Po każdym zerwaniu z facetem obiecywałam sobie, że już nie pozwolę się zranić, i… ładowałam się w nowy związek. Z nadzieją na happy end.
Skończyłam czterdzieści pięć lat, na koncie mam nieudane małżeństwo, dwa byle jakie związki, parę głupich romansów. Teraz jestem sama, no ale nic dziwnego, skoro wciąż przyciągam leni i nierobów. Przyklejają się do mnie jak małże, żyją na mój koszt, objadają mnie i wykorzystują, dopóki nie skończy mi się cierpliwość.
Mieszkam w niedużym mieście
Trudno tu kogoś poznać, bo ci bardziej przedsiębiorczy, zaradni i niegłupi pouciekali. Żonatych pilnują całe rodziny, nawet dzieci i teściowe. Spróbowałabym zagadać do takiego albo się pouśmiechać, od razu byłyby ploty! Jedyny do wzięcia pracuje ze mną biurko w biurko, lecz to egzemplarz jak ze złego snu. Musiałabym zgłupieć do reszty, żeby sobie kimś takim zawracać głowę.
Wystarczy, że usłyszę jego wieczne pochrząkiwanie, a już mam zepsuty humor. Co to za facet, który ciągle kaszle, wiecznie siąka nosem i przeciera okulary na załzawionych oczach! Co rusz zbieram się, żeby zapytać, czemu nic z tym nie robi, ale nie chce mi się z nim gadać. Wystarczy, że muszę patrzeć na to nieszczęście.
Pracuje jak automat. Pierwszy przychodzi i ostatni zamyka za sobą drzwi. Zostaje po godzinach, zabiera robotę do domu. Cholerny pracuś! Chyba nigdy nie był na zwolnieniu lekarskim, chociaż wygląda na chorowitego.
Szczególnie ostatnio kicha i prycha bez opamiętania. Gdyby nie południowe okno z szerokim parapetem, pełne światła nawet jesienią, już dawno poprosiłabym o przeniesienie do innego pokoju. Ale tu mam idealne miejsce dla moich kwiatów. Wiosną hoduję fioletowe i różowe hiacynty, potem prześliczne, różnokolorowe fiołki afrykańskie i mocno pachnące azalie. Cuda! Mój współpracownik ani razu słówkiem nie wspomniał o roślinach, chociaż wie, jak się o nie staram. Przeciwnie… Kiedy ustawiałam nowe doniczki z młodziutką bertolonią, mruknął:
– Nie myśli pani, że to za dużo?
– Pan by pewnie wolał smród piwa i papierochów? – wycedziłam zjadliwie.
– Nie palę papierosów, a piwo piję rzadko – wyszemrał, bo bał się głośniej odezwać.
Za to tchórzostwo jeszcze bardziej go nie lubiłam!
Do naszej firmy dołączył nowy pracownik. Przystojny czterdziestolatek, podobno rozwiedziony z wyłącznej winy jego byłej. Podobał mi się ten luzak bez przydziału… Kiedyś wszedł do naszego pokoju i od drzwi zawołał:
– Poratujcie stówką głodnego biedaka! Oddam po wypłacie! Mrukowaty Waldek nie podniósł oczu znad papierów. Dopiero zaatakowany bezpośrednio, odpowiedział:
– Chętnie pożyczę, ale dopiero wtedy, gdy pan mi odda poprzedni dług.
„Jakim cudem nowy kolega już zdążył naciągnąć naszego Waldiego na kasę? – przeleciało mi przez głowę, a pod adresem tego zakichanego dusigrosza pomyślałam: – Dobrze ci tak!”. Oczywiście ja znalazłam pieniądze dla potrzebującego. Zostałam wycałowana w oba policzki, podniesiona do sufitu, bo nowy kolega był wysoki i silny. Waldemar uparcie wpatrywał się w komputer, udając, że jest zajęty, ale czułam, że się złości.
Takie ponure typy nie lubią ludzi wesołych i z fantazją, bo im po prostu zazdroszczą! Ale dlaczego nic nie powiedział?!
Moja nowa znajomość nabierała rumieńców.
Czułam, że niedługo będę mogła zaprosić Jakuba na kawę, i… Pusta półka nad lustrem w mojej łazience aż się prosiła o męskie przybory do golenia. Zaczynałam zapominać o poprzednich wpadkach. Postanowiłam ściągnąć Kubę w piątkowy wieczór. Przed pracą wstąpiłam więc do sklepu, żeby zamówić to i owo na popołudnie.
Często znajoma ekspedientka robiła mi taką paczkę, a ja tylko ją odbierałam, bez czekania i kolejek. Wychodząc, wpadłam na koleżankę; kiedyś siedziałyśmy w jednej licealnej ławce, teraz ona była lekarką w naszej przychodni. Nadal się lubiłyśmy.
– Dobrze, że cię widzę! – zawołała. – Załatwisz mi ważną sprawę?
– Pewnie. Mów, o co chodzi.
– Powiedz temu Waldkowi, który z tobą pracuje, że mam dla niego lekarstwo. Udało mi się je sprowadzić. Powinno mu pomóc. Dzwonię od samego rana, ale nie odbiera telefonu…
– On choruje? – zdziwiłam się.
– Od dawna – Lusia pokiwała głową. – Sama nie wiem, co go tak teraz uczula, a nie chce zrobić nowych testów.
– To znaczy, że jest alergikiem?
– Tak. Nie mówił ci? Podobno pracujecie w jednym pokoju, więc chyba się zorientowałaś, jak mu ciężko, bo prawie każdy kwiatek, pyłki roślin są dla niego katastrofą. Musiałaś zauważyć.
– No, faktycznie kicha, kaszle, łzawią mu oczy. Pojęcia jednak nie miałam, że to od kwiatków!
– Jakich kwiatków? Wy w pokoju macie jakieś kwiatki?!
W duchu zobaczyłam nasz parapet, doniczki z rozmaitymi roślinami, ten kolorowy gąszcz, i poczułam zapach unoszący się nad hiacyntami i fiołkami.
– Przecież nie miałam pojęcia, że on jest uczulony! Nie mówił.
– Cały Waldemar! – stwierdziła Lusia. – Schodzi ludziom z drogi, byle nikomu nie przeszkadzać. Zawsze tak było.
– Ty coś o nim wiesz? Mnie się wydaje beznadziejny!
– Niemożliwe! Gdzie ty masz oczy? To najporządniejszy facet na świecie!
– Chyba mocno przesadzasz…
– Nie przesadzam. Znam go kupę lat, nasze rodziny się przyjaźniły.
– Dlaczego ja nic o nim nie wiem?
– Przyjechał parę lat temu, już po rozwodzie i po śmierci rodziców. Tam, gdzie miał dom, nie mógł wytrzymać.
– Dlaczego?
– Strasznie przeżył rozwód. Żona znalazła sobie innego gostka, zresztą ich wspólnego przyjaciela, i Waldek za jednym zamachem stracił dwoje bliskich ludzi. Biedak o mało nie zwariował… Ta alergia wtedy się nasiliła.
– Pojęcia nie miałam!
– Ale już go skreśliłaś na amen! Widzisz, jak to jest? Czasami najfajniejsi ludzie nie mają w życiu szczęścia – zakończyła filozoficznie Lusia i poleciała.
Spóźniłam się wtedy do pracy
Po drodze kombinowałam, jak się pozbyć doniczek z naszego pokoju. Nie było z tym problemu: wystarczyło powiedzieć na portierni, że kto chce, może się zgłaszać po rośliny za friko. Godzina – i mieliśmy pusty parapet! Tym razem Waldemar zainteresował się tą nagłą zmianą:
– Jeśli to przeze mnie, to protestuję! Nie musi się pani poświęcać.
– Niech pan mi tu nie gada głupstw! – fuknęłam. – Wystarczy już. To pan się poświęcał, i to zupełnie niepotrzebnie! – wypomniałam mu.
– Dlaczego? Przecież lubi pani kwiaty. Wiele razy widziałem, jak się pani do nich oczy świecą… Uśmiechał się. Pierwszy raz zwróciłam uwagę na jego uśmiech: nieśmiały, ukradkowy i bardzo, bardzo miły… Faktycznie Luśka miała rację: gdzie ja miałam oczy?! Przed końcem pracy wpadł Kubuś.
– To co? – zawołał. – O której u ciebie? Winko jakieś kupiłaś? Kompletnie o nim zapomniałam! Wyskoczył jak filip z konopi. Wydał mi się jakiś niepoważny, głupkowaty…
– Przepraszam, ale nie mam czasu – odpowiedziałam. – Jestem zajęta.
– To poprzekładaj te swoje zajęcia. Dla Kubusia warto – zamruczał czaruś.
Wściekłam się. Waldemar tymczasem słuchał tej rozmowy i jak zwykle udawał, że go to nie dotyczy. A dotyczyło! Od paru godzin – dotyczyło!
– Słuchaj, Kuba – starałam się, by mój głos brzmiał kategorycznie. – Nie mam ochoty na spotkania z tobą. Wybij sobie z głowy winko i daj mi spokój!
– Żartujesz sobie? – odezwał się przyjemniaczek. – Ze mną się tak nie gra! Jakaś podstarzała urzędniczka nie będzie mnie robiła w balona! Wtedy przyszedł czas Waldemara… Podniósł się z krzesła i powiedział:
– Halo, miarkuj się, chłopie! Mam drugi raz powtarzać?
Bardzo czekam na te dwa słowa
Nie musiał. Wyglądał tak, jakby z największą przyjemnością myślał o walnięciu Kubusia w nos! Tamten chyba to wyczuł, bo grzecznie zamknął drzwi za sobą z drugiej strony. Poczułam, że robię się purpurowa ze wstydu i zdenerwowania.
– Ten głupek wyobrażał sobie nie wiadomo co! – próbowałam się tłumaczyć. – Niczym go nie upoważniłam, naprawdę, uwierz mi… Jakoś zapomniałam o formie „pan”, a on to podchwycił:
– Daj spokój. Ten bęcwał nie zasługuje na taką kobietę jak ty!
– Jaką? Co masz na myśli?
– Od dawna siedzimy razem, to wiem, jaka jesteś – Waldek ściszył głos. – Dobra, mądra i delikatna, a to, jak obchodzisz się z kwiatami dużo o tobie mówi, Olu…
– Nie zauważyłam twojej alergii. Byłam niesprawiedliwą egoistką! – przyznałam ze skruchą.
– Może troszkę – uśmiechnął się. – Ale nie mam ci za złe. Musiałem cię nieźle wkurzać!
Sporo czasu minęło, zanim to, co zaiskrzyło między nami, przeszło w wielki płomień. Najpierw się kolegowaliśmy, potem zaczęła się przyjaźń. Ja pierwsza zrozumiałam, że kocham Waldka, i pierwsza mu to wyznałam. Oboje się baliśmy.
– Za nic w świecie nie chciałbym ci zrobić krzywdy – powiedział. – Jestem strasznie poobijany po nieudanym małżeństwie. Nie mam zaufania do ludzi. Choruję. Możesz nie być ze mną szczęśliwa, a ja to zauważę i będę cierpiał. Boję się.
– Ja też mam za sobą różne doświadczenia – uspokajałam go. – Mam nie mniej siniaków w sercu niż ty! Nie będziemy się licytować, kto jest bardziej przerażony!
Zamieszkaliśmy razem dopiero po roku od pierwszej wspólnej nocy. W łóżku też się musieliśmy dopasować, bo Waldek jest nieśmiały i nie potrafi mówić o swoich potrzebach i uczuciach. Pomalutku, bardzo delikatnie go otwieram. Wiem, że mnie kocha, ale jeszcze nigdy mi tego nie powiedział. Czekam na słowa miłości; to będzie dla nas wielkie święto! W naszym domu nie ma kurzu, roztoczy, kwiatów ani intensywnych zapachów. Na razie Waldek czuje się dużo lepiej, nie kicha.
– A na mnie nie masz uczulenia? – droczę się z nim czasem.
– Mam! – mówi. – Serce mi wali, krew szybko krąży w żyłach i jest gorąca jak ukrop, chce mi się żyć, śpiewać, pracować!
To objawy mojej alergii na ciebie! Jeśli tak, choruj, kochany, jak najdłużej! Nie będę cię leczyć…
Czytaj także:
„Mój 15-letni syn stracił głowę dla swojej pierwszej miłości. Celowo opuścił się w nauce by trafić z nią do jednej klasy"
„Nie mogłam odnaleźć się w Polsce. Wróciłam po kłótni z Piotrkiem, ale marzyłam o dalszym życiu za granicą”
„Moja żona poszła w tango z kierownikiem na firmowej imprezie. Lafirynda. Musiała spełniać zachcianki swojego szefa"