„Trutkę na szczury rozpuściłam w czerwonym winie. Nie chciałam, by Wiktor odszedł, więc wymyśliłam coś potwornego”

Nie mogłam znieść samotności fot. Adobe Stock, Alliance
Myślę, że tamta chwila, gdy wsypałam trutkę dla szczurów do wina, gdy patrzyłam, jak rozpuszcza się w butelce – to było moje dno. Ale odbiłam się od niego i zmierzam ku cieplejszym wodom. Wiktor nie był dla mnie, on po prostu był do mnie podobny.
/ 30.11.2021 12:10
Nie mogłam znieść samotności fot. Adobe Stock, Alliance

Odszedł bez uprzedzenia i bez przyczyny. Kompletnie się załamałam. Bo niby jak miałam dalej żeglować przez życie, wiedząc, że ukochany mężczyzna za jakiś czas podpłynie do innej cichej przystani? Może nawet już gdzieś zacumował?

Przez ponad sześć lat Tomasz był moim Skarbem

Byliśmy nierozłączni, mieszkaliśmy razem, dzieliliśmy radosne chwile przy winie i telewizji oraz te smutne, kiedy wydarzyło się coś złego i potrzebowaliśmy wsparcia. A potem, gdy coraz częściej myślałam o ślubie, o białej sukni i obrączkach, nagle coś się zepsuło.

Tomasz odszedł bez uprzedzenia i wyjaśnienia. Zostałam sama, jak wymyty przez fale rozbitek, a mój Skarb poszedł na dno oceanu. Przyznaję, wpadłam w histerię. Kiedy nie piłam, płakałam; kiedy nie płakałam, piłam. Czasem te dwie czynności się łączyły, jakbym wiecznie uzupełniała niedobór płynów innymi płynami.

Cieszę się tylko, że nie mam żadnych zdjęć z tamtego okresu, gdyż musiałam wyglądać koszmarnie. Gdzieś po tygodniu zrezygnowałam z malowania się, bo i tak bez przerwy rozmazywałam makijaż; rzadko kiedy zmieniałam ubrania i brałam prysznic co trzeci dzień. Na szczęście mam własną firmę w domu, jestem grafikiem komputerowym, więc nikt nie musiał mnie oglądać.

Gorzej, że wkrótce w portfelu zaświeciły pustki, bo od tygodni nie wzięłam żadnego zlecenia. Nie mogłam się jednak zmusić do pracy.

Czułam się stara, brzydka i niechciana

Pewnie nawet bym nie zauważyła, gdyby któregoś ranka nastąpił koniec świata. A może bym się z tego ucieszyła… Wyjście z dołka zajęło mi kilka miesięcy. Znów zaczęłam przyjmować zlecenia i spotykać się z koleżankami. Ale przez cały czas miałam wrażenie, że podąża za mną jakiś cień, otula kirem smutku. Dobrze znałam jego kształt. Tomasz, mój Skarb…

Dlatego pewnej soboty uznałam, że najlepszym sposobem na pozbycie się żałobnej czerni będzie nowy film Disneya. Kupiłam bilet na poranny seans, zaopatrzyłam się w popcorn i pełna pozytywnych myśli wkroczyłam na salę.

Od premiery filmu minęło już trochę czasu, więc nie zdziwiłam się wcale, że sala była niemal pusta. W zasadzie zauważyłam tylko jedną rodzinę z dwójką dzieci oraz samotnego mężczyznę. Miałam miejsce tuż przed nim, więc usiadłam, kątem oka oglądając się za siebie. Wydał mi się bardzo przystojny, ale przypomniałam sobie, że jestem tu, by odzyskać spokój ducha i równowagę, a nie by szukać kolejnych kłopotów.

Rozsiadłam się więc wygodnie i czekałam na początek filmu. Odezwał się do mnie gdzieś w połowie reklam. Nagle poczułam jego oddech i usłyszałam głos tuż przy uchu.

– Przepraszam, czy przypadkiem nie widziała pani gdzieś pilota?

Obejrzałam się i zobaczyłam, że wychylił się w moim kierunku, opierając łokcie o siedzenie obok. Z bliska wydał mi się jeszcze atrakcyjniejszy. Nagle zaczęłam się martwić, czy nie mam resztek popcornu na zębach.

– Pilota?

– Zawsze jak lecą reklamy, to natychmiast zmieniam kanał – wyjaśnił z uśmiechem. – Sądziłem, że przyszedłem obejrzeć film, a nie dowiedzieć się, który lek najlepiej uśmierza ból głowy. Najwidoczniej się myliłem.

– Rzeczywiście – przyznałam, odwzajemniając uśmiech. – Chociaż z drugiej strony całkiem nieźle to przemyśleli. Po tylu głupich reklamach na pewno przyda nam się aspiryna. Robią złoty interes, nie robiąc nic.

Mężczyzna pokiwał głową, jakby podejmował jakąś ważną decyzję. Zanim się zorientowałam, przeskoczył nad oparciem i usiadł koło mnie.

– Zawsze milej oglądać Disneya we dwoje niż samemu – wyjaśnił krótko. – Jestem Wiktor – przedstawił się, poprawiwszy koszulę.

– A ja Alicja – uścisnęłam podaną mi dłoń.

Potem oboje umilkliśmy, gdyż w końcu rozpoczął się oczekiwany film.

Wiktor okazał się znakomitym towarzystwem

Razem kiwaliśmy się do rytmu piosenek i próbowaliśmy śpiewać refreny; zgadywaliśmy, co się zaraz wydarzy i przerabialiśmy kwestie na własne. Muszę przyznać, że w nowym filmie zabrakło nieco tego czaru, który znałam z dzieciństwa, ale dzięki dopiero co poznanemu mężczyźnie mimo wszystko przeżyłam tamtego dnia coś magicznego.

Coś, co uznałam już za minione i bezpowrotnie stracone. Bardzo nie chciałam, żeby magia przepadła, gdy pojawią się napisy końcowe. Razem opuściliśmy kino, idąc wolno, bez celu. Zbierałam się właśnie na odwagę, żeby zaprosić Wiktora na kawę, kiedy on mnie uprzedził.

Zdziwiłam się, nie ukrywam. Miał urodę serialowego aktora i mógł znaleźć kogoś znacznie lepszego ode mnie – wystarczyłoby pewnie, żeby przystanął na ulicy i pstryknął palcami. A ja wyglądałam, jak wyglądałam: odrobinę lepiej, ale wciąż niezaprzeczalnie jak trzy ćwierci do śmierci.

Zapytałam go o to wprost: czy jest pewny, że właśnie mnie chce zaprosić na kawę? Uśmiechnął się i powiedział:

– Oczywiście, że tak! Gdzie indziej znajdę drugą kobietę, która nie śmieje się z tego, że wciąż jestem fanem bajek Disneya? Ba! Sama jest ich fanką!

I tak rozpoczęła się nasza krótka, burzliwa przygoda

To, co piękne, nie może trwać wiecznie. Oczywiście teraz to wiem. Ale przez całe trzy miesiące podobna myśl ani razu nie zawitała w mojej głowie. Byłam zbyt zajęta… cóż, nami.

Naszą pierwszą kawą, randką, pierwszym spacerem, pocałunkiem. Jest coś zniewalającego w rzeczach pierwszych; kiedy wszystko dzieje się od nowa. Być może nie powinnam była z miejsca poddawać się ich urokowi. Ale kiedy mieszkająca w tobie pustka zostaje wypełniona tak szczelnie, gładko – w takich chwilach nie myślisz, po prostu żyjesz. A ja nie żyłam prawdziwie od czasu, kiedy Skarb zniknął z mojego świata.

Powinnam się jednak zorientować. Zauważyć, że coś jest nie tak. Ale jak mogłam? Przez większość czasu Wiktor był idealny i czarujący: szykował mi potrawy, których nauczył się gotować na wycieczce do Grecji, przynosił kwiaty i zostawiał karteczki na lodówce, gdy wychodził rankiem do pracy.

Tylko niekiedy wpadał w dziwny, melancholijny nastrój. Ilekroć pytałam, czym się martwi, zbywał mnie uśmiechem. Starałam się o tym nie myśleć, bo tak było łatwiej: udawać, że nic się nie dzieje. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, do czego byłabym zdolna, gdyby znowu ktoś mnie skrzywdził… 

Gdy zadzwonił i powiedział, że musimy poważnie porozmawiać, wewnętrznie wpadłam w histerię – jakbym w kilka sekund na nowo przeżyła to, co przytrafiło mi się po odejściu Tomasza. Trudno mi nawet określić, czy tamtego dnia byłam sobą. Wiem tylko, że zaprosiłam go do siebie i obiecałam, że przygotuję kolację.

W mojej głowie zrodził się ostateczny, desperacki plan

Coś, na co w normalnej sytuacji nigdy bym się zdobyła. Pamiętam, że przez całe popołudnie drżały mi ręce – gdy kroiłam warzywa, otwierałam paczkę makaronu, wyjmowałam wino z lodówki. Była to jednak wyłącznie nerwowość oczekiwania. Wewnętrznie czułam się spokojna i zdeterminowana.

Zaraz po rozmowie z Wiktorem wyciągnęłam trutkę na szczury i postawiłam ją na blacie. Po co miałam żyć, skoro nie mogłam żyć z nim? To niemożliwe, żebym przypadkiem znowu spotkała tak wspaniałego mężczyznę. Szansa jedna na bilion!

Więc równie dobrze mogłam umrzeć wraz z nim, bo i tak nie przetrwam kolejnego bolesnego odrzucenia. Życie to nie bajka Disneya i uznałam, że najwyższa pora porzucić dziecinne fantazje. W prawdziwym życiu nie wystarczy zaśpiewać, by wszystko było już dobrze.

Chyba wpadłam wtedy w lekką paranoję. Każdemu może się to przydarzyć, gdy los za bardzo mu dokopie. Niektórzy się uginają, inni nie. Ale większość, tak jak ja, kroczy niebezpiecznie po krawędzi. Teraz boję się tych wspomnień i wracam do nich niechętnie, ale wiem, że naprawdę bardzo niewiele brakowało, bym stoczyła się w cień.

Wiktor zjawił się punktualnie

Zjedliśmy kolację, rozmawiając o niczym i popijając sok. W kuchni czekała przygotowała przeze mnie butelka wina. Wyjęłam też kryształowe kieliszki odziedziczone po babci. Uznałam, że tak będzie romantyczniej. Ostatni toast za to, co było…

Bo Wiktor faktycznie zbierał się do wyznania, że to koniec. Już wiercił się niespokojnie na krześle. Nie chciałam tego słuchać. Poszłam po wino i rozlałam je do kieliszków. Tak będzie lepiej, przekonywałam się. Odejdziemy razem. I już nigdy nie będę sama.

– To nie jest dla mnie proste – powiedział w końcu, wpatrując się w czerwień, o której nie wiedział, że jest zabójcza. – Ale musisz zrozumieć, dlaczego ja…

– Nie musisz nic mówić – zapewniłam go prędko. – Napij się, dobrze?

Byłam już gotowa. Przytykałam usta do szkła i widziałam, że on robi dokładnie to samo. Jednak nagle opuścił kieliszek z ciężkim, udręczonym westchnieniem, I wtedy powiedział coś, co kazało mi się zatrzymać w pół drogi.

– W każdej innej sytuacji postąpiłbym inaczej, wierz mi. Ale ona… ona jest… jest moim Skarbem!

Kiedy usłyszałam to słowo, coś jakby oderwało się we mnie i spadło w ciemność. Jak zahipnotyzowana słuchałam jego opowieści. Przez wiele lat był z dziewczyną, którą kochał nad życie. Zamierzali się pobrać, ale po roku narzeczeństwa ona się rozmyśliła. Niespodziewanie i bez przyczyny, tak jak to czasem bywa. Wiktor został sam.

Porzucony na tych samych brzegach, które tak dobrze znałam. Błąkał się po nich miesiącami, aż w końcu pewnego dnia spotkał mnie w kinie i w jakiś sposób wyczuł bratnią duszę. Biedaczkę, która utraciła swój największy Skarb. Podobnie jak on… Ale teraz narzeczona zapragnęła do niego wrócić – równie niespodziewanie i bez przyczyny.

Chciała powiedzieć: „Tak” przed ołtarzem. A on nie potrafił jej odmówić. Podobnie jak ja nie potrafiłabym odmówić Tomaszowi. Czasami miłość jest jak gruby, żelazny łańcuch i nigdy się od niej nie uwolnimy. Wiktor zakończył opowieść i przez długi czas przyglądał się mojej twarzy, czekając na reakcję. W końcu nachylił się, żeby wziąć łyk wina i zwilżyć gardło.

Przez całe to emocjonalne zamieszanie niemal zapomniałam, co chciałam zrobić. Skoczyłam i wytrąciłam mu kieliszek z dłoni w samą porę. Spojrzał na mnie wytrzeszczonymi oczami, a ja zrozumiałam, że nigdy nie zdołam się wytłumaczyć ani z mojej desperacji, ani z tego zachowania.

Przeraziłam się i zawstydziłam, jak daleko byłam w stanie się posunąć. Jak szybko straciłam nadzieję na miłość. To nie było romantyczne. Wcale a wcale.

To było smutne i tragiczne

– Wyjdź i nigdy tu nie wracaj! – wrzasnęłam, zasłaniając się gniewem, tak aby niczego się nie domyślił. – Słyszysz?! Nie chcę cię więcej widzieć!

Pokiwał głową ze smutkiem, wymusił pożegnalny uśmiech, po czym wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Wtedy widziałam go po raz ostatni. Dziś jestem już spokojniejsza. Koleżanka poleciła mi terapeutkę i zwierzam jej się ze wszystkich ponurych myśli, choć tych z dnia na dzień jest coraz mniej.

Myślę, że tamta chwila, gdy wsypałam trutkę dla szczurów do wina, gdy patrzyłam, jak rozpuszcza się w butelce – to było moje dno. Ale odbiłam się od niego i zmierzam ku cieplejszym wodom. Wiktor nie był dla mnie, on po prostu był do mnie podobny. A Tomasz…

Cóż, jeśli znajdzie szczęście beze mnie, z całego serca życzę mu powodzenia. Już na zawsze zostanie moim Skarbem, już na zawsze będę do niego przykuta. Ale to przecież wcale nie oznacza, że muszę się szarpać, gryźć i walczyć. Ostatecznie ludzie żyją z nie takimi ciężarami na duszach. A nawet kochają pomimo nich. Prawda?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA