„Pirat drogowy prawie odebrał życie mojemu synowi. Policja rozłożyła ręce, ale drania pomogli mi dorwać... internauci”

mężczyzna przeszukuje internet fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse
„Po powrocie z komisariatu zamieściłem w sieci fragment nagrania, na którym widać mercedesa. Napisałem też, co udało mi się ustalić na temat tablicy rejestracyjnej, i wątpliwościach odnośnie litery >>N<< i reszty danych. Kilka dni później od jednego z moich fejsbukowych znajomych dostałem wiadomość: >>Chyba go mamy<<”.
/ 19.08.2022 13:15
mężczyzna przeszukuje internet fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse

Czasem tylko cudem udaje się nam uniknąć wypadku i zachować życie. Jednocześnie ludzie, którzy narażają nas na niebezpieczeństwo, nie ponoszą konsekwencji, bo my, szczęśliwi, że uniknęliśmy najgorszego, odpuszczamy. Bo na przykład trudno znaleźć dowód winy albo sprawca zniknął we mgle. Ja się jednak zawziąłem.

Tamtego dnia nie poszedłem do pracy, chciałem w domowym zaciszu zastanowić się nad kilkoma posunięciami firmy. W pewnym momencie usłyszałem głośny tupot nóg syna po schodach, potem trzask otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych domu.

– Już wróciłeś ze szkoły? – zawołałem.

Wydało mi się, że zamiast odpowiedzi słyszę ciche pochlipywanie. Co jest? Wyszedłem z pokoju i zobaczyłem małego, który pospiesznie ocierał łzy z oczu. Grześ nigdy nie był mazgajem, ale po jego przerażonej minie zrozumiałem, że stało się coś niedobrego.

Zrobiłem jego ulubione kakao i usiedliśmy w kuchni za stołem.

– Teraz mów, co się wydarzyło.

Postanowiłem, że tak tego nie zostawię

Grześ nabrał w płuca powietrza i zaczął opowiadać – emocjonalnie, nieskładnie. Jego relacja, po eliminacji powtórzeń, okrzyków i różnych ozdobników, brzmiałaby następująco:

– Wracałem ze szkoły i jak zwykle zatrzymałem się przed przejściem dla pieszych, gdzie nie ma świateł. No wiesz. – Kiwnąłem głową, że wiem. – Z lewej strony nadjeżdżał szary ford, a za nim czarny mercedes. Zobaczyłem, że ford zwalnia, więc wszedłem na pasy. W pewnym momencie kierowca forda zaczął trąbić. Spojrzałem na niego, a on dawał mi znaki rękami, żebym uciekał z jezdni, żebym się cofnął. Na chwilę się zatrzymałem, bo nie bardzo rozumiałem, o co mu chodzi. Wtedy niemal przed samym moim nosem przemknął czarny mercedes. Gdybym się nie zatrzymał… – mały się wzdrygnął. – Auto przejechało tak blisko, że pęd powietrza pociągnął mnie i upadłem na jezdnię, na plecy. Kierowca forda wyskoczył z auta i pomógł mi wstać. Potem dał mi swoją wizytówkę i powiedział: „Daj tacie, na wszelki wypadek. Jak będzie chciał, niech się ze mną skontaktuje”.

Słuchałem opowieści syna i przyznam szczerze, że omal mnie szlag nie trafił. Wszystko wskazywało na to, że ten w mercedesie zobaczył, że samochód przed nim hamuje i postanowił go wyprzedzić. Z pewnością widział pasy, miał ograniczone pole widzenia, a mimo to zamiast się zatrzymać lub zwolnić do minimum, dodał gazu. Gdyby ten z forda nie zatrąbił, mój dzieciak wszedłby wprost pod koła. Można powiedzieć, że za kierownicą mercedesa siedział morderca mojego syna.

Postanowiłem w duchu, że tak tej sprawy nie zostawię. Wziąłem od syna wizytówkę i sięgnąłem po telefon. Wybrałem numer. Po drugiej stronie usłyszałem męski głos. Przedstawiłem się, że jestem ojcem Grzesia, którego mój rozmówca uratował od niechybnej śmierci.

– Chciałem panu serdecznie podziękować, bo nie wiadomo, co by się wydarzyło, gdyby pan nie zorientował się, co się dzieje. Aż nie chcę o tym myśleć. Ale nie zamierzam tak tej sprawy zostawić.

– I co chce pan zrobić?

– Postaram się znaleźć drania.

– I co dalej?

– Doprowadzę do tego, żeby policja ukarała go za próbę zabójstwa.

– Nie wiem, czy aż taka kara mu grozi – odpowiedział pan Arnold – ale może będę mógł panu pomóc w tym pościgu.

Dowody były niewystarczające

Umówiliśmy się następnego dnia w kawiarni. Kierowca forda, pan Arnold, okazał się misiowatym mężczyzną, lecz szybko przekonałem się, że jest konkretnym osobnikiem. Od razu przystąpił do rzeczy.

Mam w samochodzie zainstalowaną kamerę, która zapisuje wszystko, co dzieje się przede mną na drodze.

– Proszę mi powiedzieć, że miał ją pan wtedy włączoną – spojrzałem na niego z nadzieją.

– Miałem – pan Arnold kiwnął głową.

– No to jesteśmy w domu – zacisnąłem triumfująco dłonie w pięści.

– Chyba nie do końca – pan Arnold wyjął z kieszeni pendrive'a. – Kamera nie rejestruje obrazu w zbyt dużej rozdzielczości. Proszę obejrzeć materiał i zadzwonić w razie pytań.

Wróciłem do domu, włączyłem komputer i zacząłem sprawdzać nagranie. Wreszcie znalazłem fragment, gdy mój Grześ wchodzi na pasy. Potem było trąbienie i z lewej strony wyskoczył czarny mercedes. Mój syn upadł na jezdnię. Przez kilkanaście minut walczyłem o to, żeby w odpowiednim momencie wcisnąć stopklatkę i zobaczyć numer rejestracyjny samochodu. Wreszcie mi się to udało.

Rzeczywiście, kamera miała bardzo niską rozdzielczość. Dlatego z tablicy rejestracyjnej udało mi się odczytać tylko WN 33… Dalej cyfry były nieczytelne. Nie byłem jednak pewien, czy i ten odczyt jest prawidłowy, bo litera „N” mogła być przesuniętym lub rozmazanym „I”, zaś dwie trójki mogły równie dobrze być ósemkami, dziewiątkami i szóstkami.

Mimo to poszedłem z nagraniem do komisariatu dzielnicowego, by zgłosić popełnienie przestępstwa. Poprosiłem o spotkanie z kimś z wydziału ruchu drogowego. Przyjął mnie podoficer w średnim wieku, któremu zrelacjonowałem wszystko, co przydarzyło się synowi. Podałem mu też pendrive'a z nagraniem z kamery forda. Policjant wpiął go do komputera. Po przejrzeniu odpowiedniego fragmentu zapisu, funkcjonariusz stwierdził, że na tej podstawie nie da się niczego udowodnić kierowcy. Miał też obawy, czy w ogóle uda się go znaleźć.

– Nie zamierzacie mi w tym pomóc? – zdziwiłem się.

– Policja działa na podstawie określonych, oczywistych i wystarczających dowodów, a w pańskim przypadku takich nie ma.

– Ale zostało popełnione przestępstwo, w wyniku którego o mało nie zginęło moje dziecko. To mało?!

– Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ja też mam małe dzieci i takiego drania z chęcią powiesiłbym na stryczku. Tylko że mam nad sobą przełożonych, a o wadze pańskich dowodów już rozmawialiśmy.

– A jeśli znajdę tego drania?

– Wtedy będziemy musieli podjąć czynności wyjaśniające.

Z jednej strony byłem zły na gliniarzy, że nie ścigają niedoszłego mordercy, z drugiej rozumiałem, że gdyby przyszło im gonić za każdym wskazanym cieniem, to nic sensownego z ich pracy by nie wynikło.

Facet przyznał się do wszystkiego

Jak znaleźć drania? Podpowiedź dostałem od kilku znajomych z Facebooka. Bo oczywiście jeszcze tego samego dnia, gdy Grześ wrócił zestresowany do domu, opisałem całe wydarzenie na swoim koncie. Posypały się pytania o szczegóły. Opowiedziałem. No i dostałem sporo wpisów:

„Jak będziesz coś miał na tego dupka, daj mi znać, a włączę się w jego poszukiwania”.

Nie możesz tego tak zostawić. Podsuń mi jakiś trop, a ja rozpuszczę wici wśród innych znajomych z sieci. Może wówczas dopadniemy palanta”.

„Musisz działać. Niech inni potencjalni mordercy wiedzą, że nikt nigdy przestępstwa im nie daruje”.

„Stary, walcz, chętnie pomogę”.

Po powrocie z komisariatu zamieściłem w sieci fragment nagrania, na którym widać mercedesa, który niemal rozjeżdża moje dziecko. Napisałem też, co udało mi się ustalić na temat tablicy rejestracyjnej, i wątpliwościach odnośnie litery „N” i dwóch trójek. Kilka dni później od jednego z moich fejsbukowych znajomych, mieszkańca Ursynowa, dostałem wiadomość: „Chyba mamy pirata”.

Umówiłem się z nim w kawiarni, z której widać było parking, na którym właściciel mercedesa miał wykupione miejsce. Około godziny osiemnastej pojawił się samochód. Wysiadł z niego mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu pięciu lat. Co mnie zaskoczyło, bo byłem pewien, że prowadził jakiś arogancki młodziak. Nie mogłem uwierzyć, że taki stary trep mógł mógł być tak nieodpowiedzialny. Najwidoczniej w jego przypadku myślenie nie dojrzewało wraz z wiekiem. Z drugiej strony, może wtedy prowadził jego wnuk?

Wcześniej przygotowałem już sobie gadkę na wypadek, gdybyśmy trafili w dziesiątkę. Świadkiem był znajomy z Facebooka. Podeszliśmy zatem do nic niespodziewającego się mężczyzny, a ja oświadczyłem:

– Jestem prawnikiem, który reprezentuje interesy Mateusza W. – Tu podałem swoje imię i nazwisko. – Przed trzema dniami, nie zachowując wymaganych przez prawo środków ostrożności, omal nie przejechał pan jego syna – wyciągnąłem fotografie zrobione z filmu i przerzuciłem je przed oczami zaskoczonego gościa. – Mamy dowody, że pański samochód mógł być narzędziem zbrodni, teraz pozostaje tylko ustalić, kto wówczas siedział za jego kierownicą.

Facet przyznał się do wszystkiego i dokładnie opowiedział przebieg całego zdarzenia. Co chwila zarzekał się, że nie widział, że jest mu strasznie przykro, że już nigdy w życiu…

Zadzwoniłem do policjanta, który dał mi swój numer. Dwadzieścia minut później był już obok nas. Zadziałałem z zaskoczenia. Może w innej sytuacji facet zaśmiałby mi się w nos i powiedział, że wszystko sobie zmyśliłem. Ale stało się inaczej. Wkrótce niedoszły morderca, bo tak trzeba nazywać takich ludzi, będzie miał proces.

Z tego, co mi wiadomo, chce dobrowolnie poddać się karze, jaką wymierzy mu sąd. Gdyby było to w mojej mocy, skazałbym go na dożywocie albo przynajmniej na dożywotnią utratę prawa jazdy. Niestety, kara z pewnością będzie dużo łagodniejsza. Mimo to czuję satysfakcję, że nie odpuściłem i winny poniesie karę.

Czytaj także:
„Kocham moją dziewczynę, ale mam też chrapkę na jej matkę. Teściowa tak mnie pociąga, że jej ciało śni mi się po nocach”
„W dzieciństwie odebrano mi brata. On dostał rodzinę, ja zostałam w domu dziecka. Wciąż marzyłam, by ujrzeć jego twarz”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”

Redakcja poleca

REKLAMA