„Matka traktowała szwagra jak bóstwo, bo miał pieniądze. Wmówiła siostrze, że musi mu usługiwać, nawet gdy ją zdradzał”

Kobieta, która kłóci się z matką fot. Adobe Stock, JackF
„>>Podaj mu, zrób, sprzątnij – mówiła. – Korona ci z głowy nie spadnie, bo jej nie masz. Postaraj się, żeby mąż był zadowolony, bo znajdzie taką, która go ugłaszcze lepiej niż ty. Rusz się, nie siedź jak mumia!<<. Aż mi się robiło gorąco, gdy tego słuchałam”.
/ 22.01.2022 07:14
Kobieta, która kłóci się z matką fot. Adobe Stock, JackF

W naszej rodzinie Julian jest najważniejszy! Każdy przed nim skacze na dwóch łapkach, przytakuje, nawet jeśli on nie ma racji, i każdy traktuje go jak autorytet we wszystkich sprawach.

To się nie bierze z niczego! Julian ma pieniądze i znajomości. Może załatwić dobrze płatną pracę, pożyczyć sporą kasę bez procentów i sprowadzić z zagranicy auto na korzystnych warunkach. Poza tym zawsze pamięta o rodzinnych imieninach i urodzinach i występuje wtedy z ogromnym bukietem i konkretnym prezentem.

Julian jest moim szwagrem, a taki szwagier to skarb, brylant po prostu! Moja siostra Marysia jest młodsza od swojego męża o dwanaście lat. Kiedy się pobierali, było widać tę różnicę, ale dzisiaj to ona wygląda na starszą od niego! Jest zadbana, elegancka, ma świetne ciuchy i fryzury od najlepszych stylistów, ale to nie pomaga.

Przez dziesięć lat małżeństwa mocno przytyła, spoważniała i już nie ma w czarnych oczach takich wesołych iskierek, jak kiedyś. Skończyła dopiero trzydzieści trzy lata, a prezentuje się jak pani w średnim wieku!

Fakt, urodziła dwoje dzieci, ale to przecież nie powód, bo inne kobiety nawet po trzech porodach mają sylwetki młodych dziewczyn. Marysia też kiedyś była szczupła, biegała, grała w siatkówkę i miała masę energii, a teraz tylko by spała i jadła. Nawet mówiłam naszej mamie, że to jest dziwne i niepokojące, ale zlekceważyła moje obawy.

– Czego się wtrącasz? – zapytała gniewnie. – Zazdrościsz Marysi i chcesz jątrzyć? Lepiej byś sobie znalazła chłopa, tobyś się uspokoiła.

Nasza mama jest tak zapatrzona w zięcia, że każdą uwagę na jego temat traktuje jak atak na siebie! Złości się, krzyczy, broni go jak lwica, powtarzając, że to najlepszy mężczyzna pod słońcem! Mówi na Juliana „synek”, choć dzieli ich siedem lat!

Marysia jest ode mnie niewiele ponad rok młodsza. Tata chyba się przestraszył obowiązków, i odszedł do innej kobiety. Mama do dzisiaj żałuje, że go nie potrafiła zatrzymać.

– Dzisiaj byłabym mądrzejsza – twierdzi. – Zrobiłabym dosłownie wszystko, żeby został… Wszystko!

Nigdy mi się nie podobało, jak mama dyryguje Marysią, kiedy Julian był w pobliżu.

– Podaj mu, zrób, sprzątnij – mówiła. – Korona ci z głowy nie spadnie, bo jej nie masz. Postaraj się, żeby mąż był zadowolony, bo znajdzie taką, która go ugłaszcze lepiej niż ty. Rusz się, nie siedź jak mumia!

Aż mi się gorąco robiło, kiedy tego słuchałam

Ale może poważnie powinna to robić? Tym bardziej że Julian był uprzejmy, miał szeroki gest, nie rozliczał Marysi z wydatków, dbał o rodzinę, był dobrym i czułym ojcem. Czego można było jeszcze chcieć?

Nasza mama jest despotyczna i przekonana o własnej nieomylności. Kiedy się już przy czymś uprze, żadne argumenty jej nie przekonają. Zaraz się denerwuje, krzyczy, płacze… Dla świętego spokoju jej ulegamy, bo obie z Marysią nie lubimy awantur.

Ja pracuję jako ratownik medyczny, jeżdżę karetką i codziennie ratuję ludzkie życie, więc doprawdy wystarczy mi adrenaliny i sytuacji ekstremalnych w czasie pracy; w domu chciałabym odpocząć i się trochę zresetować. Mama nie zawsze to rozumie…

Na przykład taka sytuacja: ledwo zamknę za sobą drzwi, nawet nie zdążę się rozebrać, a ona już występuje z nowym pomysłem:

– Zjesz szybciutko i pojedziesz do Marysi.

– Po co? – pytam. – Jestem skonana, chcę się położyć.

– W twoim wieku nie ma takiego słowa – skonana. Nie wypada się do tego nawet przyznawać! A Marysi zawieziesz naleśniki. Dopiero co zrobiłam… Ona i dzieci bardzo lubią!

Mogłabym się nie zgodzić, ale byłyby dąsy przez tydzień, więc odpuszczam… Jadę, zawożę, robię, co mama chce! Tego dnia, kiedy wzięłam dyżur za koleżankę, nie zapomnę do końca życia!

Dostaliśmy wezwanie do salonu masażu, czyli agencji towarzyskiej, gdzie podczas „bara bara” zasłabł jeden z klientów. Myślałam, że ja też stracę przytomność z wrażenia, kiedy w tym pacjencie rozpoznałam swojego szwagra! Na szczęście nie miał zawału.

– Zmęczenie, podniecenie, nadmiar bodźców i organizm się zbuntował – powiedział doktor z naszej karetki. – Zalecam wypoczynek i zmianę stylu życia. W pana wieku mężczyzna już się nie powinien tak eksploatować, to się może źle skończyć! Który już raz pana ostrzegam?

Szwagier się nie zgodził na przewiezienie go do szpitala. Powiedział, że ma świetnego lekarza i że on się nim zajmie. Podpisał oświadczenie i kiedy już wychodziliśmy poprosił, żebym na chwilę została.

– Wiesz, że nie wolno ci pisnąć słówka? – zapytał z wyraźną groźbą w głosie. – Nic nie zyskasz, jak się rozgadasz, a wszyscy możecie stracić… Więc buzia w kubeł. Jasne?

W karetce doktor się uśmiechnął.

– Czego on chciał od ciebie? To znany figlarz i stały bywalec takich salonów. Jeszcze go spotkasz, jeśli nie zmądrzeje!

Z wrażenia tak mnie rozbolała głowa, że zaraz po pracy, bez słowa poszłam spać. O dziwo, mama jakby coś przeczuwała, bo bez komentowania zrobiła mi zimny kompres i opuściła żaluzje. Przez następne dni chodziłam jak z krzyża zdjęta!

Nie wiedziałam, co robić. Wydawało mi się, że nie mogę okłamywać Marysi i robić jej takiego świństwa, żeby świadomie brać udział w oszustwie, ale z drugiej strony bałam się burzy, jaka się na pewno rozpęta.

Jednak najbardziej bałam się reakcji mamy. Wiedziałam, że się na mnie wścieknie, bo będzie musiała zająć jakieś stanowisko, a ona mogła naskoczyć na każdego, z wyjątkiem ukochanego zięciulka!

 Wreszcie nie wytrzymałam…

– Mamo… Musisz o czymś wiedzieć. Dłużej już nie będę tego ukrywała.

– Jesteś w ciąży? – zaskoczyła mnie tym pytaniem i tonem głosu.

Była zaciekawiona i zadowolona, jakby na coś takiego czekała.

– Nie jestem w żadnej ciąży! I w ogóle nie chodzi o mnie!

– Więc o kogo?

Wtedy wszystko jej opowiedziałam. Nie przerywała mi. Nawet nie mruknęła, nie pisnęła. Siedziała jak posąg i słuchała.

– I teraz nie wiem, co mam zrobić? – kończyłam. – Marysia się załamie. Może milczeć? Może on się zmieni?

Wtedy się odezwała.

– Nie zmieni się. Nie gadaj głupot. Będzie jeszcze gorzej, aż w końcu znajdzie jakąś cwaniarę i odejdzie… Wiem, co mówię!

Moja mama prawie nie pije alkoholu, ale teraz wstała, podeszła do kredensu i nalała sobie kieliszek koniaku.

– Chcesz? – zapytała.

– Nie, dziękuję.

– Słusznie. Ja muszę, bo pęknę! Mówisz, że on ci groził?

– Ostrzegł, że wszyscy pożałujemy, jak pisnę słowo, więc chyba groził!

– Wiesz co? Muszę mieć chwilę dla siebie. Pomyślę, co robić? Zastanowię się…

Poszła do swojego pokoju i starannie zamknęła za sobą drzwi. Może chciała się w samotności wypłakać? Pojawiała się dopiero rano. Jak zwykle zaparzyła nam kawę, choć wyglądała tak, jakby nie spała całą noc! Po śniadaniu zadzwoniła do Marysi.

– Córcia, musisz do mnie dzisiaj przyjechać – powiedziała. – Tak, koniecznie… Tak, mam sprawę, nie na telefon, więc czekam. Tylko na pewno, pamiętaj!

Marysia pojawiła się dopiero wieczorem. Jak zwykle była elegancka, pachnąca, dobrze uczesana i jak zwykle – smutna. Mama posadziła ją na fotelu, sama usiadła obok i zapytała:

– Dziecko, czy ty jesteś szczęśliwa? Tak czy nie? To proste pytanie, więc nie kręć. Odpowiedz.

Marysia się rozpłakała. Od razu, głośno jak dziecko, które nosi w sobie jakiś żal i nagle nie wytrzymuje. Tama pęka i łzy płyną ciurkiem. Nic ich nie zatrzyma… Mama jest szczupła, więc się wsunęła na fotel Marysi, objęła ją i zaczęła kołysać, jakby Marysia faktycznie była smarkata i dopiero co stłukła kolano…

Ona o wszystkim wiedziała?

– No już dobrze, dobrze – mówiła. – Popłacz sobie. To ci pomoże. Nie wstydź się, możesz nawet krzyczeć, jak chcesz. Wszystko możesz. A jakbyś miała ochotę kogoś zwymyślać, nawet mnie, to bardzo proszę! Zasłużyłam…

Marysia była tak zdumiona, że przestała szlochać. Patrzyła na mamę, jakby ją widziała pierwszy raz.

– Nigdy tak nie mówiłaś, mamo – wyszeptała. – Stało się coś?

– Tak, ale nie wiem, jak ci to powiedzieć? Nie wiem, czy w ogóle powinnam o tym mówić, dlatego pytam, czy jesteś szczęśliwa z Julianem?

– To o niego chodzi? – Marysia wytarła nos i usiadła prosto. – No, cóż… Jest dobrym ojcem, dba o dom, pomaga rodzinie, zarabia, stara się… Czy to za mało?

– O ciebie chodzi?

– Mnie regularnie zdradza. Mnie ma w nosie. Ze mną się nie liczy, ale poza tym jest w porządku!
Patrzyłyśmy na nią zdumione.

– Ty wiesz?

– O zdradach? Oczywiście, od dawna, choć jemu się wydaje, że jest sprytny i ostrożny. Nie jest!

– I to ci nie przeszkadza?

– Kto mówi, że nie przeszkadza? Ale to ty, mamo, przez lata wmawiałaś mi, że jemu więcej wolno, że mam przymykać oczy, mam się godzić na wszystko, bo dzieci, dom, pozycja…

– Nie mówiłam, że na wszystko!

– Mówiłaś!

– Więc byłam głupią i złą matką. Beznadziejną, ślepą, podłą… Przepraszam, córeczko…

Obie z Marysią byłyśmy w szoku. Nasza mama, tak do tej pory przeświadczona o własnej doskonałości, nagle się przyznaje do błędu? Niemożliwe!

Ale mama mówiła dalej:

– Przysięgam, że od teraz przestaję się wtrącać. Jestem po to, żeby wam pomagać, nie – żeby szkodzić. Nagle to do mnie dotarło, więc zrobię, co uznasz za słuszne. Będę przy tobie, czy od niego odejdziesz, czy zostaniesz. Nieważne. To ty masz decydować.

– A gdybym naprawdę chciała zacząć od nowa?

– Stanę za tobą murem. Masz być szczęśliwa. To twoje życie. Innego w sklepie nie kupisz!

Wszystkie trzy się popłakałyśmy, ale to był dobry, oczyszczający płacz. Bardzo nam pomógł. Długo rozmawiałyśmy. Marysia stwierdziła, że przemyśli swoje życie i podejmie decyzję, co dalej? Skoro ma nasze poparcie, będzie jej łatwiej, ale musi pamiętać, że jest matką i dobro dzieci jest bardzo ważne. Weźmie to pod uwagę, ale wie na pewno, że to, co jest, musi się zmienić.

– Nie wierzę w przemianę Juliana, ale możemy przecież tak ułożyć nasze sprawy, żebyśmy się wzajemnie nie ranili. Nie chcę tak dalej żyć!

Na koniec mama powiedziała:

– Zrozumiałam, że matka to jubiler. Powinna umieć odróżnić szkiełka od diamentów i delikatnie, precyzyjnie, ale zdecydowanie i mądrze te diamenty szlifować. Ja miałam córkę brylant i zięcia – zwykłe szkiełko… Nie widziałam różnicy, ale to się zmieni. Wierzycie mi?

– Wierzymy, mamo…

Czytaj także:
„Odszedłem od niej, bo nie chciałem żadnych zobowiązań. A ona zostawiła mi krnąbrnego, nastoletniego syna do wychowania”
„Mama karmiła nas kłamstwem o miłości. Żyłam w fikcyjnej rodzinie, bo ona kochała innego i w myślach zdradzała tatę”
„Nie mogę patrzeć, jak córka niszczy komuś życie. Wlazła do łóżka szefowi i chce, by zostawił dla niej rodzinę”

Redakcja poleca

REKLAMA