„Po 15 latach w końcu oświadczyłem się Bożence. Mieliśmy żyć w wolnym związku, ale jej choroba pokrzyżowała nam plany”

Szczęśliwe małżeństwo fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro
„Musimy się pobrać – zdecydowałem nad ranem. Dość czekania i życia na kocią łapę. Kochałem Bożenkę jeszcze bardziej niż wtedy, gdy się poznaliśmy. A teraz jeszcze ta podstępna choroba. Chciałem pokazać jej, że zawsze będę przy niej”.
/ 02.03.2022 06:59
Szczęśliwe małżeństwo fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro

Nie były to zbyt romantyczne oświadczyny. Przyniosłem co prawda Bożence piękny bukiet kwiatów, ale na tym podobieństwa do scen z komedii romantycznych się kończą. Wybrałem czerwone róże. Wziąłem wszystkie, jakie były w kwiaciarni.

– To będzie duży bukiet – w głosie ekspedientki zabrzmiała przestroga.

– Świetnie… – powiedziałem.

W tamtym momencie przez głowę przebiegła mi myśl, że przeżyjemy z Bożenką tyle lat, ile będzie tych róż.

– Trzydzieści siedem – usłyszałem.

– Wystarczy! Chyba wystarczy… – dodałem po namyśle.

Poprosiłem jeszcze, żeby kobieta dokładnie oczyściła łodygi z kolców. Nie chciałem, żeby Bożena pokłuła sobie palce. Ostatnio była trochę niezdarna, wszystko leciało jej z rąk. O tym, że jest chora, dowiedziałem się poprzedniego dnia.

Niecały miesiąc wcześniej robiła mammografię i wtedy okazało się, że w prawej piersi są zmiany. Potem kazali jej zrobić biopsję… O niczym nie wspomniała do wczoraj, kiedy miała już wyniki wszystkich badań i była pewna, że to nowotwór, że trzeba operować, prawdopodobnie amputować całą pierś.

Powiedziała mi o tym, jak to ona, prawie szeptem. Nie chciała mnie zanudzać żadnymi szczegółami, więc o wszystko musiałem ją dopytywać.

– A węzły chłonne też ci usuną? – spytałem; słyszałem, że nie zawsze jest to konieczne, a to dodatkowa komplikacja, więc chciałem wiedzieć.

– Sama tego nie wiem, nie pytałam, ale pewnie tak… – mówiła cicho, jakby chciała te hiobowe wieści zatrzymać dla siebie; była opanowana, choć widziałem, że bardzo cierpi.

Wtedy myślałem, że lepiej by było, żeby się rozpłakała, wiedziałbym, jak zareagować, a i jej byłoby pewnie lżej… A tak? Rozmawialiśmy, jakby choroba nie dotyczyła Bożenki. Teraz wiem, że była pod wpływem silnych środków uspokajających i tylko dlatego tak świetnie nad sobą panowała.

Naprawdę już dawno chciałem ją prosić o rękę

Tamtej nocy nie zmrużyłem oka, myślałem o naszym wspólnym życiu, o zbliżającej się operacji, o całym tym horrorze, który czekał Bożenę – chemioterapii, ewentualnych naświetlaniach. Jak ona to przetrwa? – zastanawiałem się.

Zawsze była krucha, łatwo się przeziębiała, miała wrażliwy żołądek, a teraz jeszcze będą ją dobijać tą straszną trucizną. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Leżąc tak z otwartymi oczami, zdałem sobie nagle sprawę, że oboje jesteśmy całkiem sami.

Kilka lat wcześniej odeszła siostra Bożeny, jedyna bliska osoba, jaką miała, zanim się poznaliśmy. Ja mam syna, ale Janek jest daleko, chociaż mieszkamy w tym samym mieście. Z jego matką nigdy nie byliśmy małżeństwem, nie stworzyliśmy prawdziwej rodziny, chociaż synem opiekowałem się, ile mogłem. Teraz Janek był już dorosły, miał swój dom, swoje sprawy…

Musimy się pobrać – zdecydowałem nad ranem. Po pracy poszedłem do kwiaciarni. O pierścionku w tamtej chwili nie pomyślałem. 

– Z jakiej to okazji? – dostrzegłem nieprzyjemny grymas na twarzy mojej partnerki. – Po co mi kwiaty? Kupisz mi po operacji…

– Chcę cię prosić o rękę. Wyjdziesz za mnie? – złapałem Bożenę w pasie i przysunąłem jedną ręką do siebie. W drugiej wciąż trzymałem ciężki bukiet czerwonych róż.

– Nie mów głupstw, Witek – Bożena wyrwała się z uścisku. – Co ci nagle strzeliło do głowy? To dlatego, że będę miała operację? Że mogę umrzeć?

– Nie, Bożenko, nie umrzesz. Ja naprawdę chcę się z tobą ożenić.

– Przestań. Ludzie pobierają się, gdy są młodzi, z wielkiej miłości.

– A nasza miłość nie jest wielka? – krzyknąłem jak oparzony. – Bożena, ja ciebie kocham bardziej niż wtedy, kiedy ci to po raz pierwszy powiedziałem!

– Witusiu, bądź poważny. Ja też cię kocham, bardzo, przecież wiesz… Ale nigdy nie chcieliśmy żadnych urzędowych papierków, nigdy nie mówiliśmy o ślubie, to miał być wolny związek, nie pamiętasz?

– O przepraszam, kochanie, nie masz racji. Mówiliśmy, to znaczy ja mówiłem, dwa lata po tym, jak zamieszkaliśmy razem, ale ty wtedy powiedziałaś, że mamy jeszcze czas.

– Aha, czyli teraz nie mamy – spojrzała na mnie z rezygnacją.

– Mamy, kotku. Mamy dużo czasu. Mnie dopiero za rok stuknie pięćdziesiątka, a ty jesteś wciąż bardzo młoda – przytuliłem Bożenę.

– Mam czterdzieści cztery lata, nie kpij – obruszyła się.

– Zobaczysz, wszystko się dobrze ułoży, wyzdrowiejesz i będziemy żyli długo i szczęśliwie – głaskałem ją po głowie i naprawdę święcie wierzyłem w swoje słowa.

– Skąd ty to możesz wiedzieć, Witusiu… – dopiero w tym momencie poczułem, że płacze.
Jej drobnym ciałem wstrząsało tłumione szlochanie.

– To ja zamówię termin w urzędzie stanu cywilnego, dobrze? – nie usłyszałem odpowiedzi, ale wiedziałem, co mam robić.

Róże stały sztywno w wazonie do dnia, w którym Bożenkę zabrano na salę operacyjną. Gdy wróciłem do domu wieczorem, wyjąłem je z wody i tak jak doradziła mi koleżanka z pracy, powiesiłem wiązankę kwiatami w dół, aby ją zasuszyć.

Następnego dnia od lekarza dowiedziałem się, że podczas zabiegu usunięto całe ognisko choroby, że moją narzeczoną czekają naświetlania i chemioterapia. Gdy odwiedzałem Bożenkę w szpitalu, trzymała się świetnie. Dopiero w domu nastąpił kryzys.

Bolała ją rana, nie mogła ruszać swobodnie ręką. Nie umiała się pogodzić z faktami. Przez kilka dni po powrocie do domu popłakiwała w łazience. Początkowo udawałem, że nic nie słyszę, robiłem, co mogłem, żeby zająć jej myśli czymś innym.

Myślała, że zostawię ją samą w takim momencie?

Bożenka uwielbia czytać, więc znosiłem do domu wszelkie nowości wydawnicze, pożyczałem filmy na wideo, same komedie, żeby ją rozbawić. Moje wysiłki nie dawały jednak rezultatu, z dnia na dzień Bożenka pogrążała się w smutku, całkiem zamknęła się w sobie. Wreszcie udało mi się namówić narzeczoną na wizytę u lekarza psychiatry, który zapisał jej lekkie antydepresanty. Pomogły, choć nie od razu.

Ślub wzięliśmy kilka tygodni po operacji, kiedy już zaczęły się naświetlania. Bożenka wyglądała prześlicznie, chociaż w kółko wmawiała sobie, że strasznie się postarzała.

– Daj spokój. Niejedna babka w twoim wieku chciałaby mieć taką gładką buzię – strofowała ją Grażyna, najlepsza koleżanka Bożeny, która nam świadkowała.

Świadkiem z mojej strony był mój syn, Janek. Gdy go o to poprosiłem, bardzo się zdziwił.

– Wiesz, tato, a ja myślałem, że wy już dawno jesteście po ślubie. Zdawało mi się, że od zawsze byłeś z Bożeną – skomentował. – No, z wyjątkiem tego okresu, kiedy byłeś z mamą…– dodał z nutką żalu w głosie.

Istotnie, mogło mu się tak wydawać. Nasz nieformalny związek trwał już piętnaście lat, a to przecież dłużej niż połowa życia Janka. Tydzień po ślubie zabrałem Bożenkę do Białowieży. Spędziliśmy tam cudowny weekend, na skraju przysypanej puszystym śniegiem puszczy. Przez moment wydawało się nam, że jesteśmy w jakimś nierealnym bajkowym świecie.

Tam usłyszałem od mojej świeżo poślubionej żony, że tego dnia, kiedy się oświadczyłem, odzyskała poczucie bezpieczeństwa, które straciła w chwili, gdy usłyszała straszną diagnozę.
Bała się zostać sama z chorobą, a zdawała sobie sprawę z tego, że taki scenariusz mógł być jej udziałem.

Nic nas przecież ze sobą nie wiązało, a nieraz słyszała, jak to faceci w podobnych sytuacjach zostawiali swoje żony po wielu latach spędzonych razem, twierdząc, że nie mogą znieść ich kalectwa, lub wykręcali się wymówką, że nie potrafią udźwignąć ciężaru tej okrutnej choroby.

– Jak mogłaś wątpić we mnie, kochanie? – spytałem, patrząc głęboko w zmęczone oczy Bożeny.

– Znasz powiedzenie o beczce soli… – uśmiechnęła się i zaskoczyła mnie pytaniem: –  A dlaczego akurat trzydzieści siedem róż?

– Tylko tyle było w kwiaciarni… – powiedziałem szczerze, nie przyznając się do swoich myśli, jakie miałem w tamtej chwili.

Powrót z Białowieży do rzeczywistości był bardzo bolesny. Ale Bożenka dzielnie przetrwała wszystkie zabiegi i okazało się, że jej organizm ostatecznie wygrał z chorobą. Jesteśmy już ósmy rok po ślubie. Znowu idzie zima, dziś nawet padał u nas śnieg.

Jednak teraz nie pojedziemy jak wtedy do Białowieży. Trzeba na siebie uważać. Z wirusem nie ma żartów, a my przecież musimy być w dobrej formie. Dwa miesiące temu zostałem dziadkiem, a moja żona przyszywaną babcią. Nie jesteśmy więc sami, a jak dobrze pójdzie, przed nami jeszcze z trzydzieści lat szczęśliwego życia. Chyba że róż było więcej, a tamta kwiaciarka się pomyliła…

Czytaj także:
„Córka wyjechała za granicę, żeby zarobić. Trafiła do niemieckiego domu publicznego, gdzie miesiącami była więziona”
„Poświęciłam życie jednej firmie. Byłam dyrektorem, teraz zamiatam ulice. A własna rodzina traktuje mnie jak obcą”
„Szwagier dosadnie uświadomił mi, że popełniłem błąd. Owszem, zdradziłem żonę, ale to nie powód, żeby łamać mi nos”

Redakcja poleca

REKLAMA