W połowie grudnia zachorował mój psiak – Groszek. Miał popękany od gorączki nos. Nie chciał jeść, zaznaczyły mu się żebra i, zawsze taki grubiutki i wesoły, leżał na swoim posłaniu z przymkniętymi ślepkami, nie reagując na żadne odgłosy; nawet na dzwonek listonosza!
Wszystkie moje zaskórniaki poszły na weterynarza. Codziennie znosiłam Groszka z czwartego piętra i pakowałam do taksówki. W lecznicy dostawał zastrzyk, co drugi dzień kroplówkę. Potem znowu taxi do domu… Dźwigałam ważącego 12 kilo psa sama, zatrzymując się co chwilę na półpiętrach. Jakoś nikt z sąsiadów nie zapytał, co się dzieje?
Nie planowałam świętować
Nie czułam nastroju świąt, właściwie zapomniałam, że nadchodzą. Miałam pustą lodówkę, nieodkurzony dywan i niewyprane firanki. Mało spałam, bo każdy szelest na posłaniu Groszka podrywał mnie na równe nogi. Byłam zmęczona i niespokojna. Dopiero późnym popołudniem, prawie tuż przed zamknięciem sklepów, pomyślałam, że jeśli się natychmiast nie ogarnę, zostanę na święta nie tylko bez karpia i choinki, ale i bez chleba!
Psiak leżał spokojnie, tylko ogon mu drgnął na znak, że mnie słyszy, kiedy powiedziałam:
– Musisz zostać, malutki, wrócę do ciebie, jak się da najszybciej… Wszystko będzie dobrze.
Nawet rękawiczek nie wzięłam, tylko zarzuciłam kurtkę na grzbiet i w domowych klapkach pognałam na dół. Osiedlowy sklep był jeszcze otwarty, ale ekspedientki patrzyły błagalnie na ostatnich klientów, poganiając ich wzrokiem: „szybciej, my też chcemy pójść do domu na święta!” Załadowałam torbę na trzy dni i popędziłam z powrotem na górę. Trwało to niecałe pół godziny…
Nie mogłam znaleźć kluczy
Zwykle kładę klucze do prawej kieszeni, ale tam ich nie było! Wszystko sprawdziłam! Nawet podszewkę w kurtce, a schowki i kieszonki spenetrowałam po kilka razy. Na próżno! Co chwila gasło światło na schodach, więc musiałam się spieszyć, wyładowując zakupy na wycieraczkę. „Może tam?” – myślałam.
– „Z tego pośpiechu wrzuciłam je bezmyślnie między pakunki. Tylko bez nerwów!” – próbowałam się uspokoić.
Ale wśród zakupów kluczy nie było! Za to z portmonetki wysypał mi się cały bilon i poleciał po schodach na półpiętro. Nie śpię na kasie, więc zaczęłam zbierać moje pięcio- i dwuzłotówki, tracąc cenny czas i wpadając w coraz większy dygot ze strachu o Groszka. „Na pewno mnie słyszy… Nie rozumie, czemu nie wchodzę do domu. Jest przerażony, słaby, nie da rady sam… Co ja mam robić?”.
Zostawiłam pod drzwiami torbę z zakupami i jeszcze raz pognałam schodami w dół. „Boże – modliłam się w duchu.
– Spraw, żeby ten sklep był jeszcze otwarty, proszę cię, dla ciebie to drobiazg, sam widzisz, jak jest! Ratuj!”.
Miałam nadzieję, że może klucze zostały przy kasie albo na jakiejś ladzie, ale niestety! Zamykająca już sklep i wypuszczająca ostatniego klienta babka kategorycznie zapewniła mnie, że niczego nie znalazła ani ona, ani jej koleżanka:
– Słowo pani daję, że żadnych kluczy tam nie ma! Na sto procent.
Byłam zdenerwowana
Znowu biegiem wróciłam pod własne mieszkanie. Tym razem wydawało mi się, że słyszę cichutki pisk dochodzący z wewnątrz i serce mi zamarło. Nie byłam pewna, czy mi się nie wydawało, bo z piętra niżej dochodziły dźwięki kolędy, trzaskały drzwi wejściowe, więc mogłam się przesłyszeć…
Jeszcze raz wysypałam zakupy na podłogę… Kluczy nie było!
Zaczęłam głośno gadać sama do siebie.
– Co robić? Muszę wejść do mieszkania! Zaraz zwariuję!
– Nie ma wyjścia – usłyszałam. – Trzeba rozpruć zamek albo wyważać… Inaczej się pani nie dostanie!
Sąsiad z naprzeciwka uchylił swoje drzwi. Ledwo go poznałam. Bardzo się zmienił od śmierci żony. Jego mieszkanie długo stało puste, nawet mówili, że je sprzedał i że niedługo wprowadzą się tu nowi lokatorzy.
– Ale jak rozpruć? Czym? Palcem? – zapytałam.
– Wiertarką. Tylko wtedy zamek będzie do wyrzucenia, więc niech pani to przemyśli. Z domu się pani nie ruszy, bo w święta nikt pani nowego nie zamontuje.
– I tak nigdzie nie wychodzę. Mam bardzo chorego psa. Pamięta go pan?
– Pewnie. Biedak, musi się tam kiepsko czuć sam… Decyduje się pani, jeśli tak, bierzemy się do roboty!
Pomogli mi sąsiedzi
Warkot i hałas na schodach sprawił, że nawet sąsiedzi z dolnych pięter zaczęli pytać, co się stało? Zza pootwieranych drzwi pachniał bigos i kompot z suszonych owoców. Zrobił się gwar, ktoś przyniósł stołek i namawiał, żebym usiadła, bo podobno ledwo się trzymałam na nogach, inna sąsiadka podała mi gorącą herbatę, a jeszcze inna przyniosła ciepłe kapcie. Dopiero wtedy poczułam, jak mi nogi zmarzły w tych moich klapkach!
Kiedy wreszcie zobaczyłam Groszka, miał stulone uszy i przerażenie w ślepkach. Unosił łepek, żeby sprawdzić, co się dzieje i skąd u nas tyle obcych ludzi? Uspokoił się, kiedy zostaliśmy sami. Nie na długo…
Najpierw zapukała cichutko jedna sąsiadka. Trzymała półmisek z pierogami.
– Niech pani bierze – wyszeptała. – Na pewno nie miała pani głowy do gotowania, a co to za święta na głodnego? Zaraz przyjdzie Halinka z dołu z makowcem. A Pan Józek przyniesie trochę gałązek z jedliny. Niech chociaż zapachnie świętami… A może wolałaby pani do nas zejść? Serdecznie zapraszam.
W ciągu paru minut miałam pachnącą borowikami zupę i kapustę z grzybami. Na moim stole znalazł się biały obrus, talerzyk z opłatkiem i malutka, gipsowa figurka Dzieciątka na sianku. Łzy mi same napływały do oczu, kiedy patrzyłam na tych ledwo znajomych ludzi, którzy tak delikatnie i serdecznie organizowali dla mnie święta. Chciałam dziękować, ale nie znajdowałam słów!
– Niech pani da spokój! – usłyszałam. – Trzeba mówić, kiedy się coś złego dzieje. Człowiek nie powinien być sam ani w smutku, ani w radości. A w święta to już szczególnie!
To był niezwykły dzień
To nie byli ostatni goście tego wieczoru. Nie zdziwiłam się, kiedy usłyszałam cichutki dzwonek, bo wiedziałam, kto stoi za drzwiami. Mój sąsiad:
– Ja przychodzę bez prezentów, z pustą ręką, bo sam nic nie mam. Chciałem zapomnieć o świętach. To będą pierwsze, bez mojej żony. Nie wiedziałam, jak sobie dam radę, chciałem uciec, wyjechać, ale coś mnie tu ciągnęło…
Było mi go strasznie żal. Rozumiałam, co czuje, jaki jest samotny i nieszczęśliwy, bo ja też jestem sama i nie mam śmiałości do ludzi.
– Dobrze, że pan przyszedł. Razem będzie nam lżej. Pogadamy, powspominamy, albo pomilczymy, jak pan woli… Może to i racja, że dzisiaj każdemu potrzebny jest drugi człowiek?
To były naprawdę niezwykłe święta. Jedne z piękniejszych w moim życiu.
Groszek powoli wraca do zdrowia. Daleka i jeszcze niepewna droga przed nim, ale mam nadzieję, że wygra z chorobą. Zaprzyjaźnił się z sąsiadem, strzyże uszami, kiedy słucha o przyszłych spacerach.
– Zbieraj siły. Będziemy jeździli na wycieczki za miasto – opowiada mu sąsiad. – W życiu nie byłeś na takich łąkach, tam się dopiero można wybiegać!
A klucze się znalazły… Były w nylonowej reklamówce z ziemniakami. Znalazłam je dopiero tydzień po świętach. Mówi się, że ci, którzy coś gubią w wigilijną noc, mają pecha, ale to nieprawda.
Czytaj także: „Przygotowania do świąt zawsze były katorgą. Odliczam godziny do końca rodzinnych spotkań”
„Zostawię miejsce dla zbłąkanego wędrowca. To mój genialny plan, by zasiąść do wigilijnego stołu z kochankiem”
„Wigilię zamiast przy choince, spędzam na cmentarzu. Pierogi na grobie rodziców smakują słonymi łzami”