewno, potrzebowała szkolenia, żeby mogła swobodnie rozmawiać z klientami, ale to nie był problem. Staszek ją dokształci. Podpisaliśmy zatem umowę na trzy miesiące próbne.
– I co, nie mówiłam? – skomentowała moja żona. – Mówiłam, że zatrudnisz dziewczynę. Młodą, śliczną i zupełnie zieloną. Raczej nie dla kompetencji ją zatrudniłeś, przyznaj…
Małżonka uczepiła się Karoliny i wytykała mi, że zatrudniłem ją na piękne oczy. Nieprawda. Powtarzałem do znudzenia, że po pierwsze, ma kwalifikacje, by poprowadzić całą księgowość firmy, a po drugie, to przecież bratanica Staszka, w sumie jak rodzina… Hania wiedziała swoje.
Choć nigdy dotąd tego nie robiła, zaczęła zaglądać do biura i stolarni, jakby próbowała mnie przyłapać na czymś, czego nie powinienem robić. Oczywiście jedyne, na czym mogła mnie przyłapać, to zawzięte heblowanie drewnianych powierzchni. Nie komentowałem jej zachowania. Udawałem, że niczego nie zauważam. Upewni się, że jestem jej wierny i przestanie, myślałem. Może ma taką fazę?
Poza tym pochlebiało mi, że po 23 latach małżeństwa żona jest o mnie zazdrosna. Sporo moich znajomych już dawno się rozwiodło albo właśnie się rozwodziło, a my dalej się kochaliśmy. Może nie jak nastolatki, ale nadal mocno.
Po trzech miesiącach podpisałem z Karoliną umowę na czas nieokreślony. Cieszyłem się, że chciała zostać, bo gdybym znowu musiał kogoś szukać albo sam zająć się tym, co ona tak zgrabnie robiła, chyba zapłakałbym się na śmierć.
Karolina przejęła telefony od klientów, łącząc mnie tylko z tymi, którzy naprawdę wymagali konsultacji z kimś, kto był specjalistą od drewna. Rozliczała wszystkie podatki, pilnowała urlopów, zajmowała się sprawami kadrowymi, jednym słowem, ogarniała cały chaos. Starałem się, żeby dziewczyna dobrze się czuła w zespole, i od początku traktowałem ją jak członka naszej firmowej rodziny – dokładnie tak samo, jak traktowałem chłopaków na stolarni czy naszego kierowcę.
Wiedziałem też, że Karolina związała się z jednym z pracowników. Początkowo spotykali się w tajemnicy, zapewne bojąc się mojej reakcji – albo Staszka. Co do mnie, nie miałem nic przeciwko, bo niby dlaczego miałbym mieć? Oboje byli dorośli, a romans nie wpływał na ich pracę.
Jednak żona miała rację
Zatrudnienie kobiety w firmie, gdzie są sami faceci, może prowadzić do kłopotów…
Któregoś wieczora wkładałem właśnie naczynia do zmywarki, kiedy Hania wparowała do kuchni.
– Wiedziałam! Po prostu wiedziałam. Nienawidzę cię. – rzuciła we mnie moim telefonem komórkowym, który zostawiłem na komodzie w salonie, i… ku mojemu zdumieniu, wybiegła z domu.
Nie zdążyłem zareagować, kiedy usłyszałem trzaśnięcie drzwiami, a zaraz potem dźwięk odpalanego silnika. Podniosłem telefon, na wyświetlaczu już pojawiła się pajęczynka pęknięć.
Na ekranie blokady był esemes od Karoliny: „Jestem w ciąży”. Po minucie przyszedł drugi: „Czy mogę wziąć trzy dni wolnego? I Leszek też? Chcemy pojechać do rodzin i o wszystkim im powiedzieć”.
Roześmiałem się, bo to była dobra wiadomość. Tylko dlaczego nie mogła napisać tego w jednym esemesie? Przez to wynikło niepotrzebne i głupie nieporozumienie. Nie ja byłem ojcem dziecka Karoliny, nie dotknąłem jej nawet palcem, poza podaniem ręki przy podpisaniu umowy.
Nie zaryzykowałbym romansu
Próbowałem dodzwonić się do Hani, ale nie odbierała ode mnie połączeń. W końcu zrobiłem zrzut ekranu i wysłałem jej w wiadomości. Po trzech godzinach moja żona wróciła do domu. Z opuchniętymi, zaczerwienionymi od płaczu oczami.
– To nie ty jesteś ojcem? – spytała cicho, pociągając nosem.
Jeśli na początku miałem pomysł, by za karę za brak zaufania trochę się z nią podroczyć, w jednej chwili zmieniłem zdanie. Widać było, że cierpiała.
– Haneczko, skarbie, jak w ogóle możesz o to pytać? Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie. A co do Karoliny, pewnie niedługo będziemy się bawić na jej weselu z Leszkiem.
– Przepraszam… – powiedziała cicho.– Tak bardzo się bałam, że już ci się znudziłam, że jakaś inna, młodsza, ładniejsza zawróciła ci w głowie. Wszyscy wokół się rozwodzą, zdradzają, nawet tacy, których nigdy byś o to nie podejrzewał. Mają kryzys wieku średniego i uganiają się za smarkulami. Po prostu... przeczytałam tę wiadomość i serce mi pękło na milion kawałków.
Wyjaśniliśmy sobie wszystko. To, że Karolina jest dla mnie nie tylko cenną pracownicą, z którą nie zaryzykowałbym romansu, nawet gdyby mnie kusiło. Również dlatego, by Staszek nie obił mi twarzy. Zresztą od lat kocham tylko jedną kobietę. Ją. Może z racji nawału pracy mniej jej to ostatnio okazywałem, ale się poprawię. Rozmawialiśmy długo i szczerze o wszystkich wątpliwościach i strachach. Przez te ponad dwadzieścia lat trochę się ich nazbierało.
Hania poczuła się pewniej w naszym małżeństwie i w swojej dojrzałej kobiecości, i chyba uwierzyła, że naprawdę nie patrzę na inne kobiety jak na potencjalne kochanki.
Wesele przepowiedziałem słusznie. Minęły dwa miesiące i dostaliśmy zaproszenie na uroczystość.
Nie powiedziałem Karolinie o tym, jaką awanturę spowodowała swoim SMS-em. W ciąży nie potrzebowała dodatkowych nerwów i stresów. Postanowiliśmy z Hanią, że zostanie to między nami, nasza mała słodko-gorzka tajemnica. Co nie znaczy, że zapomnieliśmy o sprawie. Moja niby zdrada i „wpadka z szefem” stały się dla nas nauczką, że nie wolno wyciągać pochopnych wniosków.
W prezencie ślubnym zrobiliśmy dla Karoliny i Leszka piękną, dębową kołyskę. Mam nadzieję, że jej synowi, bo już wszyscy wiemy, że to chłopak, będzie się w niej dobrze spało. I może kiedyś ułoży w niej swoje dziecko, a ono z kolei swoje dziecko… Solidna dębowa kołyska przetrwa przecież wieki.
Czytaj także:
„Jestem sierotą i dlatego teściowie mną gardzą. Nie obchodzi ich nawet, że mogą przez to stracić wnuka”
„Mówi się, że nie ma miłości bez zazdrości, ale tego było już za wiele. Adam traktował mnie jak swoją własność”
„Udawała, że jest ze mną w ciąży, kantowała i kłamała. Powinienem ją porzucić, ale kocham ją i wychowam jej dziecko”