„Po 17 latach małżeństwa odkryłam, jaką kanalią był mój mąż. Zginął w wypadku, wioząc kochankę na egzotyczne wakacje”

Kobieta, którą zdradza mąż fot. Adobe Stock, ty
„Po wielu latach małżeństwa z facetem, który okazał się kłamcą, miałam skłonności do dmuchania na zimne. Bałam się, że znowu ktoś mnie zdradzi i przez 10 lat byłam sama. Bolało mnie, że ktoś, kogoś znałam tyle czasu, nie miał skrupułów, żeby zniszczyć mi życie”.
/ 29.01.2022 14:14
Kobieta, którą zdradza mąż fot. Adobe Stock, ty

Bardzo trudno jest w starszym wieku podjąć decyzję, która może zmienić nasze życie. Na przykład ślub. Kiedy miałam 22 lata, nie wahałam się ani chwili. Kochałam Zbyszka, on mówił, że kocha mnie.

Ustaliliśmy, że zamieszkamy u jego 90-letniej babci Krysi, która w zamian za opiekę przepisze na nas swoje trzypokojowe mieszkanie. Byliśmy w naprawdę komfortowej sytuacji w porównaniu z innymi młodymi parami. Więc nie zastanawiałam się dłużej niż dwie sekundy, zanim powiedziałam tak.

27 lat później nie było już tak łatwo. Największym hamulcem okazały się moje doświadczenia, wyobraźnia, i – co tu kryć – ostrzeżenia rodziny i znajomych.

– Marta, oszalałaś? To rozwodnik! – moja siostra Danka teatralnie uniosła ramiona w górę, niby w geście oburzenia. 

– I to podwójny – mama patrzyła na mnie z potępieniem, jakbym była dzieckiem, a ona złapała mnie na wyjadaniu kotletów mielonych przeznaczonych na obiad.

– Już te kobiety wiedziały, za co go popędziły. Nie daj się złapać na oszukańczy lep jego uroku. Nie bądź głupia – dokończyła Sylwia, moja przyjaciółka, a siostra i mama energicznie pokiwały głowami.

Wszystkie trzy wpadły do mnie w sobotni poranek, gdy właśnie robiłam pranie. Interwencja. Wiedziały, że w przyszłym tygodniu wyjeżdżam z Piotrem w góry na narty, i że wtedy mam mu odpowiedzieć.

Nie będę udawać – też miałam wątpliwości

Po 17 latach małżeństwa z facetem, który okazał się kłamcą i generalnie szują, miałam skłonności do dmuchania na zimne. Przez 10 lat byłam sama. Czasami znajomi umawiali mnie na randki w ciemno, raz skorzystałam z internetu, dwa razy próbowałam z ludźmi, których znałam wcześniej, w tym z kolegą ze szkolnej ławki, który odezwał się na Facebooku. Ani razu nie kliknęło i na pierwszej randce się skończyło.

Miał dwie żony, ale co z tego? Inaczej było z Piotrem. Poznałam go w pracy. Pracuję w domu opieki nad ludźmi starszymi jako instruktorka rehabilitacji fizycznej i umysłowej. Inaczej mówiąc – pomagam pensjonariuszom ćwiczyć ciało i mózg.

Kiedyś nasz etatowy kierowca zachorował i nie było komu przewieźć grupy staruszków do lekarza, wtedy kierowniczka zadzwoniła po Piotra. Okazało się, że jest właśnie od takich alarmowych spraw – podwiezie, załatwi, naprawi. A na co dzień zarządza sklepem z artykułami budowlanymi.

Jechałam razem ze staruszkami jako opiekunka i zanim dotarliśmy do szpitala, polubiłam kierowcę. Kiedy wróciliśmy, żałowałam, że musimy się rozstać. A gdy dwa dni później Piotr zadzwonił z pytaniem, czy mógłby po pracy odwieźć mnie do domu, a po drodze zaprosić mnie na jakąś kawę, poczułam ekscytację. Z dnia na dzień świat wokół mnie pojaśniał, ożywił się i nagle miałam już jakiś cel.

Rok później Piotr powiedział:

– Nie chcę już budzić się bez ciebie, Martusiu. Nie chcę wracać do pustego domu i myśleć o tym, że zobaczę cię dopiero jutro czy za trzy dni.

– Hm, chcesz, żebyśmy zamieszkali razem? – spytałam.

– Jestem staromodny. Chcę, żebyś wyszła za mnie.

Rozejrzałam się wokół. Siedzieliśmy w parku na ławce, jesień malowała kolorami liście klonów, słoneczko przygrzewało, jakby mu się pory roku pomyliły. Rozpięłam nawet płaszcz. Przyznaję, ładne okoliczności przyrody dla oświadczyn.

Chciałam powiedzieć tak, bo cały ten rok był wspaniały, i Piotr był wspaniały. Dobry, opiekuńczy, czuły, mądry, uważny. Mieliśmy te same poglądy, podobne zainteresowania. Był idealnym facetem dla mnie, jak się tak zastanowić. Ale… No właśnie.

– Skoro taki idealny, to czemu dwie żony go wywaliły? – spytała zgryźliwie siostra, gdy kilka miesięcy wcześniej zachwycałam się moim adoratorem.

Trudno nazwać 53-letniego mężczyznę chłopakiem. A odmawiam nazywania go w stylu mojej siostry: dobiegaczem. To ma takie negatywne zabarwienie!

– Nie wywaliły – westchnęłam ciężko, bo już chyba ze trzy razy jej to tłumaczyłam. – Od pierwszej sam odszedł po 20 latach małżeństwa. Wszystko się wypaliło. Druga się z nim rozwiodła, bo… – wzruszyłam ramionami.

– „Bo to zła kobieta była” – zadrwiła Danka, cytując Franza Mauera z filmu „Psy”. – No przecież się nie przyzna, że ma jakąś ukrytą wadę, którą tamta nieszczęsna kobita wreszcie wyczaiła. Może seksoholik? Hazardzista? A może sadysta?

– Z pewnością – prychnęłam. – Przestań, chyba po roku bym się zorientowała.

– Czyżby? Ile lat ci zajęło zorientowanie się, że twój Zbysio robi cię w trąbę?

– To cios poniżej pasa – do oczu napłynęły mi łzy.

O jego zdradach i o tym, że prowadził podwójne życie, dowiedziałam się, gdy zginął w wypadku samochodowym. Z kochanką, jak się okazało. Wybierali się na romantyczne wakacje do Grecji. Wciąż boli mnie tamto wspomnienie. Danka objęła mnie i przytuliła.

– Martuś… Ja tylko chcę cię ustrzec przed popełnieniem błędu. On jest zbyt idealny, siostrzyczko. Boję się o ciebie. I nie słuchaj, co mówi Isia. Ona ma dopiero 20 lat, jest za młoda, nie zna się na życiu. Widzi, że jej matka jest szczęśliwa i chce, by tak było dalej. À propos dzieci…

– Nie chcę o tym mówić.

– Ale ja chcę – uparła się Danka. – Skoro Piotr był takim dobrym ojcem, jak mówi, to dlaczego jego córka nie chce go znać?

– Nie wiem i on też nie wie.

– Ona wie – Danka była nieugięta. – Może powinnaś z nią pogadać? Mogę dowiedzieć się, gdzie mieszka czy pracuje. Facebook…

– Nie, przestań! – wyrwałam gwałtownie rękę z jej dłoni. – I tobie też zabraniam. Żadnego śledztwa i innych takich. Bo się więcej do ciebie nie odezwę.

Danka wtedy tylko pokręciła głową, ale odpuściła. Wiedziała, że nie żartuję. Byłam zakochana, a do takich osób rozsądne argumenty nie trafiają.

Rozmowa z panią Edytą rozjaśniła mi wszystko

Pół roku później wciąż byłam zakochana, a uczucie to ewoluowało w pełnowymiarową miłość. Tyle tylko, że nie byłam już dwudziestolatką, która myśli, że miłość jest przepustką do wiecznego szczęścia. Doskonale pamiętałam opowieść babci Zbyszka, którą opiekowałam się przez trzy lata, zanim zmarła.

Zanim wyszła drugi raz za mąż, żyła z dziadkiem Wacławem bez ślubu cztery lata. I przez cztery lata Wacław nie tknął alkoholu, co nie było łatwe, bo wszyscy dookoła pili. Twierdził, że jest abstynentem. Pierwszy raz napił się na swoim własnym weselu.

Okazało się, że jest pijakiem, a po alkoholu wychodzi z niego smętny erotoman. Z biegiem lat stał się erotomanem agresywnym.

„Mężczyźni, Martusiu, doskonale znają swoje wady – powiedziała babcia Krysia. – I ukrywają je, dopóki nie poczują się bezpieczni. Dopóki kobieta nie jest już ich na wieki wieków. A potem – hulaj dusza, piekła nie ma”.

Kiedy więc Piotr powiedział, że chciałby się ze mną ożenić, nie rzuciłam mu się z radością na szyję. Chciałam, ale coś mnie powstrzymywało. Jednak nie zapadła niezręczna cisza.
Piotr natychmiast dodał:

– Przemyśl to. Nie odpowiadaj w tej chwili. Powiem tylko, że nie mam w szafie żadnych trupów, o wszystkim wiesz.

W podtekście było: chodzi o to, czy mi ufasz. A zaufanie do drugiego człowieka u kogoś, kto przeżył tyle lat co ja, to rzecz raczej deficytowa. Umówiliśmy się, że Piotr da mi czas do naszego wyjazdu na narty.

W poniedziałek po tamtej sobotniej interwencji matki i siostry poszłam do pracy. Rano prowadziłam zajęcia w sali gimnastycznej, a potem kurs malarski. Na gimnastyce było tylko osiem osób, jak zwykle w poniedziałek.

I jak co tydzień czekało mnie chodzenie po pokojach i przypominanie pensjonariuszom, że bez ruchu i ćwiczeń zalegną w łóżkach. W następne dni przychodziło ich już nawet dwadzieścioro na zajęcia. Miałam wrażenie, że przez weekend o wszystkim zapominają. Robota Syzyfa.

Po ćwiczeniach część staruszków poszła sobie, natomiast ja przeszłam do sali zajęć artystycznych. Zastałam tam już panią Edytę. Miała ponad 80 lat, ale bystrości umysłu młodzi mogliby jej pozazdrościć. Zauważyłam, że patrzyła na mnie uważnie przez całe ćwiczenia. Teraz też coś kombinowała.

– Pani coś chce, pani Edyto – powiedziałam z uśmiechem, rozkładając przybory malarskie.

– Abo widzę, że ciebie, Martusiu, jakiś robak gryzie. I tak sobie myślę, że to z powodu naszego Piotrusia.

Zdziwiłam się. Raczej nie afiszowaliśmy się z naszym związkiem.

– Nie bardzo rozumiem.

– Myślisz, że my tu wszystkie głupie i alzhaimery? – zachichotała. – Tak, wiem, nie myślisz tak, nie obruszaj się. Oczywiście, że wiem, co jest między tobą a Piotrem. I dlatego pytam, co za robak cię gryzie.

Usiadłam na krześle obok staruszki. Przypominała mi babcię Krysię, mądrą i doświadczoną. Brakowało mi jej rad…

– On chce się żenić – powiedziałam po prostu. – A ja… boję się. Z mężem żyłam tyle lat, a nie wiedziałam, jaki z niego drań. A tu…

– Dwa rozwody?

– Tak. Mama, siostra i przyjaciółka odradzają mi, ale ja czuję, że on mówi prawdę. Tylko że jego prawda pewnie jest inna od prawdy jego byłych żon. Z drugiej strony ufam mu. Tyle tylko, że nie ufam własnej ocenie sytuacji. Rozumie pani? Och… – złapałam się za głowę w bezsilności. – Czasami chciałabym być telepatką i wiedzieć, co inni myślą.

– Wystarczy wiedzieć, co inni robią – powiedziała pani Edyta. – Wiesz, skąd on się tutaj wziął? Skąd go znamy? Jego pierwsza żona umieściła tu swoją matkę. Pani Stenia… cicha, smutna kobieta, oszukana przez swoje dzieci. Szybko się z nią zaprzyjaźniłam. Opowiedziała mi swoje życie. Powiedziała też, że gdyby Piotr wciąż był mężem jej córki, nigdy by nie pozwolił oddać jej do umieralni, jak nazywała ten dom. Nie wiem dlaczego, mnie tu jest dobrze. I to także twoja zasługa, Martusiu – uścisnęła moją dłoń, poczułam przypływ wzruszenia.

– A wracając do Steni… Gdy oddała swoje mieszkanie synowi, Piotr umieścił ją w kawalerce po swoim ojcu i przez pięć lat, gdy tam mieszkała, robił jej obiady, zakupy. Zabierał na święta rodzinne do domu. Nie czuła się odrzucona, zapomniana. Gdy w końcu odszedł do innej kobiety, co dla Steni było jak najbardziej zrozumiałe, bo, jak mówiła, jej córka to wyjątkowa harpia, przepisał kawalerkę na swoją córkę. Nie sądził, że jego była żona odda matkę do zakładu, a sama kawalerkę wynajmie. – powiedziała i oddała się chwilowej zadumie...

–Poznałam go, gdy przyjechał odwiedzić byłą teściową, wściekły i rozżalony. Przychodził tu dwa razy w tygodniu, aż do jej śmierci po ośmiu miesiącach. Trzymał ją za rękę, gdy umierała. Córka i wnuczka nie odwiedziły Steni ani razu. To chyba wszystko mówi o tych kobietach… Powiem ci jedno, Martusiu. Bierz faceta, zanim jakaś inna zorientuje się, że to skarb. A że podwójny rozwodnik? – wzruszyła drobnymi ramionami. – Po prostu biedak źle trafił. Do trzech razy sztuka, prawda? – zapytała i mrugnęła do mnie okiem.

Słowa pani Edyty były jak miód na moje serce. Cztery lata temu wyszłam za mąż za Piotra. Jesteśmy szczęśliwi. Ale do dziś moja mama i siostra patrzą na niego podejrzliwie i co jakiś czas pytają, czy „wszystko w porządku”. Bo przecież to podwójny rozwodnik.

Czytaj także:
„Kumpel radził, że żonę trzeba trzymać krótko. wtedy będzie o mnie zabiegać. Przez niego prawie się rozwiedliśmy”
„Matka traktowała szwagra jak bóstwo, bo miał pieniądze. Wmówiła siostrze, że musi mu usługiwać, nawet gdy ją zdradzał”
„Zakochałem się w podwładnej, była moim lekarstwem na rany po rozwodzie. Najchętniej nie wypuszczałbym jej z łóżka”

Redakcja poleca

REKLAMA