Nie byłam na randce od trzynastu lat. Naprawdę. Tyle czasu minęło od mojego rozwodu.
Zaraz, w takim razie nie byłam na randce od dużo dłuższego czasu – pomyślałam. – Krzysztof nigdzie mnie nie zapraszał – zamyśliłam się, patrząc, jak Patrycja odpisuje swojemu mężowi, że spotka się z nim przed kinem. – Może na początku małżeństwa jeszcze tak, ale potem nigdzie razem nie wychodziliśmy. Więc mogę raczej powiedzieć, że nie byłam na randce… nie wiem… z piętnaście lat…?
Gdy powiedziałam o tym Patrycji, spojrzała na mnie ze współczuciem. Każdy z jej dwóch mężów bardzo o nią zabiegał. Kolacje w restauracji, kwiaty, prezenty z okazji rocznicy, półrocznicy i nie wiadomo czego jeszcze.
Co tu dużo mówić: zazdrościłam jej, chociaż bez złości. Po prostu chciałabym mieć to samo co ona. I to w miarę możliwości jeszcze przed sześćdziesiątką.
– No to może ty zaproś kogoś na randkę? – zasugerowała, całkiem poważnie przejęta moim problemem. – Mamy dwudziesty pierwszy wiek, kobiety mogą przejmować inicjatywę.
– Ale najpierw musiałabym mieć kogo zaprosić – skrzywiłam się. – A byłaś u mnie w pracy, same baby i pan Feluś!
Prychnęłyśmy obie na wzmiankę o panu Felusiu, zahukanym, zasuszonym i dość zgryźliwym facecie. Patrycja miała jednak dla mnie gotowe rozwiązanie. Jej zdaniem najlepiej było zarejestrować się w portalu randkowym, zamieścić tam ładne zdjęcie, dodać kilka słów o sobie i przejrzeć profile kandydatów.
Potem można było albo czekać na kontakt ze strony któregoś z nich, albo samej napisać, co doradzała moja doświadczona i znająca się na mężczyznach przyjaciółka.
Pierwsza wiadomość i już ideał!
Miałam wiele wątpliwości. A co, jeśli ktoś nie napisze prawdy i będzie oszustem matrymonialnym? Albo zamieści zdjęcie sprzed dziesięciu lat i na spotkaniu przeżyję rozczarowanie? Albo – i ta myśl chyba przeraziła mnie najbardziej – to on rozczaruje się mną?
Mimo wszystko postanowiłam jednak spróbować. Wybrałam ładne zdjęcie z grilla u siostry, napisałam, że lubię teatr i malowanie na szkle, dodałam ulubiony cytat i wspomniałam, że kocham przyrodę.
Trochę poczekałam, ale w końcu zabrałam się do przeglądania profili. Pomyślałam, że najłatwiej będzie zacząć od wspólnych zainteresowań. Zatrzymałam się jednak na zdjęciu na pierwszej stronie.
Waldemar miał ładny, ciepły uśmiech i pozował ze swoim owczarkiem collie.
– Przerobione zdjęcie – oceniła fachowo Patrycja. – Zbyt przystojny. I strasznie upozowane. Jaki normalny facet siedzi pod drzewem z psem na kolanach?
Ale ja się uparłam. Napisałam do niego pierwsza. Kilka zdań o sobie, ze dwa niezobowiązujące pytania o jego zainteresowania. Waldemar odpisał następnego dnia i pomyślałam, że jestem wielką szczęściarą. Proszę, pierwszy zaczepiony facet i od razu ideał!
– Uważaj z tym entuzjazmem – chłodziła moje emocje Patrycja. – Na początku wszystko łatwo udawać, pisać cokolwiek. Lepiej jak najszybciej się z nim umów na prawdziwą randkę. Zobaczysz, posłuchasz i dopiero zdecydujesz, czy ci się podoba. Teraz to raczej ci się podobają twoje wyobrażenia o nim.
Zrobiłam, jak radziła, i zapytałam Waldemara wprost, czy nie chciałby się ze mną spotkać „w realu”, jak to się pisze na takich portalach, czyli w realnym świecie. Tym razem na odpowiedź czekałam dwa i pół dnia. Odpisał, że chętnie, ale akurat jest w delegacji i wróci za tydzień. Zaczekałam.
Potem miał infekcję gardła, która po dwóch tygodniach przeszła w zapalenie płuc. Z jednej strony się o niego martwiłam, z drugiej – zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak. Ale korespondowanie z nim za bardzo mi się podobało, żeby tak po prostu zrezygnować.
Mieliśmy wspólne tematy. Waldemar opowiadał mi o swojej suczce Malcie, ja jemu o psie, którego miałam w dzieciństwie. Rozmawialiśmy też o naszych emocjach i poglądach, bardzo głęboko i szczerze.
Nalegałam jednak na spotkanie. Patrycja radziła, że najbezpieczniej będzie spotkać się po raz pierwszy w miejscu publicznym, więc zaproponowałam wyjście do teatru. Byliśmy z jednego województwa, więc rozsądnie byłoby się spotkać w naszym mieście wojewódzkim.
Ale Waldemar nie chciał. To znaczy owszem, teatr zaakceptował, ale w innym mieście. Uznałam, że to jakaś fanaberia i że nie będę jechać półtorej godziny dłużej, bo w innym teatrze jest jakaś ponoć lepsza sztuka.
– Więc może coś razem zjemy? – to była jego propozycja. I od razu nazwa konkretnej restauracji.
Patrycja doradziła mi jednak, bym lepiej sama coś wybrała.
– Dla bezpieczeństwa. Musisz znać teren – powiedziała.
Ale kiedy ja wybrałam, Waldemar nie był zadowolony. Nie napisał wprost, ale z tonu jego e-maila wywnioskowałam, że coś mu w tej restauracji przeszkadza. Zaczynałam robić się podejrzliwa.
Czyżby planował jakiś podstęp?
– Idźcie do parku – zasugerowała Patrycja. – Jak i na to się nie zgodzi, to znaczy, że coś kombinuje i lepiej go sobie odpuścić.
Ale na park Waldemar się zgodził. Zapytał tylko, czy może zabrać Maltę, a ja oczywiście się zgodziłam.
Nie chciałam, żeby pomyślał, że się specjalnie dla niego wystroiłam, ale też musiałam przecież porządnie wyglądać, więc wybór stroju i uczesanie się zajęły mi prawie dwie godziny. W końcu jednak dotarłam pod umówioną fontannę i maskując stres, zajęłam się czytaniem czasopisma.
Waldemara nie było. Nie pojawił się ani o umówionej godzinie, ani kwadrans później. Co chwila dyskretnie zerkałam znad magazynu, szukając przystojnego mężczyzny na okolicznych ławkach i alejkach, ale były tam tylko pary, rodziny z dziećmi, facet na wózku inwalidzkim i dwie staruszki z jamnikiem oraz ratlerkiem.
– Wystawił mnie – powiedziałam przez telefon do Patrycji. – Wiedziałam, że coś jest nie tak. Ciągle coś kręcił, przesuwał spotkanie, od początku nie był ze mną szczery! Wiedziałam, że to nie może być prawda! – w zdenerwowaniu coraz bardziej podnosiłam głos.
Szłam do bramy parkowej energicznym krokiem, żaląc się do słuchawki.
– Oczywiście, że mnie nabrał! Taki przystojny, inteligentny, zabawny facet miałby się zainteresować mną?! On tylko się bawił!
Nagle zobaczyłam z boku jakiś ruch i odsunęłam się instynktownie. Obok mnie przebiegł pies rasy collie. Przystanęłam gwałtownie, po czym zawołałam na próbę:
– Malta!
Pies spojrzał na mnie, postawił uszy i zrobił kilka kroków w moją stronę.
– Malta? – powtórzyłam i suczka ostrożnie podeszła.
Rozejrzałam się energicznie, przeczuwając, że Waldemar jest niedaleko. Nadzieja znowu wstąpiła w moje serce. Może po prostu się spóźnił? Tak, to naganne, ale się zdarza. Jeśli tylko mnie nie wystawił do wiatru, to…
Może właśnie dlatego się nie przywitał?
Nagle pies stracił zainteresowanie mną i pobiegł do swojego pana. Który siedział na wózku inwalidzkim… Dopiero teraz to do mnie dotarło. To był Waldemar. Jak mogłam go nie zauważyć wcześniej? Może dlatego, że ominęłam wzrokiem niepełnosprawnego faceta, jakby był dziurą w powietrzu…
– Cześć… – poruszyłam ustami, chociaż mężczyzna w połowie alejki nie mógł usłyszeć mojego szeptu.
Podeszłam do niego na miękkich nogach. Malta siedziała obok wózka i patrzyła na mnie z iście psim zainteresowaniem.
– Spanikowałem… – powiedział cicho Waldemar. – Zobaczyłem cię i zrozumiałem, że to nie ma sensu. Pomyślałem, że coś wymyślę, przeproszę cię i pociągnę to jeszcze trochę. Bo ja naprawdę uwielbiam z tobą pisać… Dlatego nie chciałem spalić tej znajomości wcześniej, jak zawsze…
Było mi słabo z emocji. Musiałam usiąść. Klapnęłam na ławkę, a Waldemar podjechał i stanął tak, że jego nieruchome kolana prawie stykały się z moimi. Zapytał, czy dobrze się czuję, a ja pokręciłam głową. Naprawdę ciężko to było nazwać dobrym samopoczuciem.
Fałszywy alarm. Jest cudowny
– Malta, woda – rzucił spokojnym tonem i ze zdumieniem obserwowałam, jak suczka podchodzi do plecaka zawieszonego z tyłu wózka i wyciąga z bocznej kieszeni butelkę wody w siatce, za którą pociągnęła zębami.
– Jest psem towarzyszącym – wyjaśnił, widząc mój podziw dla Malty.
Napiłam się i jakoś pozbierałam. Nie zapytałam, dlaczego mi nie powiedział wcześniej o swojej sytuacji. Rozumiałam go. Już był odrzucany z powodu kalectwa. Myślał, że ja zrobię to samo.
I prawie to zrobiłam, nie poświęcając mu nawet spojrzenia…
– Ten teatr nie był przystosowany dla osób niepełnosprawnych – wyjaśnił, kiedy szliśmy alejką w głąb parku. – Twoja restauracja też… Nie wiedziałem, jak z tego wszystkiego wybrnąć, a strasznie chciałem cię zobaczyć na żywo. Masz mi za złe, że cię tu na darmo ściągnąłem?
– Mam ci za złe, że chciałeś mi uciec – prychnęłam. – Uważam, że powinieneś mi to jakoś wynagrodzić.
Spojrzał na mnie, sprawdzając, co mam na myśli, a ja mrugnęłam do niego łobuzersko. Odpowiedział tym swoim ciepłym uśmiechem, który roztapiał moje serce, i złapał moją dłoń, a potem ją pocałował.
Godzinę później napisałam esemesa do Patrycji: „Fałszywy alarm. Jednak się spotkaliśmy. Jest cudowny!”.
Czytaj także:
„Kiedyś stanęłam w obronie słabszego i zapłaciłam za to dość wysoką cenę. Po wielu latach przekonałam się, że było warto”
„Zaprosiliśmy 20-latków do naszego letniego domu, żeby wypoczęli za darmo. Gdy wróciliśmy, skłamali, że nas okradziono”
„Gdy wnuki dorosły, przestałam dla nich istnieć. Czym sobie zasłużyłam na to, żeby odstawić mnie w kąt jak stary mebel?”