„Szwagier dosadnie uświadomił mi, że popełniłem błąd. Owszem, zdradziłem żonę, ale to nie powód, żeby łamać mi nos”

Mężczyzna, który zdradził żonę fot. Adobe Stock, Tiko
„Cios rzucił mnie na posadzkę. Chryste, umieram. Włamali się, a teraz mnie zabiją. Silna ręka złapała mnie za kołnierz kurtki i uniosła w górę. Ktoś, widziałem go jak przez mgłę, rzucił mną na krzesło. Zaśmiał się, głośno, a ja poznałem ten głos... Szwagier?”.
/ 27.02.2022 07:27
Mężczyzna, który zdradził żonę fot. Adobe Stock, Tiko

Zaparkowałem przed kamienicą i przez chwilę jeszcze siedziałem w aucie, ciesząc się pustym mieszkaniem, które na mnie czekało. Najpierw długi, gorący prysznic, potem łóżko. Cały dzień spokoju, bo po Dorotę z małym miałem jechać do teściowej dopiero po południu.

Nawet bazarek nie wyprowadził mnie z równowagi, chociaż nie znosiłem dziadostwa z całego serca, ale cóż… Jak się człowiek żeni z kobietą, która lubi swojskie klimaty, trzeba iść na pewne kompromisy, przynajmniej w każdą sobotę.

Z bramy dobiegł mnie głos dziada odgrywającego nieśmiertelną rolę powstańczego weterana: „Nieprzespanej nocy znojnej jeszcze mam na ustach ślad” – zawodził, męcząc wiekową mandolinę.
Odruchowo oblizałem wargi – wciąż czułem na nich brzoskwiniowy smak Sandry.

Wysupłałem z kieszeni dyszkę i rzuciłem mu do kaszkietu leżącego na ziemi. Już na schodach przypomniałem sobie o fasolce po bretońsku, którą żonka ugotowała wczoraj, żebym nie głodował w czasie jej nieobecności. Zatem najpierw jedzenie, potem prysznic, a dopiero później łóżeczko.
Przekręciłem klucz w zamku, drzwi uchyliły się jak bramy raju.

I nawet butów nie muszę natychmiast ściągać jak jakiś parobek na pańskim dworze, przypomniałem sobie. To jest życie! Wkroczyłem do kuchni i stanąłem jak wryty: rondel z resztkami fasolki stał na stole, brudna łyżka obciekała tłustą plamą na magazyn motoryzacyjny.

– Ki diabeł?!

Bracia Doroty mnie nie lubili, ale żeby od razu bić?

Cios w nerki rzucił mnie na posadzkę. Chryste, zdążyłem pomyśleć, umieram. Włamali się, a teraz mnie zabiją na śmierć. Silna ręka złapała mnie za kołnierz kurtki i uniosła w górę. Tym razem oberwałem w przeponę i powietrze wyleciało ze mnie jak z przekłutego balonu.

Łapałem oddech jak wigilijny karp wyjęty z wanny. Nie patrz na niego, Kuba, rozkazałem sobie. Nie patrz, a może cię oszczędzi, skoro nie będziesz mógł go zidentyfikować. To akurat nie było trudne, oczy miałem pełne łez. Ktoś, widziałem go jak przez mgłę, rzucił mną na krzesło i zwisnąłem z niego jak szmata.

– Czego… Czego chcesz? – wydobyłem z siebie jakiś mysi pisk.

– A masz coś jeszcze poza fasolką, szwagier? Piwa bym się napił.

„Szwagier”? Uniosłem głowę i odetchnąłem, widząc, że to brat żony. I nawet nie Karolek, który ma zryty beret i pełni w rodzince rolę cyngla, tylko Benio. Mam szansę wyjść cały, o ile dobrze to rozegram.

– Wino mam – powiedziałem.

– W dupę se je wsadź – poradził. – Kto od rana ciągnie jabola? Masz mnie za menela?

– Nie, nie… – zaprotestowałem słabo. – Może chcesz kawy z ekspresu?

Machnął ręką i patrzył na mnie z pogardą. Wiedziałem, że bracia Doroty nigdy mnie nie lubili, ale, jak dotąd, żaden jeszcze nie rzucił się z łapami. Miałem nadzieję, że to jednorazowy wypadek, a nie początek nowej familijnej tradycji, bałem się jednak pytać. To proste chłopaki, już od dawna byłem świadom, że lepiej ich nie denerwować.

– Jak trzeba wcześniej pojechać po Dorotę, to wystarczyło zadzwonić – bąknąłem.

– No panie – uśmiechnął się krzywo. – Nasz mały żigolo przypomniał sobie, że ma żonkę, której przysięgał dozgonną wierność przed ołtarzem!

To mi się nie podobało. Nie było mnie nocą w domu, ale Dorota wiedziała, że wrócę późno, bo jej powiedziałem, że spotykam się ze szkolnym kumplem, który wraca do Polski tylko na pogrzeb matki. Sama uznała, że powinienem raczej służyć mu pociechą niż grillować u jej matki. Więc z czym do ludu, Benio?

– Ja to nawet trochę rozumiem, też miałem babę w ciąży, a człowiek swoje potrzeby ma – ciągnął szwagier. – Ale, na boga świętego, trzeba mieć zasady! Gdzie się mieszka i pracuje, tam się ch… nie wojuje, Kubuś.

Znienacka, wciąż z uśmiechem, wymierzył mi na odlew w twarz z otwartej dłoni:

– Nie wiem, o co ci chodzi – wyjąkałem.

– Czyli powtórzyć?

– Nie – zwinąłem się na krześle. – Znam zasady, tylko…

– Tylko nie przewidziałeś, że ta Sandra będzie twoją Kasandrą, co? – zarechotał. – Dobre, co? Mariusz to wymyślił. Mówił, że Kasandra to była cholernie niefartowna historyczna babka i sprawdziło się.

Aha, wszyscy braciszkowie wiedzą, czyli jestem w czarnej dupie. Ale, z drugiej strony, nie nasłali na mnie Karolka, co oznacza, że nie wszystko stracone. Dorota na razie nie rozwiedzie się ze mną, nie zabierze mi syna i może nawet nie wywalą mnie z mieszkania na zbity pysk.

Pewnie się gdzieś zaczaił, aby znów mi przyłożyć…

– Co mam zrobić? – zapytałem.

– Kawy zaparz – polecił. – Sypanej, nie tych siuśków z ekspresu.

Ciągle mnie bolało nad nerkami, ale jakoś dokuśtykałem do czajnika i szafki ze szklankami. Benio tymczasem rozgadał się o rodzinie, jaka jest ważna. Że wsparcie, jedność i solidarność, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. D`Artagnan pieprzony.

– Żaden z ciebie cud, Kubuś – doszedł chyba w końcu do sedna. – Ale nasza Dorotka cię kocha, a co tu gadać, serce nie sługa. Powiem ci tyle i tego się trzymaj: jeśli uroni przez ciebie chociaż jedną łzę, to ty wypłaczesz oczy, czy to jasne?

Skinąłem głową, stawiając przed nim szklankę i cukierniczkę.

– Ta cała Kasandra już u ciebie nie pracuje, zrozumiano?

– Zwolnić ją? Skąd ja teraz wezmę taką dobrą księgową?!

– Mam ją stuknąć i wysłać na L4, czy sam ogarniesz temat? – przerwał.

Nie byłem wcale przekonany, że żartuje. Raczej wręcz przeciwnie. Pomyślałem o długich miodowych włosach Sandry, jej wysokich piersiach i brzoskwiniowym zapachu i odruchowo oblizałem językiem wargi, ale tym razem poczułem tylko metaliczny smak krwi z rozbitego nosa.

– Załatwione, Beniu. Zachowałem się jak idiota.

– To akurat nic nowego – siorbnął ze szklanki i skrzywił się. – Ale dotąd przynajmniej byłeś zabawny.

Powiedział jeszcze, że plany uległy zmianie, mam być u teściowej na obiedzie o trzynastej. Co będę o suchym pysku siedział, skoro fasolka zjedzona?

– Nie zdążę się zdrzemnąć – próbowałem się targować, ale spojrzał ciężkim wzrokiem i przypomniał, że od spania jest noc.

– Prysznic weź, bo śmierdzi od ciebie jak z burdelu – przypomniał. – Ciuchy przekręć w pralce, Dorota ma po matce nos jak posokowiec. Dobra, będę się zwijał.

Szedłem za nim, żeby przekręcić klucz w drzwiach, ledwo przekroczy próg. Miałem ich, kur…, dość, całej mafijnej rodzinki.

– Wyprostuj się, człowieku – Benio jeszcze się obejrzał. – Nie próbuj brać nikogo na litość.

– Złamałeś mi chyba żebra albo coś.

– Wezwij se lekarzy bez granic – zarechotał i zbiegł po schodach, gwiżdżąc jakiś discopolowy badziew.

Stanąłem za firanką, żeby się upewnić, że odchodzi, ale drania nie było widać. Albo się gdzieś zaczaił, żeby znów mi przyłożyć, albo zdążył już wmieszać się w tłum opuszczający kończący się targ. Dziad z mandoliną znów urzędował przy wyjściu, nawijając o niespokojnej nocy znojnej.
Co za durna piosenka, tylko dychę niepotrzebnie straciłem.

Czytaj także:
„Narzeczony oświadczył mi się, żeby mnie >>zaklepać<<. Wcale nie zamierzał się żenić. Czułam się oszukana”
„Nigdy nie wierzyłam wróżkom, ale ona mówiła rzeczy, o których nikt nie miał prawa wiedzieć, tylko ja i Krzysztof”
„Widziałam jak umiera dziadek mojej koleżanki. To nie był dobry człowiek, nie było mi go żal”

Redakcja poleca

REKLAMA