Kiedy poznałam Patryka, poczułam, jakby nowe życie wlało się w moje żyły. Nawet kiedy tylko siedział, emanował energią. To było na przyjęciu urodzinowym u mojej przyjaciółki, Eleny.
Wyjątkowo byłam sama, bo mój mąż, znów był w delegacji. Posadzono nas obok siebie przy stole. Patryk to kuzyn męża Eleny. Właśnie sprowadził się do naszego miasta, bo dostał tu pracę. Opowiadał o swoich podróżach, swojej fascynacji światem i pokonywaniem niebezpieczeństw. Jak mówił – smakowaniem życia.
– Świat jest kolorowy, pełen cudów – mówił z pasją. – Cenię ludzi, którzy nie dali się zapędzić do plastikowych boksów, gdzie żyją, oglądając w telewizji wymyślone historie odgrywane przez aktorów, którzy także nie mają pojęcia o prawdziwym życiu.
Przyznaję, zafascynował mnie. No i wygląd pasował do tego, jak żył. Kanciasta twarz, mocna budowa ciała, wyrzeźbione pracą i wysiłkiem mięśnie. Wysoki, silny, pewny siebie.
Motylki w moim brzuchu wyrabiały nadgodziny...
Kiedy przyjęcie się skończyło, odwiózł mnie do domu. Miał terenowego jeepa, nieco sfatygowanego. Mógł prowadzić, bo na imprezie nie pił.
– Powinieneś pisać książki jak Tony Halik – powiedziałam, gdy jechaliśmy nocą pustymi ulicami miasta.
– A wiesz, przymierzam się. Mam mnóstwo notatek, zdjęć.
– Zdjęcia? Mogłabym zobaczyć?
W przeciwieństwie do Patryka ja trochę wypiłam, a gdy jestem wstawiona, mówię, co myślę
– Mogłabyś. Kiedy? – spojrzał na mnie bez uśmiechu.
Aż zacisnęłam uda. I tak to się zaczęło. Z początku myślałam, że spotkania z Patrykiem nie będą miały żadnych konsekwencji dla mojego małżeństwa. Chociaż zamiast słowa „myślałam” powinnam użyć „oszukiwałam się”… Ciągnęło mnie do niego jak ćmę do światła. Był tym wszystkim, czym nie był mój mąż.
Kochałam Krzysia, ale on był… nudny
Wcześniej tego nie zauważałam, kiedy jednak wracałam ze spotkania z Patrykiem, brak energii u mojego męża, jego systematyczność, planowanie każdego kroku i wybieranie bezpieczniejszych opcji zaczęło mnie strasznie drażnić.
– Musisz czuć, że żyjesz – mówił Patryk, kiedy mknęliśmy drogą 200 km na godzinę, a ja zaciskałam dłonie na udach, żeby nie pokazać mu, że trochę się boję.
Tyle jest wypadków, nieważne, jak dobrym jesteś kierowcą…
– Życie jest tylko jedno, szkoda każdej sekundy – szeptał, gdy lecieliśmy balonem, a ja miałam zamknięte oczy.
– Otwórz oczy i patrz. Chyba się nie boisz? – pytał zaczepnie.
I chociaż umierałam ze strachu, to nie chciałam go zawieść, więc je otworzyłam.
Lęk wysokości? Co tam! Skaczemy!
Każda randka z Patrykiem to było nowe przeżycie, nowe smaki, nowe dreszcze. W końcu nie potrafiłam się już więcej opierać i poszłam z nim do łóżka. I to też było nowe doznanie. Za każdym razem inaczej, gdzie indziej. Może nie było to romantyczne, ale z pewnością dostarczało wrażeń. Byłam zakochana po uszy.
Jednak pojawił się mały problem. Nie jestem specjalnie odważną osobą. Mam lęk wysokości, problemy z błędnikiem i zbyt żywą wyobraźnię, żeby narażać się na niepotrzebne ryzyko, na przykład skacząc na bungee czy lecąc na paralotni. Tyle się słyszy opowieści o połamanych nogach, rękach, kręgosłupach.
– Nie boisz się? – spytałam kiedyś Patryka, gdy staliśmy na wzniesieniu, by zeskoczyć na paralotni.
Siedziałam tuż przed nim, ale niestety obiecał, że po kilku wspólnych lotach będę latać sama.
– Czasami, kiedy robię coś nowego. Tylko że ja uwielbiam to uczucie.
– Ale nawet jeśli się boisz, nigdy się nie cofasz? – dopytywałam.
Popatrzył na mnie zniesmaczony.
– Można się bać, to ludzkie, ale poddanie się strachowi to domena tchórzy. A ja nienawidzę tchórzy. No to jak będzie, mała. Boisz się?
– Tak – odparłam zgodnie z prawdą.
– Ale skaczemy? – roześmiał się, a ja znów poczułam taniec motyli.
I co mogłam mu odpowiedzieć? Nie chciałam, by wziął mnie za tchórza.
– Skaczemy! – krzyknęłam i zamknęłam oczy; czego oczy nie widzą, tego mózg się nie przestraszy…
– Kocham cię, Grażynaaaa! – krzyknął Patryk, a wiatr porwał jego słowa. – Wyjdź za mnie!!!
Powinnam się była spodziewać, że oświadczy się właśnie wtedy, gdy będę robić w spodnie ze strachu. I cud: przestałam się bać, szczęście zalało mój mózg serotoniną, doszczętnie topiąc stresogenny kortyzol.
Na przeszkodzie małżeństwu z Patrykiem stał... mąż
Patryk ponaglał mnie, bym wreszcie mu powiedziała, że odchodzę, wiedziałam, że powinnam, ale za każdym razem tchórzyłam. Krzyś na to nie zasługiwał.
Jak na normalne życiowe standardy był dobrym mężem, kochał mnie, tylko że… No, życie z nim nie było ekscytujące. Przy mężu nie czekałam, co znowu wymyśli, żebym poczuła zawrót głowy. Jego zwyczajną przeszłość znałam w najdrobniejszych szczegółach – byliśmy ze sobą już od dwudziestu pięciu lat, od liceum – więc nie mógł mnie niczym zaskoczyć.
Tymczasem ja kończyłam czterdzieści dwa lata, syn i córka byli już na studiach, nikogo bym więc za bardzo nie skrzywdziła. Krzyś znajdzie sobie kogoś nowego, myślałam. Znałam co najmniej dwie moje koleżanki rozwódki, które od razu zarzucą na niego sieć.
No więc wyznaczyłam datę. Musiałam tylko poczekać, aż wróci z kolejnej podróży służbowej. Zanim poznałam Patryka, trochę mi przeszkadzało, że Krzyś od kilku lat często wyjeżdża, czułam się samotna. Jednak teraz zdecydowanie ułatwiało mi to romans.
Tymczasem Patryk postanowił uczcić nasze zaręczyny. Oczywiście nie w nudnej restauracji ze zginającym się wpół kelnerem.
W brzuchu czułam lodowatą kulę
– Dokąd jedziemy? – spytałam, kiedy wsiadłam do jego jeepa.
– Niespodzianka – powiedział.
Wjechaliśmy w rejony miasta, których w ogóle nie znałam. Nie wyglądały na najbardziej bezpieczne. Zaczęłam zgadywać. Zlot motocyklistów? Podziemne walki bokserskie? Patryk tylko się śmiał i kręcił głową.
Wreszcie wjechaliśmy przez pilnowaną przez strażników bramę na podwórze dwupiętrowego domu. Stały przed nim samochody dobrej klasy, jak zdążyłam zauważyć. Wpuszczono nas do środka. Dopiero po kilku minutach, gdy weszliśmy do głównej sali, Patryk powiedział mi, co to za przybytek.
– Wreszcie spotkałem kobietę, z którą mogę tego spróbować – patrzył na mnie błyszczącymi oczami. – Kobietę, która nie boi się rzeczy nieznanych, która jak i ja kocha eksperymenty.
Tym razem zamiast motylków w brzuchu czułam lodowatą kulę. Patrzyłam na fotografie na ścianach grup ludzi w erotycznych kombinacjach, kobiet z pejczami.
– I ty chcesz to robić ze mną?
Wyczuł, że nie skaczę z radości.
– Każdy aspekt naszego życia powinien iskrzyć – powiedział.
Wystarczy ożywić to, co ostygło
Zrobiło mi się niedobrze. Mogłam sobie wyobrazić, że przyzwyczaję się do skoków na spadochronie, wariackiej jazdy autem czy innych tego rodzaju sportów. Myślałam, że z czasem może nawet to polubię. Ale TO? To było całkowicie wbrew mojej psychice i upodobaniom.
– To, co mamy, iskrzy wystarczająco. Nie chcę – powiedziałam.
– Grażyna, nie rozczarowuj mnie.
– A ty nie rozczarowuj mnie – odcięłam się. – To nie jest moja bajka. Nie chcę tego. Nie chcę tego bardziej niż skakania ze spadochronem, paralotni i łażenia po górach. Z tamtymi rozrywkami mogę się dla ciebie poświęcić, ale to – nie. Wychodzę stąd.
– Grażyna! – złapał mnie za rękę, ale ja wyszarpnęłam ją i niemal wybiegłam z tego przybytku.
Myślałam, że pobiegnie za mną, ale widziałam jego zawiedziony wzrok. To było dla niego coś nowego i musiał spróbować. Sprawdzić się. Ale ja nie. Dotarłam do ściany.
Wróciłam do domu, drżąc. Nie wiem, na kogo byłam bardziej wściekła – na siebie czy na Patryka. Ale chyba na siebie. Oto ja, kobieta dojrzała, inteligentna, po ponad 20 latach małżeństwa partnerskiego z facetem, który uznawał moje zdanie i moją opinię, i nigdy niczego nie narzucał – nagle tracę rozum i rzucam się w objęcia dużego chłopca, który myśli tylko o sobie.
Który uważa, że to, co dobre dla niego, dobre jest i dla innych. Który nie rozumie, że ludzie są różni. I ja, zamiast nauczyć go, że ktoś może mieć inne zdanie, ja, taka mądra kobieta, kładę uszy po sobie i udaję, że jestem taka, jaką on sobie wymarzył.
Bo się zakochałam i przestałam myśleć o tym, co mnie jest potrzebne i co jest dla mnie dobre. Najważniejsze stało się to, co on o mnie myśli. Bo jeżeli go rozczaruję, to mnie rzuci… I dobrze. Nie mogę przy nim być sobą, to ja rzucam jego.
Wreszcie przejrzałam na oczy
Kiedy dwa dni później wrócił Krzyś, wzięłam go na rozmowę.
– Kochanie. Przeszliśmy już wiekowy i małżeński Rubikon. Trochę się rozleniwiliśmy, zrobiło się w domu tak… zbyt spokojnie. Co powiesz na dwa tygodnie w stadninie, nauczymy się jazdy konnej. A może zrobimy kurs na sternika jachtu śródlądowego? Albo może zapiszemy się na kurs tańca towarzyskiego… Roześmiał się.
– Z przyjemnością. I wiesz, kocham cię, choćby za to, że nie proponujesz mi skoków ze spadochronem, żeby udowodnić, że jeszcze nie jesteśmy starzy – powiedział i przytulił mnie.
Może nie poczułam motylków w brzuchu, ale wiedziałam, że jestem w objęciach właściwego faceta.
Czytaj także:
„Mąż zostawił ją z 4 dzieci dla młodszej o 10 lat kochanki. Przez tego drania straciła nawet dzieci”
„Poszłam na wesele siostry w białej sukience. Uprzedziłam ją, ale aż poczerwieniała ze złości, gdy mnie zobaczyła”
„Ojciec krzywdził mnie, gdy byłam dzieckiem. Tamte chwile tkwią mi w pamięci jak cierń. Dziś przyszedł czas na zemstę”