„Kumpel radził, że żonę trzeba trzymać krótko. wtedy będzie o mnie zabiegać. Przez niego prawie się rozwiedliśmy”

mężczyzna, który walczy z kryzysem w małżeństwie fot. Adobe Stock, Phase4Photography
„Kryzys pojawił się, gdy córka postanowiła pójść do liceum w innym mieście i zamieszkać w bursie. Byłem dumny z jej samodzielności, więc żona patrzyła na mnie jak na seryjnego mordercę. Przestaliśmy się dogadywać. Grzesiek radził, żebym nie dał sobie wejść na głowę”.
/ 22.01.2022 07:39
mężczyzna, który walczy z kryzysem w małżeństwie fot. Adobe Stock, Phase4Photography

Ostatnio dopadł nas pierwszy poważniejszy kryzys małżeński.

– To taki rodzaj nieuchronnej, choć niekoniecznie oczekiwanej aktualizacji. Upgrade systemu, po którym nawet jeśli nie jest gorzej, to kompletnie inaczej – tłumaczył mi przyjaciel programista, kiedy zwierzałem mu się ze swoich problemów z Marleną. – Dzieci dorosły, wyfrunęły w świat, wy zostaliście i musicie na nowo nauczyć się żyć we dwoje. Tylko we dwoje.

Hm… Brzmiało logicznie. Najpierw syn wyjechał na studia, co zachwiało naszą rutyną i pojawiły się pierwsze pretensje. Może nie wprost, ale między wierszami żona obwiniała mnie o to, że jej ukochany synek wybrał architekturę i studia trzysta kilometrów od domu. Fakt, że to była jedna z lepszych uczelni w kraju, a nasze dziecko okazało się dość zdolne, by się tam dostać, jakoś jej umykał. To znaczy, może nie umykał, ale chciała zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli żeby synuś skończył prestiżową uczelnię, nie oddalając się od niej bardziej niż wtedy, gdy chodził do podstawówki.

A sytuacja się pogorszyła, kiedy młodsza córka postanowiła pójść do szkoły średniej w innym mieście i zamieszkać w bursie. Byłem dumny z jej samodzielności, więc wspierałem tę decyzję, choć żona patrzyła na mnie jak na seryjnego mordercę. Na domiar złego – pewnie, by jakoś poradzić sobie z tym całym syndromem opuszczonego gniazda – Marlena zmieniła pracę i mimo wcześniejszych obaw, doskonale odnalazła się w młodym zespole, w towarzystwie wyzwolonych trzydziestolatek, które przekonywały ją, że małżeństwo to przeżytek.

No tak, skoro „pozbyłem się” jej dzieci z domu, sam też mogłem zniknąć.

Odnosiłem wrażenie, że wolałaby żyć beze mnie

Zasmakować wolności, z której musieliśmy zrezygnować, gdy tak zupełnie poza planem zaszła ciążę. Wpadka wymogła na nas fundamentalne decyzje. Pobraliśmy się, zostaliśmy młodym rodzicami i musieliśmy szybko dorosnąć. Nigdy tego nie żałowałem, ale fakt: nie mieliśmy czasu, by się wyszaleć, by zakosztować w pełni młodości. Niemniej przez lata układało nam się dobrze, a dzieci zdrowo rosły. Byliśmy szczęśliwą rodziną. Nie rozumiałem więc, czemu nagrodą za zgodne pożycie jest ten… kryzys.

– Hej, słuchasz mnie? – wyrwał mnie z zadumy głos Grzegorza. – Ogarnij się, nie rozczulaj nad sobą, bo to nie będzie łatwe.

Zamrugałem powiekami.

– Co?
– Jajco! A o czym gadamy? O układaniu się z kobietą na nowo. Nie będzie tak łatwo jak wtedy, gdy byliście piękni, młodzi i zakochani. Wtedy nawet jej wady wydają ci się urocze, a ona twój samczy upór ma za męską, seksowną stanowczość. Przez dwadzieścia lat nabraliście przyzwyczajeń, narowów, skostnieliście w dobrze sobie znanym układzie. Nawet jak coś zgrzytało, dogadywaliście się dla dobra dzieci, a teraz, gdy się wyniosły, każde ciągnie w swoją stronę, próbuje być górą, ustala nowe zasady, ale pod siebie. Więc musisz być stanowczy i konsekwentny, musisz pokazać, kto tu rządzi. Kobietom, jak już przestaną stroić fochy, łatwiej się dopasować do sytuacji, bo są bardziej elastyczne, mają to w genach, one są miękkie, my twardzi. O tym pamiętaj, tego się trzymaj, a wygrasz. Bo jeśli ustąpisz, to wejdzie ci baba na głowę i nie ujedziesz, będziesz tańczył, jak ci zagra. Teraz jest bardzo ważny moment: ustalacie normy na kolejnych dwadzieścia, trzydzieści lat. Jeśli jej pozwolisz, zrobi z ciebie pantofla do końca życia. Więc tego… Cholera, w gardle mi zaschło od tego gadania, masz jakiś browar?

No tak, mnie się tu małżeństwo kruszy, a on mi podrzuca rady jak petardy, a potem żąda piwa. Czy on w ogóle traktuje poważnie moją sytuację? Pewnie nie. A ja, czy ja jestem poważny, szukając pomocy w sprawach związku u dwukrotnego rozwodnika?

Tyle że… u kogo innego mam szukać?

Bliższego kumpla niż Grzesiek nie mam, zaś moim najlepszym przyjacielem była dotąd… moja żona. Matka? Powie, że to na pewno moja wina, bo wbrew stereotypom stała zawsze po stronie synowej. Teściowa? Zaraz o wszystkim doniesie swojej córce, oczywiście z troski. Dzieci? Nie. Na pewno nie będę się radził dzieciaków w kwestiach naszych problemów. Nie chciałem, by o nich wiedziały, by się, nie daj Boże, za nie obwiniały, by się martwiły, że nie będą miały dokąd wracać.

Powinny mieć spokój, skupić się na sobie i nauce, a nie na małżeńskim kryzysie rodziców. A może nie było żadnego kryzysu? Może przesadzałem? Postanowiłem na spokojnie porozmawiać z Marleną. Przecież nie będziemy się bawić w kotka i myszkę jak smarkacze. Chociaż nie. Byliśmy bardzo młodzi, ale nasze nieco wymuszone małżeństwo udało się i przetrwało rozliczne burze, bo ze sobą rozmawialiśmy, bo wspólnie podejmowaliśmy decyzje, bo oboje się staraliśmy. Nie mogę być teraz mniej dojrzały.

Zatem pora na szczerość i autoterapię we dwoje

Kiedy jednak w piątek po południu wróciłem do domu, a ona szykowała się do wyjścia z koleżankami, moje dobre intencje szlag trafił. Nie zamierzałem więzić małżonki w czterech ścianach, ale to był kolejny weekend, który zamierzała spędzić sama, beze mnie. Przelała się czara goryczy i postanowiłem być twardy, jak radził Grzesiek. Zignorowałem stojącą przed lustrem Marlenę, choć ślicznie wyglądała w czerwonej sukience i gdyby sytuacja była normalna, tobym nie żałował komplementów.

Minąłem żonę bez słowa, a potem cicho – bo trzaśnięcie to wyraz emocji – zamknąłem za sobą drzwi sypialni. Leżałem, gapiąc się w sufit. Miałem jej obraz przed oczami. Piękna, zgrabna, owiana zapachem perfum. Napięcie w powietrzu kojarzyło się z ciszą przed burzą.

– Wychodzę – oznajmiła. Zacisnąłem usta. – Nie wiem, kiedy wrócę.
– Aha – mruknąłem tylko i odwróciłem się na bok.

Stała chwilę, czekając nie wiedzieć na co, a potem usłyszałem oddalający się stukot obcasów. Początkowo miałem zamiar odespać pracowity tydzień, ale pomyślałem, że skoro Marlena sobie wyszła, mnie też się coś od życia należy. Pół godziny później byłem już w drodze do kumpla.

– No i jak ci idzie z żoną? – zapytał Grzesiek, kiedy usiedliśmy na kanapie z piwem w dłoniach.
– Zupełnie ją dzisiaj zignorowałem, chyba była przykro zdziwiona.
– Moja szkoła! Oby tak dalej.

Do domu wróciłem nad ranem. Wślizgnąłem się cicho i zsunąłem buty. Nawet nie zaglądałem do sypialni. Poszedłem pod prysznic, a potem położyłem się na kanapie w salonie. W przedpokoju leżały niedbale rzucone szpilki Marleny. Zatem wróciła przede mną i musiała zauważyć moją nieobecność. O to chodziło! Niech nie myśli, że tylko jej się należy odrobina swobody.

– Gdzie byłeś? – Zainteresowała się, przechodząc obok mnie w drodze do kuchni.
– U Grześka – mruknąłem, przewracając się na drugi bok.

Czułem, że zasiałem w jej sercu ziarno niepewności

I dobrze. Niech poczuje to co ja. Niech jej świat też się zachwieje. Przez cały następny tydzień prawie się do siebie nie odzywaliśmy. Nie przywykłem do cichych dni i było mi z tym źle, ale skoro konsekwentnie, to konsekwentnie. Jak przejdą jej te fochy, będziemy mogli pogadać. Nie pozwolę sobą manipulować jakimś babskimi zagraniami, podsuwanymi przez koleżaneczki z biura, rozmyślałem, stojąc przy oknie w kuchni i dyskretnie wypatrując Marleny zza firanki. Zamiast niej na ścieżce ujrzałem nową sąsiadkę. Po chwili rozległ się dźwięk dzwonka.

– Dzień dobry, mógłby mi pan pożyczyć wiertarkę? Dopiero co się wprowadziłam i… – zaczęła dziewczyna, kiedy tylko otworzyłem drzwi.
– Oczywiście – zgodziłem się, nim dokończyła zdanie, i zaprosiłem ją do środka.

Przyniosłem jej narzędzia ze składziku, a potem zamieniliśmy ze sobą parę słów. Zwykłe, sąsiedzkie uprzejmości…

– Przeszkadzam państwu?

Nawet nie usłyszałem, kiedy Marlena weszła do domu. Jej mina… mówiła więcej niż słowa. Sąsiadka się zmieszała i oblała się rumieńcem, a potem zabrała pożyczone narzędzia i pomknęła do furtki. Biedna. Trafiła w środek naszej małej wojny, stając się przypadkową ofiarą, ale ja byłem zadowolony. Grzesiek twierdził, że zazdrość w związku jest konieczna.

– Dziewczyny mają rację – burknęła Marlena, stawiając torbę z zakupami na stole.
– Niby w czym?
Wszyscy jesteście tacy sami. Tylko młode siksy wam w głowie – zniesmaczona wycedziła przez zęby, a potem wymaszerowała z kuchni i, trzasnąwszy drzwiami, zamknęła się w łazience.

Miałem ochotę sobie pogratulować

Moja żona najwyraźniej była o mnie zazdrosna. Świetnie. Może teraz przestanie manifestować tę dziwnie pojętą wolność i zacznie się o mnie starać, doceni mężczyznę, którego ma w domu, zamiast słuchać głupich rad koleżanek.

– Świetnie ci idzie – chwalił mnie Grzesiek, kiedy zdawałem mu relację. – Jeszcze kilka dni i będzie ci jeść z ręki.

Wydawało mi się, że ma rację, że ostatecznie to ja mogę triumfować…

– Musimy porozmawiać – zatrzymała mnie w drzwiach Marlena, kiedy znowu wybierałem się do kumpla.
– Może później, teraz nie mam czasu – postanowiłem pozgrywać niedostępnego jeszcze trochę.
– Chcę separacji! – wyrzuciła z siebie.

Zastygłem jak posąg. A potem eksplodowałem:

Co? Oszalałaś? Jaka separacja?! Może jeszcze rozwód, co!
– W ogóle nam się ostatnio nie układa, chyba sam przyznasz, więc…
– Więc co? Zamiast pogadać, chcesz zawiesić uczestnictwo w małżeństwie, a potem pójść krok dalej i się z niego wypisać? Tylko na tyle cię stać po dwudziestu latach? Tylko na tyle zasługuję twoim zdaniem? Świetnie! Jak sobie chcesz!

Tym razem huknąłem drzwiami, aż szyby w oknach zabrzęczały.

– Wrócimy do tej rozmowy! – zawołała za mną Marlena.

Schowałem się w samochodzie. Miałem ochotę pojechać do Grześka i podziękować mu serdecznie pięścią za jego porady małżeńskie. Jak mogłem słuchać faceta, który był kochliwy jak norka i już dwa razy się rozwodził? Też mi ekspert. Dopiero hasło „separacja” mnie otrzeźwiło, podziałało jak kubeł zimnej wody na łeb.

Marlena była moją żoną, kobietą, którą kochałem, matką moich dzieci i moim najlepszym przyjacielem. Jeśli coś się między nami poplątało, pogmatwało – co zdarza się w najlepszej rodzinie – należy to wyprostować i prasować, raz, dwa, dziesięć… do skutku. A nie liczyć, że jakimś przeciąganiem liny, kto silniejszy, kto górą, coś uda nam się rozwiązać. Pogubiłem się, straciłem pewność siebie i nie umiałem się do tego przyznać. Czemu nie pomyślałem, że Marlena mogła czuć się podobnie?

Przez lata była przykładną żoną i matką, która troszczyła się o wszystkich wkoło i dbała o dom. Po wyprowadzce dzieci nagle stała się „porzuconą, niepotrzebną mamą”. Może teraz na dokładkę poczuła się „starą, brzydką żoną”, którą mąż zaraz wymieni na młodą sąsiadkę? Idiotyczne… Ale uczucia nie muszą być logiczne. Porobiło się. Nie chciałem panikować, ale Marlena potrafiła być uparta i stanowcza. A jak się waha, czy warto mnie nadal kochać, czy naprawdę warto o mnie walczyć? A może już wcale mnie nie chce?! Przecież nie mogę jej stracić!

– Co za diabeł mnie podkusił, żeby cię słuchać? – burczałem do telefonu, kiedy zadzwonił do mnie Grzesiek, żeby zapytać, czy idziemy na to piwo, czy nie.
– Nie mam pojęcia – odparł beztrosko. – Jeżeli to nie blef z jej strony, uznaj, że przeprowadzaliśmy beta testy. Nie wyszło, więc teraz zostało ci tylko jedno. Kwiaty. Najlepiej cały bukiet. Dajesz kwiaty i przepraszasz. Za całokształt. Jak trzeba, padaj na kolana i błagaj o przebaczenie. To działa prawie na każdą…
– Prawie? A idź do diabła!

Rzuciłem komórkę na siedzenie obok. Mimo wszystko musiałem przyznać, że propozycja Grześka tym razem nie była taka zła. Nigdy nie zaszkodzi przeprosić. To pokaże, że mi zależy. Nazajutrz wziąłem wolny dzień w pracy i pojechałem do kwiaciarni. Kupiłem bukiet czerwonych róż – tak duży, że zasłaniał mi widok, kiedy niosłem go do samochodu.

Wszystko sobie obmyśliłem. Zaskoczę Marlenę w biurze. Przy ludziach chyba mnie nie pogoni. Pogadałem z ochroniarzem, który chętnie mnie wpuścił i życzył powodzenia! Szedłem długim korytarzem, z nerwów potykając się o czubki własnych butów. Przed drzwiami pokoju Marleny przystanąłem. Objąłem prawym ramieniem ogromny bukiet, spoconą lewą dłoń wytarłem o spodnie, a potem nacisnąłem klamkę i wszedłem. Biuro zalane było zimnym ostrym światłem, ale poza tym mało co widziałem zza trzymanego przed sobą bukietu.

– Marlena, kocham cię! I potrzebuję. Przepraszam za… za wszystko. Kompletnie nie kręcą mnie młode siksy. Tylko ty mnie kręcisz, zawsze kręciłaś i będziesz kręcić do śmierci. Więc mnie nie zostawiaj, bo bez ciebie zginę marnie!

Po tym dramatycznym wyznaniu czekałem na wyrok

Tymczasem rozległy się jakieś chrząknięcia i chichoty. A potem usłyszałem odgłos szybkich kroków i poczułem palce wpijające mi się w łokieć.

– Szymon, co ty wyprawiasz? – syknęła Marlena. – Wychodzimy, ale już! – pchnęła mnie w kierunku wyjścia.

Gdy znaleźliśmy się na korytarzu, opuściłem bukiet i zanim zamknęła za nami drzwi, zdążyłem dostrzec, że wokół stołu siedziało kilka osób. Widać mieli jakieś zebranie. Mimo zażenowania, nie żałowałem. Będę miał świadków.

– Boże, co oni sobie pomyślą… – szeptała Marlena.
– Że cię kocham i nie mogę żyć bez ciebie. Mam uklęknąć? Mam błagać? Będę! Tylko więcej nie gadaj o separacji czy rozwodzie.

Marlena przez chwilę patrzyła na mnie z jakąś mieszaniną politowania, złości i wzruszenia. Po chwili jej oczy napełniły się łzami.

– Odłóż ten cholerny bukiet.
– Gdzie?
– Gdziekolwiek! Pochyliłem się i położyłem kwiaty na wykładzinie.

Ledwo się wyprostowałem, Marlena zarzuciła mi ręce na szyję, a potem przycisnęła swoje czoło do mojego.

– Ja też cię kocham, wariacie – powiedziała z czułością. – Blefowałam z tą separacją, ponieważ ostatnio czułam się niechciana, niekochana…
– Blefowałaś?! – Więc mój kumpel wiedział o kobietach więcej niż ja.
– No tak. Sądziłam, że mnie przejrzysz, a ty… spanikowałeś. Narobiłeś mi wstydu na całą firmę, będzie z tego anegdota na lata, ale też… wszystkie koleżanki będą mi zazdrościć. Byłeś słodki.

Słodki? Wariat? Okej mogę być słodkim wariatem, byle wreszcie skończył się ten nasz małżeński kryzys. Po kolejnych czterech wspólnych, szczęśliwych latach z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że go zażegnaliśmy, i teraz przeżywamy drugą młodość. A raczej pierwszą, tym razem bez nieplanowanej ciąży. Tego miodu – choć kochamy nasze dzieci nad życie – mamy jednak dość.

Czytaj także:
Po 20 latach wróciłam z zagranicy, żeby opiekować się mamą. Ona nie pamiętała nawet swojego imienia
Mąż mojej siostry to tyran. Wyrzucił córkę z domu, bo nastolatka w ciąży to plama na honorze notariusza
Mama zawsze wolała moją siostrę. Nawet gdy zaszła w ciążę w liceum, mama kłuła mnie w oczy tym, że już ma rodzinę

Redakcja poleca

REKLAMA