Trzy dni temu miałam urodziny. Przygotowałam ciasto, sałatkę ziemniaczaną, taką jak lubicie, i waszą ulubioną wiśnióweczkę. Przyszła sąsiadka z bukietem, byli wasi rodzice, a także wujek z ciocią. Każdy składał mi życzenia, dał prezent, spędził ze mną chwilę. Było miło.
Ale czegoś mi brakowało. Wiecie czego?
Cały czas zastanawiałam się, czy będziecie pamiętali, czy zadzwonicie. Może zrobicie mi niespodziankę i zapukacie do drzwi? A może następny odebrany telefon będzie właśnie od was? Ale nie przyjechaliście. Nie zadzwoniliście. Nie posłaliście kartki z życzeniami. Zapomnieliście o mnie.
Dziś siedzę przy kuchennym stole i przypominam sobie tamten dzień w 1985 roku.
– Mamo, jestem w ciąży! – powiedziała wtedy moja córka.
– Dzieci to największe szczęście… a wnuki to już szczyt marzeń – śmiałam się.
Cieszyłam się razem z nią, wspierałam w trudnych chwilach i udzielałam rad. Pomagałam przygotować wyprawkę, co było trudne za komuny. Patrzyłam, jak moja córka rozkwita, jak się cieszy, zakłada własną rodzinę. Byłam taka dumna, że mogę w tym uczestniczyć.
A później na świecie pojawiła się Kasia. Wzruszałam się na jej każdy grymas, śpiewałam jej, uspokajałam, kiedy płakała przez kolkę. Karmiłam i przebierałam, gdy moja córka padała z nóg.
Byłam przy niej w każdej wolnej chwili. Następna urodziła się Ania. A gdy na świecie pojawił się Tomeczek, przeszłam na wcześniejszą emeryturę, żeby wasza mama mogła wrócić do pracy, którą uwielbiała. Wiedzieliście?
Z radością opowiadałam sąsiadkom, że mam już troje wnucząt. Zabierałam was na spacery i zakupy, uczyłam wyliczanek i czytania. Gdy trochę podrośliście, jeździliśmy nad jezioro, bawiliśmy się w sklep, bibliotekę albo w dom.
Pamiętacie, jak każde z was chciało być kimś innym w przyszłości? Tomkowi zrobiłam czapeczkę z papieru, bo upierał się, że będzie malarzem… pokojowym. Kasia marzyła o pracy lekarza, więc przyniosłam jej z apteki plastikową strzykawkę i uszyłam kitel. Ładny, bielusieńki.
Ania chciała zostać nauczycielką, jak wasza druga babcia. Więc razem przygotowałyśmy dziennik, do którego wpisałyśmy wasze imiona. Później sadzała was na krzesłach i kazała rysować coś na kartkach.
Byliście coraz starsi, coraz mądrzejsi
Zaczęliście zadawać coraz więcej pytań. Przychodziliście do mnie w odwiedziny, czasem po radę. Nieraz wypłakiwaliście się na moim ramieniu, kiedy coś w waszym życiu poszło nie tak. Aniu, pamiętasz, jak zakochałaś się w koledze z klasy, a on się z ciebie śmiał?
A ty, Tomku, kiedy kolega zniszczył twoją ukochaną piłkę i powiedział, że już nie chce się z tobą zadawać? Pewnie tego nie pamiętacie, ale ja tak. A wiecie dlaczego? Bo każda wasza porażka, każda troska bolała i mnie. Kiedy byliście nieszczęśliwi, ja też czułam się źle i ciągle się zastanawiałam, jak wam pomóc, w jaki sposób pocieszyć, poprawić humor.
Pamiętasz, Kasieńko, jak się martwiłaś, że koleżanki mają prawdziwe walkmany, a ty nie, bo rodzice mieli gorszy okres i nie było ich na to stać? Kupiłam go dla ciebie, trochę zbierałam, przyznaję. Ale kiedy otworzyłaś prezent, na twojej twarzy pojawił się taki uśmiech… On był wart wszystkiego!
Powoli zaczynałam jednak dostrzegać, że coś się w was zmienia. Poszliście do liceum, na studia. I przyjeżdżaliście coraz rzadziej. Nie zrozumcie mnie źle, kochani. Każdy jest młody, zamiast spędzać czas ze starą babcią, woleliście wyjść z kolegami albo umówić się na randkę.
Szanowałam to, uznałam za coś naturalnego. Tylko że wtedy jeszcze wpadaliście do mnie na Dzień Babci, urodziny, Nowy Rok albo w któryś dzień Świąt Wielkanocnych. No i spotykaliśmy się przy wigilijnym stole, bo w końcu wciąż mieszkaliście z rodzicami. Próbowałam wtedy z wami rozmawiać, dowiedzieć się, co u was.
– Po staremu, nic nowego – zbywała mnie Kasia.
– A wiesz, już nie jestem z Krzyśkiem, teraz spotykam się z… – wymieniała przewrotnie Ania.
No i był oczywiście Tomek, udający tak dorosłego, że ze starą babą zupełnie nie ma o czym gadać.
– Oj, babciu, co ci mam opowiadać. W szkole jak w szkole.
Już nie mieliśmy wspólnych tematów
Czy wiedziałeś, Tomku, jak się cieszyłam, że pójdziesz do liceum znajdującego się niedaleko mojej kamienicy? Jaka byłam podekscytowana, że czasem wpadniesz na obiad albo chociaż sprawdzisz, co u mnie?
Nie wiesz, bo nigdy ci o tym nie powiedziałam. Kiedy jednak zdałeś maturę, policzyłam sobie, ile razy przez te trzy lata wstąpiłeś do mnie po szkole. Ani razu, a przecież codziennie mijałeś mój dom.
– Nie mogę rozmawiać, odezwę się – mówiliście, gdy do was dzwoniłam.
Jednak nigdy tego nie robiliście. Ale ja wciąż próbowałam się z wami kontaktować.
– Babciu, fajnie, że dzwonisz, ale zaraz wychodzę na imprezę, to tylko ci powiem, że u mnie wszystko OK – oznajmiła mi ostatnio Ania.
A gdzie: „Jak ty się czujesz, babciu? Co u ciebie? Chciałabym się z tobą zobaczyć?”, że już nawet nie marzę o „tęsknię za tobą” czy „kocham cię, babciu”? Kiedyś mówiliśmy sobie takie rzeczy. Ale wtedy naprawdę tak czuliście, nie wstydziliście się tego.
Może dlatego, że nie pędziliście przed siebie na oślep, nie zauważając nawet, co się dzieje pod waszym nosem.
Też byłam młoda, ciekawa świata, ludzi
Ale zawsze pamiętałam, że rodzina to coś na zawsze. Na dobre i na złe. Tak wychowałam swoje dzieci, a one zachowywały tę tradycję. Doprawdy, nie wiem, drogie wnuczęta, co się z wami stało. Ostatnio rozmawiałam nawet o tym z waszą mamą.
– Zrozum, oni są dorośli, jak będą chcieli, to się odezwą – powiedziała szorstko.
– Ale ja nie proszę o wiele, tylko żeby czasem się pojawili, zadzwonili… Do ciebie dzwonią?
– Tak, co tydzień – przyznała z trudem. – Porozmawiam z nimi. Przykro mi, że tak to przeżywasz.
Wiem, że poruszyła z wami ten temat. I wiem, co odpowiedzieliście. Że „babcia trochę przesadza, jak człowiek ma chwilkę, to wpadnie przecież”. Ale to nieprawda i doskonale zdajecie sobie z tego sprawę.
Ostatnio rozmawiałam z listonoszką, panią Zosią. Powiedziała, że jej mama miała wylew i jest umierająca. Pani Zosia zadzwoniła do bliskich, dzieci, wnucząt. Ale nie wszyscy przyjechali. Podobno nie chcą oglądać babci „w takim stanie”, wolą ją zapamiętać taką, jaka była.
Ale czy ta starsza, schorowana kobieta prosząca o możliwość pożegnania się z rodziną jest jakimś przedmiotem? Jest umierająca, więc jej zdanie się nie liczy? Nawet nie chcę myśleć, co poczuła ta biedna staruszka, gdy dowiedziała się, że „została olana”, jak to mówicie.
Wygląda na to, że w dzisiejszym świecie panuje jakiś niepojęty dla mnie kult otaczania się tylko tym, co dobre, co cieszy, co nowe. Liczę się ja i moje ego, a co się dzieje z resztą, to już nieistotne. Cóż to za czasy, niech mi ktoś wytłumaczy, bo nie rozumiem. Mam ponad 70 lat doświadczenia… i nie rozumiem!
Zawsze przy was byłam
Wiecie? Babcie to takie drugie mamy. Uczestniczą w wychowaniu, troszczą się i kochają was najbardziej na świecie. Jedna z moich babć była wścibską zołzą, nie lubiłam jej. Ale druga to był dusza człowiek. Ja też chciałam dla was taka być i robiłam wszystko, żeby pomóc wam i waszym rodzicom. Nie narzucałam się, nie dyktowałam, jak macie żyć. Ale byłam. Zawsze.
Może jestem już stara. Tak, jestem trochę niedzisiejsza i pewnie nie porozmawiam z wami o tych wszystkich nowinkach technologicznych. Ale jestem waszą babcią. Chyba nie zasłużyłam na to, żeby odstawić mnie w kąt jak jakiś zakurzony mebel i zapomnieć o moim istnieniu.
Ten list dedykuję wszystkim, nie tylko moim wnukom, które i tak pewnie tego nie przeczytają. Życzę sobie i wam, żebyście nigdy nie zapomnieli o tych, którzy zrobiliby dla was wszystko.
O waszych rodzicach, dziadkach, przyjaciołach. Pamiętajcie, że wy też się kiedyś zestarzejecie. Młodość przeminie, a wasze ciała zaczną chorować. Czy waszym zdaniem będziecie wtedy mniej warci uwagi?
Czytaj także:
„Wolałam jeść suchy chleb i cerować koszulki, niż wydawać pieniądze. Ciułałam grosz do grosza, by mieć na czarną godzinę”
„Mój facet bił mnie i niszczył psychicznie. Znosiłam to z pokorą, ale gdy wyciągnął łapę po dziecka, coś we mnie pękło”
„Syn skazał mnie na upokorzenie. Mam siedzieć w kościelnej ławce z mężem, który mnie zbałamucił, zdradził i porzucił?”