„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”

Oszukana kobieta fot. Adobe stock, TheVisualsYouNeed
„Dom, który budowałam Franek, przepisał na swojego syna. Firma, którą wymyśliłam, była na niego. Chciałam kupić samochód córce. Wyśmiał mnie. – Jeśli masz je na swoim koncie osobistym, to proszę bardzo – zadrwił. Ale nie dostaniesz pieniędzy firmy”.
/ 19.08.2021 09:16
Oszukana kobieta fot. Adobe stock, TheVisualsYouNeed

Chciałabym wierzyć, że Franek mnie kochał, przynajmniej na początku. Może wtedy łatwiej byłoby mi się pogodzić z tym, co się stało.

Czułam, że coś się wydarzy

To tak, jakby napięcie wzrastało tygodniami, miesiącami, i właśnie teraz miało nastąpić apogeum. To coś, jak naprężenie w powietrzu przed trzęsieniem ziemi – chwila najwyższego napięcia, martwa cisza wokół, przestrzeń i czas zastygają, i nagle… bum! Wszystko się wali, ziemia ucieka spod stóp, i po kilku chwilach stoisz wśród ruin.

Kiedy patrzę wstecz, widzę początek drogi, która doprowadziła mnie do tego momentu. Oczywiście mogłabym powiedzieć, że winna jest moja matka, która nigdy nie okazywała mi czułości, więc byłam wygłodniała dotyku, ciepła, akceptacji.

Mogę obwiniać też swojego byłego męża, który nigdy mnie nie wspierał. Wszystko zostawiał na mojej głowie – rachunki, zakupy, dom, dzieci. Uważał, że jak przyniesie do domu pieniądze, nie będzie pił, bił ani mi przeszkadzał, to ja będę szczęśliwa.

– Przecież ty, Mania, lubisz trzymać wszystko w garści, i żeby było po twojemu – dziwił się, kiedy robiłam awantury, gdy zarzucałam mu, że jest patentowanym leniem, i że może przejąłby na siebie część obowiązków i decyzji. Ale tak naprawdę wina tego, co się stało – przynajmniej w jednej trzeciej – leży po mojej stronie. Choć naturalnie mogę przyjąć stanowisko mojej córki, która powiedziała dobitnie:

– Przestań się obwiniać, mamo, bo to on ci to zrobił. To tylko jego wina. W stu procentach. On, czyli Franek.

Facet po mężu… On jest łowcą, ja zwierzyną łowną

Pamiętam tamten dzień, dwanaście lat temu. Znów pokłóciłam się z mężem, wyszłam, trzaskając drzwiami, i wędrowałam ulicami miasta. Miałam już dość. Ale nie wiedziałam, co robić. Czułam się martwa w środku, zamarznięta z braku uczuć i śmiertelnie zmęczona życiem. Zatopiona w myślach wlazłam na jezdnię, by przejść na drugą stronę ulicy. Tyle że było czerwone światło.

Usłyszałam pisk hamulców i poczułam uderzenie. Upadłam. Gwałtownie wyrwana z rozmyślań, nawet się nie zorientowałam, co się stało. Dopiero wściekły głos kierowcy przywrócił mnie do rzeczywistości.

– Kobieto, gdybym jechał szybciej, już byś nie żyła! – krzyknął. To był Franciszek. Nie znał tej dzielnicy, a był umówiony z kontrahentem, więc jechał wolno, bo szukał adresu. Miałam tylko lekko obtłuczone udo i zdartą skórę z łokcia. Dogadaliśmy się, że pogotowie nie jest konieczne, a tym bardziej policja. W końcu to była moja wina.

Zrobił na mnie wrażenie. Patrzyłam na faceta i widziałam zdecydowanie, szybkość w działaniu, w podejmowaniu decyzji. Ten mężczyzna nie czekał, aż ktoś mu coś załatwi, powie, co ma robić, co myśleć. On tworzył rzeczywistość wokół siebie. I roztaczał aurę kompetencji. Od razu poczułam się bardziej… wypoczęta.

– Maria – przedstawiłam się, wyciągając do niego rękę. Uśmiechnęłam się, a że według wszystkich ludzi, których spotykałam w swoim życiu, mam wyjątkowy, promienny uśmiech, na tego faceta też musiał zadziałać. Spojrzał na mnie uważnie, i ujął moją dłoń.

– Franciszek – powiedział. – Może odwiozę panią do domu?

– Mieszkam niedaleko, dziękuję. Ale gdyby dał się pan zaprosić na kawę któregoś dnia… – rzuciłam.

– Nie – powiedział szybko. – To ja zapraszam na kawę. Zrozumiałam. On – łowca, ja – zwierzę łowne.

 

To była odświeżająca zamiana ról

Jakby wszystko wróciło na swoje miejsce. Bo ja nie byłam z natury organizatorem, przewodnikiem, zarządcą. To domena zodiakalnych Baranów. Ja jestem Wagą – domatorką, która godzi innych, dba o dom i chętnie się podporządkowuje. Później okazało się, że mimo cech Barana, Franek był Koziorożcem. To był pierwszy sygnał, że powinnam być ostrożna. Baran jest prostolinijny, zazwyczaj honorowy, bywa że w gorącej wodzie kąpany, niekiedy dominujący czy arogancki, ale generalnie można mu zaufać. Koziorożec… Jeśli się trafi na egzemplarz tkwiący „po złej stronie mocy”, to nie może być gorszego znaku zodiaku. A ja, cóż, najwyraźniej miałam pecha.

Tak, jestem fanką astrologii, wiele razy ta wiedza udowodniła mi, że nie ma lepszego sposobu, by odgadnąć, co kryje się w człowieku. Tyle tylko, że jak przyszło co do czego, to widziałam we Franku jedynie to, co chciałam widzieć. Więc w gruncie rzeczy to, co się stało, to moja wina.

Franek był po rozwodzie, miał dwoje dorosłych dzieci, syna i córkę. Ja też wkrótce odeszłam od męża, rok później wzięłam rozwód. Były mąż mieszkał w naszym mieszkaniu z naszymi dziećmi, które jeszcze studiowały. Ja zamieszkałam w trzypokojowym mieszkaniu Franka.

Nic nie dostanę bez podpisu prezesa

On z zawodu był… jakby to powiedzieć – producentem. Bardzo obrotny, oszczędny, rozsądny, a jednocześnie – jako ziemski znak, Koziorożec – chciał być zamożny. Więc obracał pieniędzmi. Inwestował w różne projekty, które mogły przynieść realny zysk. Czasem trafiał lepiej, czasem gorzej. Oczywiście, była to niewielka skala – nie fabryki, ale małe warsztaty samochodowe, myjnie czy rodzinny zakład produkcji kołder z pierza gęsiego.

Byłam szczęśliwa. Franek okazywał mi akurat tyle uwagi i miłości, ile potrzebowałam. Wreszcie mogłam zająć się sobą i swoim hobby – projektowałam dziecięce ubranka. Szło mi nawet dobrze. Kiedy udało mi się sprzedać kilka projektów producentowi, Franek urządził dla mnie małe przyjęcie gratulacyjne. Byłam w siódmym niebie. Wtedy powiedziałam mu:

– A może sami byśmy zaczęli produkować takie ubranka? Po co inni mają zarabiać na moich projektach. Pomysł mu się spodobał. Tak więc założyliśmy firmę – ja projektowałam ubranka, kierowałam zespołem szwaczek, zamawiałam tkaniny, itp. Franek załatwiał wszelkie sprawy z dokumentami, księgowością, organizował dystrybucję.

W ciągu kilku lat dorobiliśmy się. Kupiliśmy bliźniak, dobry samochód, nowe maszyny… Tak, harowałam czasem tak, że ledwo patrzyłam na oczy – ale byłam szczęśliwa, bo to było moje. Bo miałam partnera, który pracował równie ciężko jak ja. I razem świętowaliśmy sukcesy. Nasze życie nie było jednak idealne. To, że nie było już w nas tego ognia, co 10 lat wcześniej – to zrozumiałe. Przecież związek nie opiera się tylko na łóżku. Nie podobało mi się jednak, że Franek jest tak blisko ze swoją byłą żoną.

– To matka moich dzieci – tłumaczył, kiedy znowu dawał jej jakieś pieniądze na remont domu.

– Rozumiem, że opiekujesz się swoimi dziećmi, tak jak ja swoimi – mówiłam. – Ale czy mnie obchodzi, za co mój były wymieni drzwi czy kafelki do łazienki? Jego sprawa.

– To co innego. To mężczyzna.

– To tylko ci się tak wydaje – upierałam się, ale nie rozumiał, że nie chodzi o to, czy ktoś jest mężczyzną czy kobietą, tylko o to, że już jest człowiekiem obcym, żyje z kimś innym.

Miałam wrażenie, że w głębi serca on wciąż coś czuł do byłej żony. Nigdy nie dowiedziałam się, dlaczego się rozstali. A ją spotkałam tylko raz – skinęła mi głową z daleka, i tyle.

Pierwszy raz ziemia drgnęła mi pod stopami, gdy moja córka wychodziła za mąż, a ja postanowiłam, że w prezencie dam jej samochód. Nie jakiś luksusowy, zwykły, za 30 tysięcy. Stać nas było. Franciszek powiedział – nie.

– Jak to – nie?

– Dlaczego mam kupować jej samochód? – odpowiedział pytaniem.

– Bo wychodzi za mąż. Ty swojemu synowi kupiłeś samochód.

– To co innego – odparł.

– Bo jest facetem? – fuknęłam; czasami szowinistyczne odzywki Franka wkurzały mnie strasznie.

– Bo jest moim synem. Przez chwilę logika tego wywodu mnie wprost odurzyła.

– A Iza jest moją córką – powiedziałam po pierwszym szoku. Popatrzył na mnie – a w jego spojrzeniu było coś, co mnie zaniepokoiło.

– Właśnie – powiedział. – Twoją córką. Nie widzę powodu, dlaczego ja mam kupować jej samochód. Moje oszołomienie pogłębiało się.

– My kupujemy jej samochód. To przecież także moje pieniądze.

– Jeśli masz je na swoim koncie osobistym, to proszę bardzo – zadrwił; doskonale wiedział, że większe sumy są na koncie firmowym. – Ale nie weźmiesz pieniędzy firmy.

– Kupimy na firmę, VAT… Jak dla twojego syna… – powiedziałam słabo, wciąż nie rozumiejąc, co się dzieje.

– Nie – powiedział. Byłam wściekła. Poszłam do księgowej – ale ona powiedziała, że bez podpisu prezesa ona takich sum nie może mi wydać na cele pozaprodukcyjne. A mój podpis nie ma mocy prawnej. Ziemia osunęła mi się spod stóp.

Na koncie osobistym miałam raptem kilka tysięcy – zbierałam tam pensję, jaką dostawałam za pracę w firmie. Tymi pieniędzmi pokrywałam swoje osobiste wydatki. Franciszek opłacał rachunki domowe i inne. Ale przecież byłam współwłaścicielką firmy, przez osiem lat włożyłam w nią swój wysiłek, talent, katorżniczą pracę!

– Pani Mario – powiedział nasz prawnik, do którego zwróciłam się o poradę. – Przecież wszystkie dokumenty są na pana Franciszka. Pani tylko tu pracuje jako dyrektor kreatywny z określoną pensją.

– Ale przecież… – rozłożyłam ręce. – Jesteśmy jak małżeństwo. Prawnik westchnął i popatrzył mi prosto w oczy. – Ale nie jesteście małżeństwem. Nie ma pani zagwarantowanych żadnych praw. Oczywiście, może pani ich dochodzić, jednak to będzie wymagało pozwów sądowych.

Nie bardzo mogłam to objąć umysłem. A może sercem…

– Mówi mi pan, że chociaż od 12 lat mieszkamy razem jak małżeństwo, pracujemy razem – ja nie mam żadnych praw? Ta firma to mój pomysł, mój talent, moje projekty i moja praca – i pan mówi, że jest to tyle warte, ile ta nędzna pensja? Przecież… – aż słabo mi się zrobiło.

– Gdyby ktoś obcy pracował na moim miejscu i robił to, co ja, musiałby dostać ze cztery razy większe wynagrodzenie. Ja zgodziłam się na te grosze, bo myślałam, że przecież i tak to jest moje… Mówi pan, że nie mam żadnych praw? Mecenas tylko rozłożył ręce. – Trzeba było wyjść za pana Franciszka za mąż – stwierdził. „Konsekwencje” – powtórzył sucho.

Tak, tylko że ja po rozwodzie miałam dość. Teraz życie z kimś w wolnym związku to coś normalnego. Nikt nie patrzy na takie pary jak na grzeszników, mówi się dookoła, że są bardziej trwałe, bo istnieje element niepewności – jak się nie będę starać, to on/ona spakuje walizki i sobie pójdzie. Ale ostatnio mówi się także, że silniejszym spoiwem związku niż uczucie jest ekonomia. Kredyty, rzeczy, dom… Na przykład ja – przy rozwodzie mieszkanie dostał mój były mąż. Teraz mieszkałam w bliźniaku kupionym razem z Franciszkiem za pieniądze zarobione przez firmę, którą ja wymyśliłam i założyłam. To ja wyszukałam ten dom i pilnowałam robotników, którzy go remontowali, wykańczali. Okazało się, że dom bez mojej wiedzy, mój konkubent przepisał na swojego syna.

Jeden samochód osobowy – ten, którym ja jeździłam – jest własnością firmy, drugi, którym jeździł Franek – niby jego córki. Tak oto po 12 latach życia w związku, pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci, a nawet jego była żona – ja nie mam nic. Nic do mnie nie należy, wszystko jest własnością Franciszka.

Naturalnie, kiedy już dowiedziałam się prawdy, odbyłam z Frankiem rozmowę. Mówiłam rzeczowo i spokojnie. Prosiłam o wyjaśnienie. Tłumaczyłam, że to niesprawiedliwe, co on robi. Potem płakałam. Dziwiłam się, gniewałam. Jego reakcja?

– Jesteś dorosłą, inteligentną kobietą – powiedział. – Ani razu nie wspomniałaś o intercyzie. O kontrakcie. O umowach. A nawet ślubie – uśmiechnął się, a ja po raz pierwszy dostrzegłam, że obok drwiny w jego uśmiechu jest i pogarda. – Za bezmyślność i złe decyzje ponosi się konsekwencje.

– Przecież ja cię kochałam – jęknęłam. – Ufałam ci…

– A to już nie moja wina – odparł. – Jak powiedziałem: konsekwencje. Ja ci niczego nie obiecywałem. Nie interesowałaś się dokumentami.

– Podział obowiązków… Pokiwał głową.

– Konsekwencje. Pogódź się z tym.

Jak mogę się pogodzić? Jak mogę zostać w tym związku, przecież on mnie już nie kocha… Czy kiedykolwiek kochał? Ostatnie mydlenie własnych oczu – muszę wierzyć, że tak. Jaką mam alternatywę?

Zacisnąć zęby i zostać, bo nie mam gdzie iść. Albo odejść, znaleźć pracę, walczyć – założyć sprawę i udowodnić swoje prawa do części majątku, który powstał z mojej pracy. Prawniczka, u której byłam, powiedziała, że można wykorzystać prawo o nieuzasadnionej korzyści. Ale to będzie trwało. Będzie kosztowało. Patrzę na ruiny swojego życia i zastanawiam się – jak mogłam być taka głupia, by tak bezgranicznie uwierzyć w miłość. By tak zaufać?

Czytaj także:
„Jako 45-letnia rozwódka chciałam zaszaleć z jurnym młodzikiem. Nie zauważyłam, że pod nosem był ten jedyny”
„Sprzedałam dziewictwo za 20 tysięcy złotych. Brzydzę się sobą i boję się spojrzeć w oczy rodzicom"
„Straciłem pracę, żebrałem i myłem się na cmentarzu. Wódka była moim przyjacielem. Siostra wyciągnęła mnie z tego bagna"

Redakcja poleca

REKLAMA