Mam pięćdziesiąt lat i nudne życie. Kiedyś było inaczej, ale dzieci rozjechały się po świecie, a Damian jakiś czas potem oznajmił:
„Krystyna, słuchaj. Ja zawsze chciałem mieszkać i żyć sam. Były dzieci, byłem potrzebny, a teraz kontakt z nimi odbywa się wyłącznie przez przelewy bankowe. Ostatni czas, żeby się jeszcze jakoś zabawić. Wybacz, ale czuję, że tak muszę”.
I wyprowadził się tego samego dnia. Miał cwaniak już wszystko przygotowane. Singiel-cyngiel. Trochę płakałam, ale co było robić, jakoś trzeba żyć dalej. Na szczęście został ze mną Boogie, nasz cudowny golden, który nie chciał być singlem.
No i tak. Spacery z psem i praca w osiedlowej administracji, czasami jakaś koleżanka i ostatnio Facebook – czyli nuda. Aż tu nagle dostałam wiadomość:
„Pani Krystyno, proszę wybaczyć, jeśli to pomyłka – ale poszukuję znajomych z czasów mojego dzieciństwa…”.
Życie gwałtownie nabrało blasku
I dalej o naszej szkole, naszej dzielnicy. To była wiadomość od Piotrusia. To znaczy, był Piotrusiem w czasach, kiedy się znaliśmy. A chodziliśmy do podstawówki w latach 70. Przez cztery pierwsze lata.
Potem rodzina Piotrka się wyprowadziła i więcej się nie widzieliśmy. Teraz był poważnym panem Piotrem i mieszkał w Kanadzie. I właśnie do mnie pisał. „Tak, to ja! To ja i bardzo się cieszę!” – odpisałam natychmiast.
Życie gwałtownie nabrało blasku, ponieważ Piotruś był moją pierwszą w życiu miłością. Rany boskie, napisał do mnie MÓJ Piotruś! No kurde, czyż świat nie jest cudowny? Czy ten cały postęp, ten internet, sieć, to nie są przewspaniałe wynalazki?
Nie pisaliśmy za wiele, bo Piotr zapowiedział swój przyjazd do Polski. Wymieniliśmy się numerami komórek i zaczęłam czekać. Ta sprawa wyrwała mnie z codziennej nudy i coraz częściej łapałam się na wspominaniu tamtych lat.
Coraz więcej mi się przypominało, a raz nawet pojechałam na Grochów i łaziłam „naszymi” uliczkami. Sporo się zmieniło, ale jeszcze więcej pozostało takie samo.
Czego tam szukałam? Czego szukałam we wspomnieniach? Chyba nadziei, że właśnie tam jest jakiś magiczny klucz, który otworzy zaczarowane drzwi, i świat znów będzie taki olśniewający, pełen wyzwań i obietnic, i nadziei… Kto wie, może Piotr będzie taką spełnioną obietnicą.
To naprawdę on! Mój Piotruś!
Wreszcie przyleciał i zadzwonił do mnie. Umówiliśmy się na Nowym Świecie. Byłam przestraszona i podekscytowana. Czyli jak zwykle i chciałam, i bałam się… Taka już jestem. Im bardziej do czegoś mnie ciągnie, tym więcej złych myśli kłębi mi się w głowie. „I tak nic z tego nie będzie, zbłaźnisz się tylko, idiotko!”. Dwa kroki do przodu i jeden w tył.
Może jednak powinnam uciec. Napiszę mu, że w ostatniej chwili coś mi wypadło. Albo lepiej zadzwonię, przecież mam numer jego polskiej komórki. Teraz tylko trzeba wymyślić jakieś wiarygodne kłamstwo…
Już byłam blisko wejścia do kawiarni, musiałam natychmiast coś postanowić. Skręciłam gwałtownie i przystanęłam w bramie prowadzącej do handlowego pasażu. „Idiotka, kompletna idiotka” – mruczałam pod nosem, wciągając głęboko powietrze, bo było mi słabo i czułam, że się duszę. Ale wszystko się uspokajało.
Podjęłam decyzję, a to zawsze lepsze niż szarpanie się raz w tę, raz w drugą stronę. Dobra. Co mu powiem? Szef zatrzymał mnie w robocie, albo że Boogie się rozchorował. Polubił zdjęcia Boogiego, więc zrozumie i nie będzie miał pretensji.
Wygrzebałam komórkę z torebki (jak zwykle nie było to proste) i znalazłam jego numer. Raz-kwas i do roboty. Jeszcze jeden głęboki oddech i: „połącz”. Cztery albo pięć dzwonków i odebrał.
– Tak, słucham?
– Cześć, Piotrze, tu Krysia…
– No cześć. Nie możesz trafić?
– Nie, nie. Wiesz, to naprawdę głupia sprawa, ale Boogie się rozchorował, musiał czegoś się nażreć na spacerze i, no sam rozumiesz, muszę co chwilę z nim biegać na trawnik. Nie dzwoniłam wcześniej, bo cały czas miałam nadzieję, że mu przejdzie…
– A skąd dzwonisz?
O rany, pewnie usłyszał hałas ulicy. Kretynka jestem. Westchnęłam teatralnie.
– Idę do weterynarza, z takimi chorobami trzeba uważać, to może być bardzo niebezpieczne…
– Krysia!
– …pies może się odwodnić albo…
– Krystyna!
Już w zasadzie przy tej „Krysi” poczułam, że coś nie gra. Przy „Krystynie” miałam pewność, że słyszę Piotra w telefonie… ale nie tylko.
– Kryśka, tu jestem. Co ty zmyślasz?
Odwróciłam się naprawdę przerażona i nogi ugięły się pode mną. Stał tam – wysoki, elegancki, światowy, ale zarazem taki sam jak kiedyś. Te same błękitne oczy, ten sam uśmiech. Piotrek po prostu.
– Krysiu, co to za historia, chciałaś się wymigać od spotkania ze mną?
– Ojej… – wszystko mi się plątało.
Najchętniej bym zniknęła, ale nie umiałam tego zrobić. Piotr podszedł krok do przodu, objął mnie i mocno przycisnął do siebie.
– No, dziewczynka się chyba wystraszyła. Ale żeby mnie? Przecież znamy się już ze czterdzieści lat! – śmiał się prosto do mojego ucha.
– Poznałeś mnie, Piotruś, tak na ulicy? – bąknęłam.
– A co miałem nie poznać, przecież nic się nie zmieniłaś. No… może tylko cycki ci urosły. Ostatnim razem, jak cię widziałem, to ich wcale nie miałaś – i dalej śmiał mi się w to ucho. – Chodźmy do tej knajpy, takie spotkanie trzeba przyzwoicie uczcić. Już.
Piotr mnie poprowadził, a ja poczułam, że to dobry los udaremnił moją oszukańczą próbę wymigania się. Piotr się ciągle śmiał, ja paplałam jak najęta. Nie, nie byłam zakochana…ale jednak coś koło tego. Bardzo miły stan i dawno już go nie czułam.
– I wtedy, łaziłam ciągle po Osowskiej, koło twojego domu, no wiesz, żeby cię zobaczyć w oknie albo coś… I uciekałam od razu, jak się ktoś w tym oknie pojawiał, no wiesz, takie dziewczyńskie zakochanie. Tylko że ty wolałeś tę Jolkę z bloków za kanałkiem – nie mogłam się powstrzymać. Na szczęście zignorował to.
– No, wiem! Mam przecież twój list!
– Masz ten list? Przez te wszystkie lata? I do Kanady go zabrałeś?
– Pewnie, że mam. Bardzo sprytnie zakamuflowałaś swoje uczucia, nie wiem, czy pamiętasz, ale napisałaś go samymi tytułami piosenek.
– Aż tak to nie pamiętam, ale pamiętam, że go napisałam. I tak strasznie się bałam ci go dać, wiesz, że go wyśmiejesz albo coś takiego.
– Wyśmiałem albo coś takiego?
– Chyba nie, bo bym pamiętała. To było już wtedy, jak się wyprowadzaliście. Miałam nadzieję, że się jakoś jednak do nas, do mnie odezwiesz.
– Nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłem. Dla mnie to wszystko też było całkiem dziwaczne. Druga strona Wisły, nowa szkoła, nowi ludzie. Dopiero po latach odezwała się jakaś obsesja, żeby was spotkać, żeby przynajmniej wiedzieć, jak żyjecie, jak się poukładało wam w życiu.
– No to widzisz. To ja i moje życie.
– No widzę. Wyglądasz pięknie, masz pięknego psa, więc życie masz na pewno fajne.
– Bo ja wiem? Mogłoby być lepsze.
– Każdy tak myśli.
– A z kim z klasy masz jeszcze jakiś kontakt? – zapytałam.
– Od lat już w zasadzie z nikim. Wiesz, jak jest, drogi się rozchodzą a każdy ma swoje sprawy. Z Krzysiem mieszkaliśmy przez jakiś czas niedaleko, to się widywaliśmy. Pamiętasz Krzysia?
– Pewnie. Nie schodził z roweru. Pamiętam, że nawet później był w jakiejś drużynie, no wiesz. Wyścig Pokoju czy coś w tym stylu. Jolkę też spotkałam po latach, na lotnisku. Ale wiesz, nie wyglądała dobrze. Taka jakaś podejrzana, to się czuje, wymalowana, taka wyzywająca. No, jakoś tak niesympatycznie wyglądała, że tylko powiedziałyśmy sobie cześć, i zaraz dałam nogę. Raczej nieciekawa postać… – brnęłam.
Słu… słucham? Co ona dzisiaj robi?
Nie umiałam sobie odmówić tych złośliwości. Zazdrość po czterdziestu latach? Chyba tak.
– Hmm – mruknął Piotr.
– To nie tak, że coś do niej mam. Nie. Ale raczej wydaje mi się, że była potwornie głupia. Taka, co to prochu nie wymyśli… – roześmiałam się.
Piotr też, ale jakoś tak dziwnie.
– Prochu może by nie wymyśliła, ale… pewnie się zdziwisz, bo dzisiaj wykłada na poważnym uniwersytecie.
– Czym? To znaczy, że masz z nią jakiś kontakt, czy tylko tak, wiesz to z internetu? – pytałam z resztkami nadziei.
Piotr znów się głośno roześmiał.
– Mam, mam kontakt. W zasadzie bezustanny. Jola to moja żona.
Śmiał się dalej, pewnie nie wiedząc nawet, jak boleśnie szarpie moje serce. Dosyć szybko skończyliśmy to spotkanie. Piotr do końca miał dobry humor. O coś pytał, coś opowiadał. Nie mogłam sensownie mu odpowiadać, bo wszystko to kotłowało się we mnie.
Choć tak naprawdę nie miało się co kotłować. Będzie tak, jak było. Ja wrócę do domu i pójdę na spacer z Boogim, a Piotr poleci… do tej Jolki, z bloków za kanałkiem. I niech leci!
A ja postanowiłam, że jeszcze dziś napiszę na Facebooku do Adriana. To moja druga wielka miłość. Kochałam się w nim przez całe liceum.
Czytaj także:
„Oddałam bratu duszę i serce, a on podle mnie oszukał. 8 lat prowadził podwójne życie i nie pisnął słowa, że mam bratanka”
„Wraz z rodzicami przyjęliśmy pod swój dach chłopaka ze Wschodu. Ta decyzja uratowała życie mojej mamy i... nie tylko jej”
„Za ścianą leżał sparaliżowany kumpel, a ja zabawiałem się z jego żoną w salonie. Kochaliśmy się jak para nastolatków”