„Jestem sierotą i dlatego teściowie mną gardzą. Nie obchodzi ich nawet, że mogą przez to stracić wnuka”

kobieta, która wychowała się w domu dziecka fot. Adobe Stock, megaflopp
„Mieli dla syna taką dobrą partię, córkę znanego w mieście chirurga plastycznego. A on przyprowadził do domu znajdę bez rodziny”.
/ 16.01.2022 07:35
kobieta, która wychowała się w domu dziecka fot. Adobe Stock, megaflopp

Pamiętam, że prasowałam koszulę męża, kiedy zorientowałam się, że zastanawiam się, jak zabić teściów. W wyobraźni częstowałam ich grzybową na sromotnikach… Zasłużyli sobie na mój gniew. To ludzie, którzy za cel swojego życia obrali zniszczenie we mnie poczucia wartości. Oraz zniszczenie uczucia, jakie żywi do mnie ich syn. Przecież mieli dla niego taką dobrą partię, córkę znanego w mieście chirurga plastycznego. A on przyprowadził do domu znajdę bez rodziny.

Gardzili mną i okazywali to bez zahamowania

Nie przeszkadzało im nawet to, że mój mąż zagroził, że zerwie z nimi kontakty i już więcej nie zobaczą pięcioletniego wnuka. Najgorzej, że zbliżały się imieniny teścia. Najchętniej zostałabym w domu, ale Bartek tak bardzo czekał na spotkanie w gronie dużej rodziny, z kuzynami, że nie mogłam go zawieść. Mimo wszystko takie krwiożercze ciągoty chyba nie są normalne – pomyślałam, wieszając wyprasowane koszule w szafie. I wtedy, jakby na zawołanie, z głębin pamięci wychynęły słowa: „Masz w sobie diabła. Jaki ojciec, taka córka!”.

Miałam wtedy chyba dziesięć lat. Słowa wypowiedziała siostra Zofia, która pracowała w kuchni domu dziecka. Nie pamiętam, dlaczego to powiedziała, czas to wspomnienie zatarł, ale jak się okazało, słowa zapadły mi w podświadomość… Jestem sierotą. Przez większość swojego życia niewiele wiedziałam o swoich rodzicach. Gdy byłam dzieckiem, wyjaśniono mi, że nie byli małżeństwem i dlatego nie mogli mnie wychowywać. Nie uczono nas kwestionować opinii matki przełożonej i innych zakonnic, które się nami opiekowały. Więc nie pytałam o szczegóły.

Miałam dobre dzieciństwo. Nie usłyszycie ode mnie ani jednego złego słowa na moje opiekunki. Czułam się bezpieczna, miałam ulubioną siostrzyczkę, Klementynę, która dawała mi poczucie, że jestem chciana i kochana. Do dziś utrzymujemy kontakty. Jedynym zakalcem w tym cieście była właśnie siostra Zofia. Ale kiedy spytałam Klementynę, o co tamtej chodziło, to powiedziała, żebym się nie przejmowała, bo siostra Zofia jest zgorzkniałą kobietą i wszędzie widzi diabły.

Wkrótce zakonnica została przeniesiona i już więcej jej nie widziałam. Jaki ojciec, taka córka. Poczułam nieprzepartą potrzebę dowiedzenia się czegoś o moich rodzicach.

„Masz w sobie diabła”, powiedziała zakonnica

I znów w głowie ujrzałam wyobrażone ciała moich teściów zwiniętych w łóżkach w bolesnym skurczu po zjedzeniu zatrutej zupy. Czy naprawdę byłabym zdolna do zabójstwa? Bo jeśli tak, to muszę bardzo uważać, by nie puszczać wodzy wyobraźni, bo pewnego dnia mogłabym pomylić fantazję z rzeczywistością. Słyszałam o takich przypadkach.

Pierwsze kroki skierowałam do mojego dawnego domu dziecka. Rządziła nim już inna zakonnica. Nie znałam jej, ale okazała się rozsądną kobietą, chętną do pomocy. Niestety, w dokumentach nie było nazwiska ojca ani matki. Była za to adnotacja, że pojawiłam się w kościelnym oknie życia. Ślepy zaułek. W desperacji spytałam o siostrę Zofię, która kiedyś pracowała w kuchni, a potem ją gdzieś przeniesiono.

– Wróciła kilka lat temu. Jest tu kucharką – zaskoczyła mnie siostra Maria.

I tak czas zatoczył koło. Znów stałam w progu kuchni domu dziecka, w którym spędziłam wiele godzin, pomagając zakonnicom. Siostra Zofia postarzała się wyraźnie, miała ponad siedemdziesiąt lat. Kroiła warzywa, kiedy weszłam do pomieszczenia. Wyczuła moją obecność, jej ręka znieruchomiała, a ona powoli odwróciła głowę i popatrzyła na mnie.

– Agnieszka – wyszeptała. – Mój Boże… Wyglądasz zupełnie jak twoja matka.

Poczułam, jak słabość ogarnia moje nogi. Opadłam na stołek przy stole. Były przyjaciółkami jeszcze z piaskownicy. Rozstały się dopiero, kiedy Marzena, która przyjęła imię Zofia, została zakonnicą. Ale wciąż pisały do siebie.

– Dlatego znałam dokładnie historię jej miłości do twojego ojca. Miał na imię Jan.

Siedziałyśmy przy kubkach z herbatą. Zakonnica zmieniła się, wyciszyła. Nie było w niej tego ognia, który kazał jej wykrzyczeć mi w twarz, że mam w sobie diabła. Zanim zaczęła opowiadać mi tę historię, przeprosiła za tamten incydent. „Wciąż czułam ból, ale przecież dziecko niczemu nie jest winne. Wtedy tego nie rozumiałam”. Moja mama, Lidia, była córką zamożnego adwokata, właściciela sporej kancelarii. Człowieka ustosunkowanego, z ugruntowanymi poglądami na rolę kobiet, członków rodziny. Moja babka, jego żona, zgadzała się z nim w każdym aspekcie.

– Lidka miała dwadzieścia trzy lata, kiedy zakochała się w nauczycielu historii w liceum. Z wzajemnością. Marzyli o wspólnym życiu. Jednak jej ojciec miał inne plany. Powiedział, że potrzebuje odpowiedniego zięcia, z koneksjami, które pomogą mu rozszerzyć wpływy. I wybrał jej męża. Trzeba ci wiedzieć, że twoja matka była dobrą córką, wierzyła w Boga i swoją powinność. Ale jej ukochany buntował ją… Namawiał, by sprzeciwiła się woli ojca, uciekła z nim. Tak ją omotał, że to zrobiła.
– Kochała – powiedziałam cicho. – Miała prawo zrobić ze swoim życiem, co zechce.

Siostra Zofia uniosła na mnie wzrok.

– Prawo? Jej obowiązkiem było słuchać ojca, tak jak moim jest słuchać Pana. A skoro się mu sprzeciwiła, poniosła karę.

A już myślałam, że polubię tę kobietę. Nic z tego

Zacisnęłam zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, co sprawi, że nie usłyszę tej historii. A nie było łatwo. Mama wyjechała z ukochanym do innego miasta. Byli razem trzy tygodnie, zanim odnalazł ich prywatny detektyw pracujący na zlecenie jej ojca. Pewnego dnia, kiedy Robert wyszedł rano do pracy, a ona poszła po zakupy, została siłą wsadzona do samochodu i zawieziona z powrotem do domu rodzinnego. Następnego dnia zmuszono ją do ślubu ze starszym o piętnaście lat mężczyzną.

– Była jak opętana – mówiła siostra Zofia. – Mimo że już poślubiona innemu, chciała uciekać do kochanka. Więc zamknięto ją w domu męża. Wkrótce okazało się, że jest w ciąży. To było dziecko Roberta. Postanowiono, że po porodzie zostanie oddane. Kiedy mi o tym napisała, byłam przerażona. Bo błagała mnie, bym wzięła to dziecko i oddała Robertowi. Żeby je wychował.

Zapadła cisza.

– Dlaczego tak się nie stało? – wyszeptałam; serce waliło mi mocno, szybko.

Siostra Zofia milczała. Twarz miała zaciętą, usta zasznurowane w wąską kreskę.

– Dlaczego, co?! – krzyknęłam. – Miałabym chociaż ojca!
– On na to nie zasługiwał – odparła zakonnica i zacisnęła dłoń na trzonku noża. – To on zniszczył życie mojej jedynej przyjaciółki. To on wyrwał ją z rodziny i zbuntował. I miał mieć dziecko? W nagrodę? Nie mogłam na to pozwolić. Gdy Lidia urodziła, zgłosiłam się do twojego dziadka i powiedziałam, że zajmę się przekazaniem dziecka Kościołowi, i że nikt nigdy się niczego nie dowie. Byłam mu to winna.
– Jemu była siostra winna?! – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam.
– To przeze mnie było to wszystko. Ja poznałam Lidkę z Robertem.

Odetchnęłam głęboko.

– No dobrze. Co było, to było. Czy pamięta siostra, jak nazywa się mój ojciec?

Stara kucharka odłożyła nóż, wytarła dłonie w fartuch.

– Chodź – powiedziała. – Coś ci pokażę. Podziękujesz mi.

Zaprowadziła mnie do swojego, skromnie urządzonego pokoju. Otworzyła szufladę i z jakiegoś pudełka wyjęła wycinek z gazety. Podała mi go. Była to kronika kryminalna. Artykuł opowiadał o młodym mężczyźnie, Robercie N., nauczycielu historii z liceum, który pewnej nocy wdarł się do domu znanego adwokata i poderżnął gardło jemu i jego żonie.

Jak udowodniło przeprowadzone śledztwo, Robert N. był kochankiem ich córki, Lidii W., żony lokalnego biznesmena. Lidia W. kilka dni przed śmiercią rodziców popełniła samobójstwo, podcinając sobie żyły w wannie. Sekcja zwłok kobiety wykazała, że kilka dni wcześniej musiała urodzić dziecko. Co się stało z noworodkiem, nie wiadomo.

Mąż Lidii W. był akurat za granicą podczas tej tragedii i twierdzi, że jest wstrząśnięty i o niczym nie wie. Spojrzałam na zakonnicę. Patrzyła na mnie z dziwną satysfakcją w oczach.

– Został skazany na dwadzieścia pięć lat. Powiesił się w areszcie po wyroku. Więc możesz mi podziękować, że nie wychowywał cię diabeł.
– Diabła to możesz pozdrowić, jak go wreszcie zobaczysz – warknęłam, czując, że jeśli zaraz nie wyjdę, to krew mojego ojca zaleje mi rozsądek.

Zabrałam wycinek z gazety i schowałam w koszulkę. Potem zrobiłam ksero artykułu i podrzuciłam rodzicom męża, z adnotacją: „To zrobił mój ojciec. Uważajcie”. Spotkanie imieninowe było później pełne miłości, dobrej energii i ostrożnego szacunku płynącego do mnie od moich teściów. 

Czytaj także:
Radzimir kazał zmienić żonie nawet imię, żeby nikt się nie dowiedział, że to sklepowa ze wsi
Poszedłem na pogrzeb kolegi tylko po to, żeby spotkać swoją dawną ukochaną
Po śmierci siostry adoptowałam córkę. Nie kochałam jej, ani nawet nie lubiłam

Redakcja poleca

REKLAMA