„Po 12 latach ciężkiej pracy wylądowałam na bruku. Miałam dość najtańszych parówek, więc naciągnęłam rzeczywistość”

rozmowa rekrutacyjna fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Totalnie zbita z tropu chwyciłam swoje CV leżące na biurku i opuściłam pomieszczenie. Kiedy znalazłam się w domu, zaczęłam intensywnie rozmyślać nad tym, co przed chwilą usłyszałam. Z każdą minutą coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to, co do tej pory uważałam za swoje mocne strony, w rzeczywistości utrudniało mi znalezienie roboty”.
/ 26.07.2024 19:30
rozmowa rekrutacyjna fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Entuzjazm, który czułam na początku, zaczął ze mnie uchodzić w zastraszającym tempie. Chodziłam od drzwi do drzwi, odwiedzając kolejnych ewentualnych pracodawców, ale moje starania spełzły na niczym. Tam, gdzie moje umiejętności mogłyby się przydać, nie było wolnych etatów. Moje fundusze topniały w oczach...

– Dyrektorze, przecież to niemożliwe! Mam umowę na czas nieokreślony, podpisaną na podstawie mianowania. To gwarantuje mi stałe zatrudnienie! Jestem też egzaminatorką maturalną, nie można mnie ot tak pozbawić pracy. Urlop zdrowotny też odpada, dopiero co z niego wróciłam. Nie mogę w to uwierzyć!

– Gosiu, spokojnie, nie chcę cię zwalniać. Chodzi tylko o podpisanie aneksu do umowy. Iza bierze roczny urlop zdrowotny, bo ubyło godzin i nie każdy będzie miał pełny etat. Ty przejmiesz jej lekcje. Wydaje mi się, że za rok sytuacja z naborem do klas pierwszych na pewno się poprawi. Ale nawet gdyby tak się nie stało, to Jarek weźmie urlop, abyś ty mogła dostać jego godziny i jakoś przetrwać ten ciężki okres dla naszej placówki szkolnej.

Miałam do niego duże zaufanie, bo zawsze traktował mnie bardzo życzliwie i wysoko cenił moją pracę, dlatego zgodziłam się podpisać wypowiedzenie. Oddałam tej szkole 12 lat z mojego życia.

Niestety ten błąd sporo mnie kosztował

Marta poszła na urlop zaledwie na kilka miesięcy, a nie na cały rok, więc ja dostałam tymczasowe zatrudnienie. No i później... wypowiedzenie zaczęło obowiązywać i byłam bez roboty.

– Nie mogę nikogo namawiać ani przymuszać do pójścia na urlop – dyrektor bezradnie rozłożył ręce, kiedy mu przypomniałam o tym, co wcześniej obiecywał podczas podpisywania wypowiedzenia. – Taka jest sytuacja. Nie ma godzin i nie mogę cię zatrudnić.

No i stało się... Zaledwie parę dni po tym, jak zabrzmiał ostatni dzwonek, okazało się, że po 12 latach ciężkiej pracy w tej szkole wylądowałam na bruku. Robotę zachowała za to nowo zatrudniona Edytka, która odwaliła tu ledwo dwa lata i miała jedynie status kontraktowego nauczyciela. Ale nie od parady dowiedziałam się bocznymi kanałami, że jej staruszek to nie byle kto, bo trzyma za pan brat z naszym burmistrzem.

Ja nie miałam żadnych znajomości w tych wyższych kręgach. Sąd pracy był bezradny, ponieważ sprawa uległa przedawnieniu, kiedy byłam zatrudniona na zastępstwo. W pozostałych placówkach edukacyjnych sytuacja też nie prezentowała się najlepiej. W związku z tym postanowiłam się zarejestrować jako bezrobotna, aby otrzymywać chociaż skromne wsparcie finansowe z tytułu zasiłku.

Gdy już jako tako doszłam do siebie po tym załamaniu, zdecydowałam rozejrzeć się za nowym zajęciem. Nie miałam co liczyć na wsparcie urzędu pracy, musiałam radzić sobie sama. Pewnie gdybym pracowała jako operator wózka widłowego albo magazynier, to by mi pomogli. Na początku szukałam w sieci, ale to nie przyniosło żadnych efektów. W końcu uznałam, że najlepiej będzie odwiedzać różne przedsiębiorstwa i prezentować im, co mam do zaoferowania.

W trakcie nauki na uczelni dorabiałam sobie, pisząc artykuły do prasy regionalnej. Gdy skończyłam studia, nie ograniczyłam się wyłącznie do pracy w charakterze pedagoga. Zajmowałam się także redagowaniem tekstów dla różnych wydawnictw, tworzyłam treści na witryny internetowe i wciąż publikowałam własne artykuły. Zdarzyło mi się nawet przygotować kilka ulotek promocyjnych, gdyż kuzyn pokazał mi, jak korzystać z oprogramowania do grafiki. Później jednak praca w szkole tak mnie wciągnęła, że porzuciłam te dodatkowe zajęcia i w pełni oddałam się nauczaniu.

Zdecydowałam, że nadszedł właśnie ten czas, by sięgnąć do tych wcześniejszych doświadczeń i wykorzystać je, szukając nowego zatrudnienia. Dodatkowym atutem, który mógłby mi w tym pomóc, było orzeczenie o niepełnosprawności, jakie otrzymałam ze względu na astmę i wrodzone wady kręgosłupa, z którymi się zmagam od wielu lat. Gdy moje CV było już gotowe, rozpoczęłam poszukiwania pełna energii i nadziei, że szybko znajdę nową pracę.

Okazałam się zbyt wykształcona

Szybko poczułam, że mój entuzjazm gdzieś uleciał. Pomimo upartego chodzenia od jednego możliwego pracodawcy do drugiego, nic nie udało mi się załatwić. W miejscach, gdzie moje zdolności mogłyby się przydać, nikt nie szukał pracowników, a do pracy w biurze czy administracji nie miałam odpowiednich kwalifikacji i umiejętności. Chciałam się chwycić jakiegokolwiek zajęcia, choćby na krótki czas.

Pewnego razu znalazłam ciekawą firmę. Szef dokładnie analizował mój życiorys, wzdychając i pokasłując. Po dłuższej chwili oznajmił:

– Widzi pani, ma pani spore umiejętności i przyznam szczerze... Być może zdecydowałbym się panią zatrudnić, jednak... – w tym momencie odchrząknął i na moment umilkł.

– Ale o co chodzi? – zniecierpliwiona, dopytałam. – Może powinnam odbyć dodatkowe szkolenie albo kurs? Zrobię to od ręki!

– Nie o to mi chodziło… – facet podrapał się w zamyśleniu po głowie. – Ma pani naprawdę sporą wiedzę… Można by rzec, że aż nazbyt obszerną…

– Słucham?! Nie do końca rozumiem, o co panu chodzi? – gapiłam się na tego typa jak na jakiegoś cudaka.

– Dobra, powiem wprost, bez owijania w bawełnę! – sapnął. – Jest pani zbyt wykształcona jak na nasze potrzeby!

Totalnie zbita z tropu, bez żadnego komentarza chwyciłam swoje CV leżące na biurku i opuściłam pomieszczenie. Kiedy znalazłam się w domu, zaczęłam intensywnie rozmyślać nad tym, co przed chwilą usłyszałam. Z każdą minutą coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to, co do tej pory uważałam za swoje mocne strony, w rzeczywistości utrudniało mi znalezienie roboty.

Nawet przez chwilę nie zastanawiałam się dlaczego tak się dzieje. Taka była prawda i uświadomił mi to koleś, który pewnie skończył jedynie jakąś zawodówkę. "No dobra, to zrobię inaczej! - zdecydowałam. - Nie pisnę ani słówka o tym, że mam dyplom uczelni wyższej".

Postanowiłam skłamać na temat wykształcenia

Pewnego popołudnia, gdy zmierzałam do domu po przechadzce, natknęłam się na ciekawą informację przyklejoną na wejściu do okolicznego domu kultury:

Pilnie zatrudnimy osoby do obsługi szatni oraz sprzedaży biletów!".

Bez chwili namysłu przekroczyłam próg budynku i... udało się! Nikt nie dopytywał mnie o dyplomy czy staż pracy. W ten sposób zaczęła się moja przygoda jako pracownica szatni. Wprawdzie pensja nie powalała na kolana, ale za to mogłam cieszyć się bezstresowym zajęciem, a zarobione pieniądze wystarczały na zaspokojenie moich niewygórowanych potrzeb. Do tego moje koleżanki z pracy okazały się niezwykle miłe.

Bardzo lubiłam pogaduszki z Basią, która dbała o czystość. Rozmawiałyśmy o tym, jak dbać o rośliny i o różnych pracach ręcznych. Ula, która sprzedawała bilety, chętnie dzieliła się ze mną swoimi pomysłami na pyszne dania. Taka wyglądała moja praca przez okrągły rok. Czasami, gdy odbierałam płaszcze od gości, wpadałam na dawnych znajomych, ale większość udawała, że mnie nie rozpoznaje… Dzięki temu nie było konieczności tłumaczenia się przed nikim.

Jakiś czas temu, kiedy w naszej mieścinie miał wystąpić jakiś sławny zespół teatralny z wielkiego miasta, nie mogłam narzekać na nudę. Roboty było co niemiara.

To było nie lada wydarzenie dla lokalnej społeczności, przyciągnęło mnóstwo ludzi spragnionych kultury. Sam szef ośrodka kulturalnego krążył wśród gości, witając się z nimi. Co jakiś czas podchodził też do mnie, zagadując sympatycznie.

Skierowałam się w stronę wieszaków, aby zająć się wierzchnimi okryciami gości. Janek pobiegł witać kolejne osoby przybywające na imprezę. Nagle, tuż przede mną, niczym grom z jasnego nieba, pojawiła się matka mojego dawnego ucznia, uznana doktor w naszym mieście.

– Pani profesor, co pani tu robi, na miłość boską?! – zapytała totalnie zaskoczona. – Czyżby nie pracowała już pani w liceum numer dwa?!

– Niestety, to już przeszłość – odparłam, siląc się na uśmiech.

Jak na nieszczęście, całą scenę obserwował nie kto inny, jak szef centrum kulturalnego.

– Pani zna panią Małgorzatę, tak? Ale o co chodzi z tą szkołą średnią? Jakoś nie rozumiem całej sytuacji.

– No jasne, że ją kojarzę! – entuzjastycznie odparła doktorka. – W końcu była wychowawcą mojego Tomka! Świetna nauczycielka polskiego! A teraz pracuje tu? W charakterze osoby pilnującej szatni?

Czym prędzej oddaliłam się w stronę reszty zgromadzonych, aby uniknąć kolejnych dociekliwych pytań.

„Niech to szlak! –parsknęłam pod nosem. – Wygadała wszystko! Teraz to na bank mnie wywalą z tej roboty! I jeszcze mogą mi zarzucić, że ich zrobiłam w balona!". Gdy trwał spektakl, schowałam się w jakimś zakamarku, ledwo powstrzymując płacz, i z wielkim smutkiem zastanawiałam się, co dalej począć ze swoim życiem.

Dostałam zaskakującą propozycję

Kolejnego dnia chciałam porozmawiać z kierownikiem, wytłumaczyć mu, w jakiej jestem sytuacji i prosić go, żeby nie wyrzucał mnie z pracy. Nie miałam jednak okazji, gdyż z samego rana wezwał mnie do swojego gabinetu.

– Proszę mi to wytłumaczyć – od razu zażądał wyjaśnień. – Czemu nie powiedziała pani, że jest polonistką i zdecydowała się pracować u nas w charakterze szatniarki?

Nabrałam dużo powietrza do płuc i zaczęłam mówić. Wspomniałam o tym, jak straciłam ostatnią pracę w szkole i jak ciężko mi teraz znaleźć nową, mimo moich kwalifikacji i lat praktyki, które okazały się teraz przeszkodą, a nie atutem w zdobyciu zatrudnienia. Dyrektor cierpliwie słuchał, a gdy skończyłam, odparł:

– I trafił mi się ktoś, kogo akurat szukałem! Planuję rozwinąć u nas dział wydawniczy, zaczynając od ulotek i broszur, a na książkach o różnorodnej tematyce kończąc. Co pani powie na to, żeby przejść z szatni do naszego świeżo utworzonego wydawnictwa?

Przyznam szczerze, że nie dowierzałam temu, co słyszę!

– Panie dyrektorze, czy pan sobie ze mnie żartuje?

Jego reakcją był szczery, radosny śmiech. Po chwili przysunął w moim kierunku dokument, mówiąc, żebym złożyła na nim swój podpis.

Małgorzata, 42 lata

Czytaj także:
„Wygrałam na loterii i chciałam wesprzeć rodzinną firmę. Nie wiedziałam, że mąż od lat na boku inwestuje w kochankę”
„Dostałem awans lecz to była pułapka. Szef szukał podnóżka, na którego wyleje firmowe pomyje”
„Wszyscy oczekiwali, że po ślubie będę kurą domową. Ale ja mam własne plany, zamiast czekania na męża z obiadkiem”

Redakcja poleca

REKLAMA