Większość z nas zna taką opowieść świąteczną, gdzie Grinch stara się zepsuć święta. U nas było trochę inaczej. Sama byłam tym Grinchem dla siebie i swojej rodziny, a i tak dziwne, że dopiero teraz się to stało.
Co wydarzyło się 26 lat temu?
Poznałam mojego męża, jak to zwykle bywało w tamtych czasach, w szkole, a dokładniej w liceum. Byliśmy nierozłączni. Łączyła nas pasja do matematyki i szachów oraz jazdy na rowerze. Oprócz tego lubiliśmy dobry film, choć kilkadziesiąt lat temu do kina chodziło się rzadziej niż dzisiaj, a telewizja nie dostarczała tylu możliwości, co teraz.
Gdy skończyliśmy szkołę, poszliśmy na tę samą uczelnię i kierunek. Po pierwszym roku Mirek się oświadczył. Byłam przeszczęśliwa. Nie mieliśmy pieniędzy, bo jako studenci dzienni tylko co nieco dorabialiśmy, ale rodzice nam pomogli i wzięliśmy skromny, ale cudowny ślub. Były na nim nasze rodziny i najbliżsi znajomi.
Już w okresie wakacji Mirek zaczął jednak mówić, że on bierze „dziekankę” i na rok jedzie do Anglii do brata, bo ma szansę zarobić sporo kasy.
– No ale jak ty to sobie wyobrażasz? – zapytałam. – Zostawisz mnie tu samą?
– Możesz jechać ze mną, też zrób sobie przerwę – powiedział z uśmiechem, jakby to była prosta rzecz.
– Ale ja nie chcę robić sobie przerwy. Chcę się kształcić, chcę uczyć. Nie chcę marnować czasu! – powiedziałam oburzona. Byłam zafascynowana nauką i widziałam siebie jako nauczyciela akademickiego.
– Zarabianie na rodzinę nazywasz marnowaniem czasu? – w jednej sekundzie uśmiech zniknął z twarzy mojego męża.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi! Potem, gdy uda nam się mieć dzieci, ja nie będę miała czasu znowu! U kobiety to wszystko inaczej wygląda… – próbowałam tłumaczyć na różne sposoby, ale nic nie działało.
Jak chciał, tak zrobił. Mówił, że będzie przyjeżdżał na święta i dłuższe weekendy, ale w rzeczywistości było tak, że jak pojechał we wrześniu, to w sierpniu następnego roku wrócił.
Rzadko się pojawiał
Musicie też zrozumieć, że to były inne czasy. Nie było takiego dostępu do internetu, wideokonferencji. Jedyną opcją był telefon, a to nie jest narzędzie, które jest idealne. Zresztą chyba nic nie jest, gdy para zaczyna żyć na odległość, ale po kolei…
Gdy dowiedziałam się, że mój ukochany przyjeżdża choć na część wakacji, byłam przeszczęśliwa. Co prawda mieliśmy ze sobą kontakt, a on przysyłał mi pieniądze, żebym mogła opłacać mieszkanie, które wynajmowaliśmy, ale to w zasadzie tyle. Byłam więc wytęskniona i nastawiona, że zostaje. Jednak już tego samego wieczora, po romantycznej kolacji, usłyszałam.
– Jutro jadę na uczelnię zabrać papiery i dopełnić formalności, jeśli jakichś trzeba, bo za tydzień jedziemy z powrotem. Mamy duże zlecenie – powiedział z dumą.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę…
– Jak to za tydzień?!
– No chyba nie myślałaś, że przy tych zarobkach wrócę do Polski teraz na stałe? I zostawię robotę tam? – powiedział, jakby to było coś oczywistego. Usiadłam na kanapie i zalałam się łzami.
– A my? Nie tęsknisz za mną? – zapytałam.
– Oczywiście, że tęsknię kochanie – objął mnie czule ramieniem i pocałował w czoło, co też mnie ubodło. Oczekiwałam większej… namiętności… – Robię to przecież dla nas.
No i tak oto po raz kolejny mnie opuścił. Tym razem było jednak gorzej. Nie przyjechał na wakacje w następnym roku. Byłam zdruzgotana i roztrzęsiona.
Ze swoich dylematów zwierzyłam się mojej przyjaciółce Anecie.
– Wiesz co… ja nie wiem, czy taki związek ma sens… musisz sama to ocenić, ale ja bym chyba odpuściła…
Wypowiedziała na głos moje największe obawy. Wtedy jeszcze nie miałam jednak odwagi nic robić. To były też inne czasy – o rozwodzie nie myślało się tak szybko.
Brakowało mi faceta
No i tak czas uciekał, płynął nieubłaganie i przyszły kolejne wakacje. Tym razem Mirek przyjechał. Byłam szczęśliwa, ale już bez takiego entuzjazmu jak rok, czy raczej dwa lata wcześniej. Tym razem przyjechał na cały lipiec. Częściowo więc udało się odbudować nasze relacje, bo przyznam, że czułam się trochę tak, jakbym mieszkała z obcym człowiekiem. Oczywiście miał ponownie plan wyjechać na kolejny rok… Nie skomentowałam tego już tym razem, bo po co?
No i pojechał, a ja zostałam sama w czterech ścianach, które wydawały mi się teraz podwójnie puste.
– Jadę na dwa tygodnie nad jezioro na Mazury. Będę pilnować domu znajomych. Jeśli chcesz, możesz się ze mną zabrać – powiedziała Aneta, a ja z tej propozycji chętnie skorzystałam. Nie dość, że wychodziło dzięki temu tanio, to jeszcze nie musiałam siedzieć w domu sama.
No i tam się to stało… Nie będę się usprawiedliwiać, bo nie żałuję, a Aneta nigdy mnie nie wydała.
– Miałaś prawo zaznać ciepła – powiedziała.
A co się stało? Na plaży, gdzie chodziłyśmy się poopalać, poznałam ratownika. Znajomość wydawała się niewinna, aż któregoś dnia na ognisku, a raczej po nim, poszliśmy na spacer po plaży. Było upalne lato, gwieździste niebo… idealny nastrój. I tak oto wydarzyła się chwila zapomnienia. Żadne z nas nie chciało niczego na stałe. Był to po prostu przyjemny czas…
Kilka tygodni później czułam się fatalnie. Myślałam, że zjadłam coś nieświeżego albo dopadł mnie jakiś wirus. Co prawda teoretycznie pogoda temu nie sprzyjała, bo była końcówka lata i ciepło, ale… Poszłam do lekarza, a ten wysłał mnie do ginekologa.
– Jest pani w ciąży – brzmiała „diagnoza”. Ziemia się pode mną ugięła… Zrobiło mi się ciemno przed oczami, bo wiedziałam, że to może nie być dziecko Mirka. Co prawda nie upłynęło wiele czasu od wizyty męża, ale jakoś mi nie pasowało, by to on był ojcem.
– Nic nie mów. Udawaj, że jego. Dobrze, że przyjechał w te wakacje – mówiła Aneta.
To na pewno nie był jego syn
Tak też zrobiłam. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Zadzwoniłam do Mirka i obwieściłam mu, że zostanie tatą. Popłakał się z radości i powiedział, że przyjedzie najszybciej, jak się da. Ku mojemu zaskoczeniu tak też uczynił. Udało się rozwiązać jego umowę z miesięcznym wypowiedzeniem i wrócił do kraju już na stałe.
Leoś urodził się zdrowy i lekko „przenoszony”, więc bardziej w terminie, którego spodziewał się Mirek. To nie był też czas, gdy chodziło się na badania do ginekologa parami, a już o badaniu USG nie wspomnę, więc pewne rzeczy udawało się przemilczeć. Szczęśliwie mój partner z wyjazdu był podobnej urody, co Mirek, czyli też brunet o brązowych oczach i dość jasnej cerze, więc i w wyglądzie zewnętrznym nic nie sugerowało, że ktoś inny może być ojcem. A z ratownikiem nie miałam już nigdy więcej kontaktu – od tamtego spotkania na plaży, które było dzień przed moim wyjazdem do domu.
Życie jednak różnie kieruje nasze drogi. Dwadzieścia trzy lata później okazało się, że mój syn będzie miał przeszczepioną nerkę. Poszukiwania dawcy zaczęły się oczywiście od najbliższej rodziny. I tak przy okazji tych wszystkich badań okazało się, że grupa krwi, którą ma, nie jest możliwa z połączenia mojej i jego ojca. Pojawiły się więc kolejne wątpliwości i chłopaki zrobili badania.
Tydzień przed świętami Bożego Narodzenia czekała mnie najtrudniejsza rozmowa w życiu. Leon rzucił na stół wyniki i powiedział, że obaj z tatą chcą się dowiedzieć, jak to możliwe. No to opowiedziałam całą historię. Mirek siedział, nic nie mówił, a po jego twarzy płynęły łzy.
– Jak mogłaś mi to zrobić? – wyszeptał.
– Ja tobie? – zaśmiałam się gorzko. – Zostawiłeś młodą żonę w pogoni za kasą. Owszem, potrzebną, ale czy to zwróci nam prawie trzy lata małżeństwa? Dziwisz się, że raz uległam?
– Ja ciebie nie zdradziłem!
– Wierzę, że nie, choć nie zdziwiłoby mnie to, gdybyś to zrobił. Mieliśmy po dwadzieścia kilka lat… Zresztą to nie ma znaczenia. Dla mnie zawsze byłeś ojcem Leona, a tamtego człowieka nie pamiętam nawet imienia.
– Żałujesz? – zapytał.
Niczego nie żałuję
Westchnęłam i zastanowiłam się nad odpowiedzią. Mogłam powiedzieć, że tak, bardzo, bo to chciał usłyszeć, ale chciałam być szczera. Dość kłamstw.
– Nie, bo mamy cudownego syna, a nie wiem, czy nam by się udało. Wszak nie mamy drugiego dziecka – powiedziałam szczerze. I nie wiem w sumie, co zabolało Mirka bardziej: to, że go zdradziłam czy to, że w tym momencie jasne było, że to on był bezpłodny, a nie ja.
– Czemu nigdy mi nic nie powiedziałaś mamo? – zapytał Leon.
– A co by to zmieniło? Gdyby nie choroba, może nigdy by to nie wyszło na jaw. Kocham was obu i zawsze kochałam.
– Jeśli się kocha, to się nie zdradza – powiedział Mirek.
Chłopaki wyszli razem z mieszkania i zostawili mnie samą z myślami. Święta w zeszłym roku przyszło mi przez to spędzić samej. Większość z nas zna taką opowieść świąteczną, gdzie Grinch stara się zepsuć święta. U nas było trochę inaczej. Sama byłam tym Grinchem dla siebie i swojej rodziny, a i tak dziwne, że dopiero teraz się to stało. Nie żałuję jednak niczego – dokładnie tak, jak im powiedziałam.
Jak będzie w te święta, jeszcze nie wiem. Syn od tego czasu trochę się ugiął. Po pół roku zaczął ode mnie odbierać telefony, a dwa tygodnie temu mnie odwiedził. Mąż milczy konsekwentnie, więc tu jeszcze pozostaje znak zapytania. Obawiam się jednak, że tym razem skończy się rozwodem.
Alina, 50 lat
Czytaj także:
„Nikt nie wie, że trzęsę portkami przed żoną. Kiedyś będzie smażyć się w piekle za to, co robi w domu”
„Mąż oznajmił mi, że chce rozwodu. Dureń myślał, że się rozpłaczę, urządzę scenę, a ja tylko zacierałam ręce”
„Damian zapewniał mnie, że jest człowiekiem sukcesu. Gdy do drzwi zapukali smutni panowie, skończyła się bajka”